Art Nation to kolejny szwedzki specjalista od melodyjnego hard rocka z elementami melodyjnego heavy metalu. Działają od 2014r i mają na koncie 5 płyt, a najnowsze dzieło nosi tytuł "The ascendance". Płyta ukazała się 25 kwietnia za sprawą Frontiers Records.
power metal warrior
środa, 14 maja 2025
ART NATION - The Ascendance (2025)
Art Nation to kolejny szwedzki specjalista od melodyjnego hard rocka z elementami melodyjnego heavy metalu. Działają od 2014r i mają na koncie 5 płyt, a najnowsze dzieło nosi tytuł "The ascendance". Płyta ukazała się 25 kwietnia za sprawą Frontiers Records.
poniedziałek, 12 maja 2025
THELEMITE - Powers of Darkness (2025)
Płyty heavy metalowe z Grecji biorę w ciemno, bo to kraj który kryje sporo perełek. To dom epickich melodii, mrocznych klimatów, wyszukanych motywów i riffów i niezapomnianych emocji. "Powers of Darkness"to najnowsze dzieło Thelemite, który działa od 2010r. To już 4 album studyjny tej kapeli i ukazał się 9 mają nakładem Sleaszy rider records.
Mroczna okładka z wampirem w roli głównej i już robi się ciekawie. To nie jedyny atut tej płyty. Brzmienie mocno wzorowane na lata 80, a najlepsze w tym wszystkim to styl grupy. Jest mroczny heavy metal, progresywny rock i band nie trzyma się jasno określonych ram. Grają wg własnych zasad. Słychać wpływy savatage, Black Sabbath z Tonym Martinem, Ozzy osbourne'a i bardzo dużo Crimson glory. Wybuchowa mieszanka. Muzycy w Thelemite też doświadczeni i znani. Liderem jest Yannis Manopoulos, który pełni rolę wokalisty i gitarzysty. Znany z Crimson Fire.Ten głos potrafi zniszczyć i przenieść do innej rzeczywistości. Szacunek za talent i technikę. Dzieją się tutaj cuda. Yannis i Zack Kotsikis to duet gitarowy, który dostarcza sporo pozytywnych emocji. Na każdym kroku panowie nas czymś zaskakują. Zack jest z kolei znany z Battleroar. Perkusista Renos grywa w the silent wedding, a basista Nokia w choćby spitfire.
Klimaty Dio dają o sobie znać w klasycznym otwieraczu "Priest of Princess". Ten riff, klimat i zagrywki gitarowe to istny kunszt. Dio byłby dumny. Yannis daje czadu w "Renfield" i te partie wokalne rozwalają na łopatki. Niezwykle melodyjny i dynamiczny utwór. Więcej progresywnego rocka mamy w "Gods madman" z kolei "murder" przypomina Savatage. Refren w tym kawałku to majstersztyk. Te emocje i monumentalny klimat w "waiting for the Night" . Prawdziwy hit, bez wdawanie się w komercję. Klimatyczne syntezatory i duże pokłady hard rocka to cechy przebojowego "the learning hard way". Cudo! Coś z Foreigner czy meat loaf można uchwycić w "falling out of love" i to jeden z moich ulubionych kawałków na płycie. Taki hard rock to ja kocham. Piękna gra emocji. Jest ballada i to jaka. "Nail it to my heart" i taka stara szkoła rockowych ballad. Czysty geniusz. Nastrojowo jest też w bardziej progresywnym "clouds without Waters" i można przekonać się o bogactwie instrumentalnym Thelemite. I dotarliśmy do finału w postaci " Born in the dark". Znów hołd dla lat 80 i Dio czy savatage. Te partie gitarowe, ten mrok i przejścia gitarowe są tu bezbłędne.
Na takie płyty warto czekać. Thelemite tworzy genialną muzykę, która nie nudzi a z każdym odsłuchem odkrywa nowe smaczki i detale. Można się delektować i czerpać niekończąca przyjemność. Mają swój styl i wyróżniają się. Chwała im za to! Brawo.
Ocena 10/10
PHANTOM - Tyrants Of Wrath (2025)
"Handed to Execution" z 2023r to bardzo udany debiut meksykańskiej kapeli o nazwie Phantom. Pokazali, że w dzisiejszych czasach można nagrać klimatyczny speed metal z elementami thrash i heavy metalu, a przy tym wzorując się na latach 80. Teraz po dwóch latach ten młody band, który powstał w 2021r powraca z drugim albumem studyjnym. "Tyrants Of Wrath" został wydany 25 kwietnia za sprawą High roller records. To nie lada gratka dla fanów Exciter i debiutu kreator czy Slayer.
W tej szalonej szybkości i thrash metalowej agresywności znalazło się miejsce na chwytliwe melodie i pomysłowe solówki, w których jest duch heavy metalu. To bardzo miły dodatek. Phantom to przede wszystkim J.c Garcia, który pełni funkcję gitarzysty i wokalisty. Oj słychać jak wzorował się na Mile Petrozzy z Kreator i to z czasów "Endless Pain". Jego charyzma, agresja i budowanie klimatu napędzają muzykę Phantom. Duet gitarowy tworzony przez J.C Garcia /Herel O. to przykład zgrania i znakomitej współpracy. Dają czadu i to przez 48 minut
Okładka rodem z lat 80 i tak samo brzmienie. Czy materiał to również wycieczka w rejony lat 80? Oczywiście, że tak. Najpierw mamy intro "poltergeist" i w sumie zalatuje Kingiem Diamondem. Klimat grozy pierwsza klasa. Zapinamy pasy bo rusza machina Phantom, a "tower of Seth" to iście speed metalowa jazda bez trzymanki. Słychać wpływy debiutu kreator i Slayer. Heavy metalowe patenty znajdziemy w melodyjnym "Violent Invasion". Solówki tutaj wymiatają. Riff w "Thunderbeast" jest oldscholowy i dostarcza sporo frajdy. Nieco niemieckiej toporności mamy w "nimbus" i band daje nam trochę odpocząć. Wolniejszy i bardziej heavy metalowy utwór, ale wokal trochę tutaj odstaje. Dalej mamy melodyjny i energiczny "Dance of the spiders" i złowieszczy "Tyrants Of Wrath". Jest jeszcze nastrojowy, instrumentalny "Nocturnal Opus 666". Elementy heavy metalowe pojawiają się w "Nazguhl" , a całość wieńczy rozbudowany "dark Wings of death" i to kolejny speed/thrash metalowy killer.
Drugi album meksykańskiego Phantom to kawał wysokiej klasy speed/thrash metalu na wzór pierwszych płyt kreator czy Slayer. Panowie nie biorą jeńców. Mocna rzecz!
Ocena: 9/10
piątek, 9 maja 2025
HYENA - about Rock'n roll (2025)
Kto kocha stare płyty Saxon, judas priest, Dio, iron maiden czy accept ten powinien posłuchać debiut Hyena, czyli młodego zespołu pochodzącego z Peru. Band działa od 2018 r i teraz przyszedł czas na debiutancki album "about rock'n roll", który premierę miał 25 kwietnia .To hołd dla heavy metalu lat 80 i to w najlepszy możliwy sposób. Nawet fani enforcer czy skull first poczują się jak w domu. To heavy metalowe święto.
Muzycy Hyena to nie ludzie znikąd. Wokalista El Sucio działał w Cobra, gitarzysta Alfonso Espinoza grał w Hellpatrol, a drugi gitarzysta Sergio Silva z Irrational. Na perkusji Leonardo Zelada, a za bas odpowiada Alexander Rojas. W takim składzie nagrali debiutancki album, który jest wyciecka do lat 80, do znanych płyt, patentów. Band zadbał o to by wszystko było jednak pomysłowe, z wykopem i przebojowością. Satysfakcja gwarantowana. Gitarzyści stawiają na zróżnicowanie, przebojowość i melodyjność. Każdy utwór to inna przygoda i inne doznania. Dają czadu, a do tego mamy świetnie brzmiącego El Sucio. Co za noc, technika i drapieżność. Od razu wiadomo, że słuchamy heavy metalu z górnej półki. Do tego dochodzi okładka i brzmienie, które również są wzorowane na styl lat 80.
Odpalamy płytę, a tam czeka na nas przebojowy "nightriders" który przypomina pierwsze płyty judas priest, iron maiden, czy pretty maids. Riff brzmi znajomo, ale w niczym to nie przeszkadza. Pierwszy killer za nami.Hard'n heavy nieco w klimatach Dio można uświadczyć w dynamicznym "about rock'n roll". Klasycznie to brzmi i o to chodzi. Riff w "the eternal zero" przypomina nieco Accept i kolejny hicior wkracza. Band przyspiesza w "hail the fire", gdzie band stawia na speed metalowa motorykę. Jest coś z Exciter czy Motorhead. Prawdziwy cios między oczy. Najdłuższy na płycie jest "Epitome of evil". To również energiczny kawałek, który opiera się na patentach nwobhm i iron maiden. Gitarzyści dają popis umiejętności. Kocham takie instrumentalne utwory, gdzie muzycy dają czadu, a całość ma do zaoferowania ciekawy motyw przewodni. Kto kocha instrumentalne utwory od iron maiden ten pokocha melodyjny "echoes of underworld". Co za klasa. Dalej mamy energiczny "Ready to explode" który kusi energią. Jest też heavy metalowy hymn w postaci "Metal Machine". Dużo znanych patentów z lat 80 tu wybrzmiewa. Cudo. Jest jeszcze oldscholowy "Hyena" i całość wieńczy przebojowy "keep IT true" i znów słychać wiele kapel, a Hyena umiejętnie wykorzystuje oklepane patenty.
Hyena to marka, która jeszcze nic nie znaczy w metalowym światku. Debiutancki album jest świetny i taki hołd dla swoich idoli to ja rozumiem. Heavy metal w czystej postaci. Tego trzeba posłuchać, bo kapela wymiata.
Ocena: 9.5/10
środa, 7 maja 2025
TEASER SWEET - Night Stalker (2025)
Najpierw był w tym roku udany album od Time Rift, a teraz szwedzki Teaser Sweet wydaje swój nowy album zatytułowany "Night Stalker". Te płyty łączy fakt, że nawiązują do lat 70 i 80, jak również do dokonań Christian mistress czy Lucyfer. Teaser sweet działa od 2013r i już mają swoje grono wielbicieli. . Płyta ukazała się 25 kwietnia tego roku nakładem high roller records.
Nawet okładki teaser sweet i Time rift są bliźniaczo podobne. Samo brzmienie też mocno wzorowane na latach 80. W obu zespołach mamy w roli wokalistki, które nadają klimatu lat 70. W Teaser sweet dzieli i rządzi Therese Damberg. Ma klimatyczny i wciągający głos, który pasuje do takiego grania. Za partie gitarowe odpowiada Marcus Damberg i też stawia na klimat lat 80 i 80. Jest trochę w tym hard rocka, trochę nwobhm i partie gitarowy to kolejny atut nowej płyty Szwedów.
Sporą robotę robi klimatyczne intro, które już daje przedsmak tego co nas czeka. Potem wkracza tytułowy "Night Stalker" , który momentami przypomina "wasted years" iron maiden. Rasowy hit i to dopiero początek. Z kolei skoczny " deep in the Woods" ma coś z "Phantom the opera" z debiutu iron maiden. Podobna przebojowość i urozmaicenie. Więcej hard rocka mamy w "living sin" który ma coś z kiss czy wczesnego accept. "Blue sky" to lżejszy rockowy kawałek wzorowany na lata 70. Zadziorny " eat you Alive" nawiązuje do twórczości Black Sabbath czy judas priest. Bardzo fajnie buja "killer machine" czy przesiąknięty nwobhm "cold is fire".
Teaser sweet gra prosty i łatwo wpadający w ucho heavy metal w klimatach lat 70 i 80. Duża dawka przebojowości i ciekawych melodii. Bardzo dobrze się tego słucha, choć nie ma w tym za grosz oryginalności.
Ocena: 7.5/10
POWER SURGE -Shadows Warning (2025)
Power Surge to międzynarodowa grupa, która nie powstała w 2024. Tworzą ją muzycy pochodzący z Wielkiej Brytanii czy Serbii i dobrze ich znamy z takich kapel jak Cutlass, Primitai czy Elusive God. Jest to band, który czerpie garściami z amerykańskiego heavy/power metalu i najbliżej im do Armored Saint. Dodatkowym atutem jest wokalista Roko Nikolic, który brzmi jak sam John Bush. Debiutancki album "Shadows rising" ukazał się 2 mają za sprawą FHM records.
Roko Nikolic to bez wątpienia gwiazda tego zespołu. Jego barwa, technika i moc napędzają ten band. W wielu momentach przypomina barwę Johna Busha co jest miłym dodatkiem. Duet gitarzystów to Lever/Bilic, którzy stawiają na urozmaicenie, zadziorność i chwytliwe melodie. Nie da się nudzić przy ich grze. Nie przemawia do mnie kiczowata okładka, ale brzmienie jest dopracowane i dodaje mocy całości.
Na płycie jest cover Warriors w postaci "carry on", w którym mamy gościnny udział Dejany Garcevic i Vlada Invictusa z Claymorean. To bardzo udany cover, który pokazuje że band ma talent. Na plus jest też otwierający ,"Shadows Warning", który prezentuje klasyczny heavy metal w klimatach lat 80. Od razu można poczuć, że jest potencjał w tej grupie. Znakomicie band prezentuje się w energicznym, szybkim graniu jak to w "a dream into a nightmare" , gdzie słychać wpływy Armored Saint. Kolejny killer to "breathe new life" , gdzie pojawia się elementy power metalu. Mocna rzecz. Podobne emocje wywołuje przebojowy "no turning back". W takiej stylizacji wypadają najlepiej. Nieco bardziej stonowany i hardrockowy jest "calm before the storm". Całość zamyka przebojowy i niezwykle melodyjny "Burnout".
"Shadows Warning" to kolejny udany debiut roku 2025. Utalentowani muzycy, ciekawa stylistyka i umiejętnośc tworzenia hitów i godnych zapamiętania melodii. Pozycja obowiązkowa przede wszystkim dla fanów Armored Saint.
Ocena : 8/10
BLADE'S EDGE - The Fate's key (2025)
Sebastian Pena to bardzo wszechstronny muzyk, który jest takim trochę ekwadorskim odpowiednikiem Ceda Forsberga z Blazon Stronę. Obaj panowie powołali kilka projektów muzycznych, obaj panowie to multi instrumentaliści z prawdziwego zdarzenia, a do tego skupiają się na graniu klasycznego heavy metalu. Blade's Edge to kolejny projekt muzyczny, który powstał w 2019r. Debiutancki album "the Fate's key" został wydany 15 kwietnia za sprawą stormspell records. Nie jest to płyta roku, ale dostarcza sporo frajdy.
Jak stormspell records to wiadomo czego mniej więcej można się spodziewać. No i faktycznie mamy do czynienia z klasycznym heavy metalem, który czerpie garściami z dokken czy sabire. Nie brakuje chwytliwych melodii czy zadziornych riffów. Sebastian budzi podziw, że w pojedynkę tak dobrze sobie radzi. Sam materiał dobry, ale nie jest też idealny i nie jest najlepszym co usłyszałem w tym roku.
Płytę otwiera klimatyczne intro, a potem wkracza zadziorny "Hollow gratitudes". Utwór zagrany z pomysłem, gdzie dostajemy prosty motyw gitarowy i dużą dawką energii. Duży plus za klimat lat 80. Sporo elementów warlock czy judas priest znajdziemy w "so bright and yearning". Kolejny hicior na płycie. Dalej znajdziemy " a beast under moonlight" z niezwykle chwytliwym refrenem. Blade's Edge najlepiej wypada w takiej heavy/speed metalowej formule, co potwierdza rozpędzony "midnight desire". Jest jeszcze klasycznie brzmiący "voice on my head" , który też jest hołdem dla heavy metalu lat 80. Wyróżnić należy również przebojowy "the fate's key" który jest dowodem na to, że Sebastian potrafi tworzyć heavy metalowe hity.
Debiut blade's Edge to kawał porządnego heavy metalu w klimatach lat 80. Materiał jest równy i jest w tym pasja i drapieżność. Sebastian to uzdolniony muzyk i pewnie jeszcze o nim usłyszymy. Póki co warto odpalić sobie "the fate's key".
Ocena: 7/10
..
wtorek, 6 maja 2025
GAME OVER - Face the end (2025)
Włoski band o nazwie game over po 2 latach wraca do nas z nowym albumem studyjnym w zatytułowanym "face the end". Płyta miała premierę 25 kwietnia roku 2025 nakładem wytwórni Scarlet records. Band w dalszym ciągu gra thrash metal w takiej melodyjnej odmianie. Nie brakuje wpływów exodus, testament czy Metalliki. Do tej pory Game Over trzymał wysoki poziom, a jest teraz ? Warto wspomnieć, że to pierwszy album z Dannym Schiavina w roli nowego wokalisty.
Jak zwykle zadbano o szatę graficzną i mocne brzmienie, które współgra z zawartością. Na dodaje to uroku do całości i drapieżności. Danny spisuje się w roli wokalisty, choć bardziej pasuje do heavy metalowej konwencji. Maniera i stylem przypomina trochę Johna Busha. Od stronie partii gitarowych jest dobrze,ale nic nadzwyczajnego nie prezentuje duet Sansone/Zironim. Solidne rzemioslo i brakuje tych intrygujących solowej z wcześniejszych płyt. Nie ma tak wielkich emocji.
sobota, 3 maja 2025
ALIEN STEEL - The Quest For Athoria (2025)
Gdyby to okładka była wyznacznikiem jakości i po niej oceniać album, to taka okładka debiutanckiego albumu hiszpańskiego Alien Steel zatytułowanego "The quest for athoria"zgarnęłaby najwyższą notę. Co za klimat, co za detale i pomysłowość. Zapada na długo w pamięci to fakt, ale to nie piękna okładka jest wyznacznikiem. Tutaj trzeba czegoś więcej. To czas zweryfikować co ma do zaoferowania ten młody zespół, który powstał w 2023r. Czy muzyka jest równie genialna co okładka?
Potencjał jest i to ogromny. Kiedy na pokładzie zespołu jest tak uzdolniony wokalista jak Carlos Saiz to można wiele zdziałać. Ta charyzma, ta technika i wachlarze możliwości robią wrażenie. Trochę stylistyką przypomina Tima Rippera Owensa. Występ godny podziwu. W jego cieniu jest sekcja rytmiczna. Wokal wymiata, a jak mają się partie gitarowe? Vargas i Diaz to udany duet, który stawia na klasyczne rozwiązania, na łatwo wpadające w ucho riffy i chwytliwe refreny. Wszystko byłoby pięknie, gdyby była w tym większa agresja, moc i jakiś element zaskoczenia. Jest dobrze, bardzo dobrze, ale do ideału trochę brakuje. Czuje niedosyt, a szkoda bo jest w tym ogromny potencjał.
Już sam start w postaci "Irruption" to popis instrumentalistów. Jest klasycznie, melodyjnie i z klimatem. Takie intro to ja rozumiem! Energiczny "We all Shout" to taki rasowy heavy metalowy kawałek, który czerpie z lat 80 i z najlepszych kapel. Naprawdę dobrze się tego słucha i słychać ogromny potencjał w Alien Steel. Echa Grave Digger czy Judas Priest dostajemy w "Kings Of Death". Nie ma w tym za grosz oryginalności, ale w końcu jest pazur i pomysłowość. Jeden z najlepszych kawałków na płycie. Wpływy NWOBHM i Iron maiden można wyłapać w zadziornym " Evil Ghost" i to kolejny hit na płycie. Brzmi to naprawdę świetnie i chce się więcej muzyki Alien Steel. Toporny "The warewolf Inside Me" to dobry kawałek, ale już nie robi takiego szału. Troszkę bez mocy jest "Hostage Of Rage" i można było bardziej dopieścić ten hard rockowy kawałek. Klasyczny heavy metal dostajemy w "Forever Victory" i na koniec zostaje rozbudowany i bardziej epicki "Athoria". Nie wieje nudą i dostajemy ciekawe zagrywki gitarowe i band upchał tutaj sporo ciekawych motywów. Bardzo udane zakończenie płyty.
Okładka to prawdziwe cudo, a muzyka? To bardzo dobry heavy metal w klasycznym wydaniu i słucha się tego z niezwykłą przyjemnością. Wokal pierwsza klasa, a cała reszta muzyków stara się dotrzymać mu kroku. Nie zawsze się to udaje. Dopracować partie gitarowe, zwłaszcza bardziej wyraziste riffy, żeby był efekt wow. Alien Steel błyszczy i pokazuje, że ma coś do zaoferowania. Debiut godny uwagi i szkoda, że potencjał nie został w pełni wykorzystany. Brawo Alien Steel! Czekam na więcej!
Ocena: 8/10
piątek, 2 maja 2025
BLACK MAJESTY - Oceans of Black (2025)
Do tej pory pochodzący z Australii Black Majesty uchodził za zespół, który trzymał bardzo dobry poziom i zawsze potrafił dostarczyć album godny uwagi. Nie udało się sięgnąć gwiazd jak na pierwszych dwóch albumów, ale zawsze to spora dawka melodyjnego power metalu w klimatach Helloween, Gamma Ray czy Axenstar. Minęło 7 lat od wydania ostatniego albumu i band dalej gra swoje i nie zmienił swojego stylu. Jasne, nie ma błysku geniuszu z pierwszych płyt, ale "Oceans of Black" to solidna porcja power metalu. Płyta zostanie wydania 20 czerwca nakładem wytwórni scarlet Records.
Jest to typowe logo Black Majesty i utrzymana w ciemnej tonacji okładka. To jest znak rozpoznawczy okładek tej kapeli. W zespole doszło do kilku roszad od czasu wydania ostatniej płyty. Jest nowy gitarzysta Clinton Bidie, który dołączył w 2019r i razem z Hanny Mohammedem starają się dać czadu. Troszkę brakuje mocy, troszkę. elementu zaskoczenia. Wszystko brzmi jakoś znajomo. W 2022r do zespołu dołączył też Zain Kimmie jako nowy perkusista zespołu. Reszta składu bez zmian. Wokalista John Cavaliere wciąż napędza Black Majesty, choć odnoszę wrażenie że już nie ma takiej mocy jak kiedyś. Niby wszyscy starają się, ale nie zawsze wyjdzie wszystko pomyśli, do tego materiał jest troszkę za długi i momentami wkrada się nuda.
Dobra, pomówmy o pozytywach. Na pewno duży plus dla zespołu za udany otwieracz w postaci "Dragon lord", który kipie energią i przebojowością. To jeden z najciekawszych utworów na płycie. Moje serce skradł od pierwszych dźwięków zadziorny i klimatyczny "Set Stone On Fire", który przemyca trochę geniuszu z pierwszych płyt. Świetna rzecz! Dalej mamy "Hold On", który już nie robi takiego wrażenia. Solidny kawałek z chwytliwym refrenem. Power metal pełną gębą mamy w rozpędzonym "Raven", który pokazuje że band stać na jeszcze jeden zryw. Dobrze się tego słucha, bo mamy energiczne solówki, szybkie tempo i przebojowy refren. Wszystko brzmi tak jak powinno. Podobne emocje wywołuje "Lucifer" , a tytułowy "Oceans of Black" stawia na mroczny klimat i epickość. Pojawiają się jeszcze power metalowe hity w postaci "only the devil" czy "hell Racer", ale to wciąż bardzo dobre granie, które nie jest wstanie przebić geniuszu dwóch pierwszych płyt. Klasa melodii i riffów już nie ta sama. Podobnie wygląda sprawa odnośnie przebojowego "Here We Go", który trąci trochę Helloween.
Black Majesty to doświadczona formacja, która potrafi grać melodyjny power metal. Ma na koncie sporo udanych albumów, w tym dwa klasyki. "Oceans of Black" to płyta taka jak wiele płyt Black Majesty. Płyta z klimatem, ciekawymi kompozycjami, kolejną dawką hitów, jednak już nie jest to ten błysk geniuszu z pierwszych płyt . Warto posłuchać, ale nie oczekujcie trzęsienia ziemi. To kawał dobrze skrojonego power metalu, który w pełni oddaje styl Black Majesty. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś nagrają coś w stylu "Silent Company".
Ocena: 7.5/10
środa, 30 kwietnia 2025
H.E.A.T - Welcome To the Future (2025)
Wokalista Kenny Leckremo to niezwykle utalentowana osoba, która obecnie daje niezłe show z Avantasia. Trzeba pamiętać, że Kenny to motor napędowy szwedzkiej formacji H.E.A.T. Zastąpił on bowiem w 2020r Erika Gronwalla, który potem zasilił szeregi Skid Row. Każdy kto kocha melodyjny hard rock w szwedzkim wydaniu, gdzie liczą się chwytliwe melodie i porywające refreny, ten wie, że marka H.E.A.T jest dobrze rozpoznawalny. To zespół, który czerpie wzorce z Eclipse, SHAKRA, czy Gotthard, ale od dawna mają swój styl. "Welcome to the future" to 9 album studyjny tej formacji i jak zwykle jest to pozycja z górnej półki. Taki hard rock to ja uwielbiam.
Tym razem dostajemy niezwykle tajemniczą okładkę i widać nawiązanie do lat 80. W muzyce te skojarzenia również pojawiają się. Tak jakby ktoś nasłuchał się kapel typu Def Leppard czy Scorpions. Te chwytliwe refreny w niektórych momentach przypominają szkołę i klasę tych z Dynazty. Kenny po raz kolejny błyszczy i pokazuje swój ogromny talent. Niszczy głosem i może śpiewać do wszystkiego. Sporą Kluczową rolę w muzyce H.E.A.T odgrywa klawiszowiec Jona Tee, który nadaje całości klimatu i melodyjności. Bardzo dobrze to współgra z partiami gitarowymi Dave'a Dalone, który stawia na klasyczne patenty i przebojowość.
Materiał prosty i przebojowy i każdy utwór dostarcza sporo frajdy. Na start dostajemy przebojowy "Disaster", który daje od razu sygnał co nas czeka i co gra H.E.A.T. "Bad time for Love" to rockowy hicior, który nieco przypomina twórczość Def Leppard. Jest lekko i przyjemnie. Singlowy "Running to You" też się sprawdza i w pełni oddaje piękno hard rocka. Pełno tutaj pomysłowych motywów i jednym z nich jest "In Disguise". Można delektować się rockowymi riffami w "The End" czy ""Rock bottom" i trzeba przyznać, że jest to takie oldscholowe granie, wzorowane na latach 80. "Losing Game" to też łatwo wpadający w ucho rockowy kawałek, który gdzieś tam czerpie z dokonań Europe czy Survivor. Partie klawisze napędzają "Paradise Lost" i na sam koniec zostaje przebojowy "We will not forget".
Warto było czekać te dwa lata nową dawkę muzyki od szwedzkiego H.E.A.T. Jest sporo wciągających i łatwo wpadających w ucho melodii, zadziornych riffów. To hard rocka z górnej półki, a band tylko umacnia swoją pozycję na rynku. Nie jest to może najlepsze dzieło tej formacji, ale to wciąż świetna rozrywka.
Ocena: 7.5/10
poniedziałek, 28 kwietnia 2025
THE STORYTELLER - The Final Stand (2025)
Kiedy pierwszy raz ujrzałem okładkę "Final Stand" najnowszego dzieła The Storyteller to pomyślałem, że to jakiś fake news i ktoś nas nabiera. Cicho było o szwedzkich The storyteller przez ostatnie 10 lat. W 2015r wydali znakomity "Sacred Fire" i potem był zmiany personalne, przez pewien moment w składzie był Ced i Emil z Blazon stone czy Rocka Rollas. Potem znów zmiany personalne i finalnie został wokalista L.G Persson, który odpowiada za wokal. Postanowił wydać nowy album zatytułowany "The Final Stand". Gościnnie zaprosił Hernika Ohlssona w roli perkusisty i co ciekawe właśnie Cedericka Forsberga, który odpowiada za partie basu i gitarowe. Oczywiście słychać jego wpływy i nie brakuje skojarzeń z jego zespołami. Premiera nowego krążka The Storyteller odbyła się za sprawą wytwórni The Circle Music 25 kwietnia.
Okładka może i miła dla oka, może i pasująca do marki The Storyteller, ale troszkę trąci sztuczną inteligencją. Sama muzyka też może i dobra, ale brakuje gdzieś ducha zespołu, brakuje gdzieś w tym błysku geniuszu z poprzedniej płyty. Nie jest źle i jest nawet jakaś przyjemność z odsłuchu, ale to już nie ten sam styl co "sacred Fire". Chęci są, ale to nie zawsze wystarczy. Nowy album na pewno przemyca ciekawe partie gitarowe, ciekawe i wciągające melodie, momentami intrygujące motywy gitarowe. Dominuje wtórność, bazowanie na oklepanych patentach, troszkę gdzieś to momentami troszkę jakoś tak sztucznie brzmi. Płytę tak naprawdę ratuję Ced, który ma smykałkę do ciekawych i pomysłowych zagrywek czy melodii. To on jest ostatnią deską ratunku dla The Storyteller. Sam wokal L.G Perssona nie jest zły i momentami przypomina mi Herbie Langhansa. Dysponują podobną barwą i drapieżnością. Na pewno nie jest słabym ogniwem.
Co do materiału, to najpierw dostajemy solidne intro, a potem oldcholowy "Its storytime", który brzmi jak ukłon w stronę wczesnego Helloween czy Insania. Rasowy power metal w klimacie fantasy. Echa Blazon Stone pojawiają się w "That Eyes Cannot See". Same melodie, riff, czy motoryka to taki typowy utwór dla Ceda. Od razu słychać, kto maczał palce w tym utworze. Tego nie da się ukryć. Dobrze wypada też "Tower Of Fear" i to znów taka stara szkoła twórczości Ceda. Nie ma w tym za grosz oryginalności, ale dostarcza sporo frajdy. Kolejny szybki killer to "This Time Tommorow", który kipi energią i przebojowością. Momentami nawet coś z Blind guardian przemyca, a to jest dobry znak. Nie pierwszy raz nawiązują do ekipy Hansiego Kurscha. Dalej mamy zadziorny i rozbudowany "Fields of blood and steel" i przypominają się stare dobre czasy Rocka Rollas. Sam utwór dobry, ale nie powala na kolana. Zabrakło dopracowania i ciekawego pomysłu na motyw przewodni. Warto jeszcze pochwalić za agresywniejszy "In the Shadows", czy rozpędzony "Final Stand", które oddają piękno power metalu i pokazują że The Storyteller stać jeszcze na zryw i stworzenie godnego uwagi hiciora. Mocne zwieńczenie płyty.
The Storyteller to jest dobra wiadomość. Dobra wiadomość również, że na płycie jest Ced Forsberg i że płyta jest godna uwagi. Minus, że to jedno osobowy projekt, że zdarzają się nudne momenty, gdzie wkracza nijaka melodia czy refren. Momentami zlewa się to w jedną całość. Płyta nie jest zła, ale trochę odnoszę wrażenie jakby robiona na szybko, że cokolwiek wydać. Można było to dopieścić. Liczę na to, że ten band się odrodzi i powróci w pełnym składzie. Póki co, zostaje nam cieszyć się z "The final stand" bo to nie jest zła płyta, ale do najlepszych płyt zespołu brakuje.
Ocena: 8/10
sobota, 26 kwietnia 2025
SACRED STEEL - ritual Supremacy (2025)
Ostatni album niemieckiego Sacred Steel miał premierę w 2016r i "heavy metal Sacrifice" to był udany album. Teraz po 9 latach ciszy przyszedł czas na następce. "Ritual Supremancy" ukazał się 25 kwietnia za sprawą wytwórni Rock of angels. To udany powrót, bowiem Sacred steel brzmi jak Sacred Steel i nie zatracił swojego charakteru. W dalszym ciągu nie brakuje w tym wszystkich wpływów wizard, Majesty, Skulview czy też nawet Omen. Oczywiście Sacred Steel przyzwyczaił nas do elementów thrash metalowych i tutaj ten zabieg również jest stosowany. Jednym słowem pozycja obowiązkowa dla fanów tej grupy.
Jest mroczna okładka, jest mroczny klimat i to zawsze jest miły dodatek. Znakiem rozpoznawczym wciąż pozostaje wyrazisty i charyzmatyczny głos Garrit P Mutz. Jego głos wciąż zachwyca i wciąż napędza Sacred steel. Przez 9 lat jednak coś się zmieniło, a mianowicie skład zespołu. Jest basista Tony Ieva, który grywał w Brainstorm i gitarzysta Jorn langenfeld z Tales of Sorrow. Sam materiał miewa świetne momenty i troszkę może nieco słabsze, ale całościowo materiał broni się i potrafi dostarczyć sporo pozytywnych emocji.Gitarzyści Jonas i Jorn mają ręce pełno roboty i dwoją się i troją aby materiał był zadziorny i pełen ciekawych riffów. Bywa ciężko i mrocznie, tylko momentami zabrakło troszkę dopracowania czy może pomysłowości co do melodii czy refrenów.
"Ritual Supremacy" to utwór, który otwiera album i od razu Sacred Steel przechodzi do konkretów. Mocny riff, ocieranie się o thrash metalu i to jest Sacred Steel jaki znam i kocham. Epicki heavy metal na pewno dobitnie słychać w "Leather, Spikes and chains" to taki ukłon w stronę Manowar czy Majesty. Niby nic odkrywczego, a dostarcza sporo frajdy. Jeden z największych hitów na płycie, a refren to prawdziwa petarda. Na takie utwory zawsze warto czekać! Przepięknie został wyeksponowany bas i perkusja w marszowym "The watcher Infernal", który znów ukazuje epicki heavy metal w najlepszym wydaniu. Bardzo udany jest początek płyty, a co mamy dalej? Agresywny "a shadow in the bell tower" oraz drapieżny "Demon witch possesion" to znów ukłon w stronę power/thrash metalowej stylistyki i słychać nawet wpływy Suicidal Angels. Jest też kolos w postaci "Entombed within the iron walls of dis", który przemyca bardziej epicki rozmach i rycerski klimat. Jest melodyjnie, a rozbudowana forma dodaje uroku całości. Dużo dobrego się dzieje i nie wieje nudą. Coś w klimatach doom metalu dostajemy w ponurym "Bedlam Eternal", który nawiązuje do twórczości Candlemass. Przepiękny jest "Omen Rider", który zabiera nas w rejony epickiego heavy metalu i twórczości Omen. W partiach gitarowych można też wyłapać patenty Running Wild. Mocna rzecz! Finał to nastrojowy "Let the blackness come to me" i to udana ballada. Choć trochę psuje obraz całości.
Sacred Steel to już marka, która nie zawodzi. Zawsze stoi na straży jakości i zawsze nagra materiał godny uwagi. W dalszym ciągu grają swoją i jest to epicki heavy metal z nutką power metalu i thrash metalu. Niemiecki band powraca po 9 latach i to w bardzo dobrym stylu. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla maniaków zespołu.
Ocena: 8/10
piątek, 25 kwietnia 2025
VENATOR - Psychodrome (2025)
Pierwszy album pochodzącego z Austrii Venator to był trochę taki nieśmiały pierwszy krok tej kapeli na scenie metalowej. Obrali sobie za cel przypomnienie nam heavy metalu z nutką hard rocka w klimacie lat 80. W ich muzyce znajdzie się coś z Heavy Load, Iron maiden, Judas Priest, Riot city czy Mindless Sinner. 25 kwietnia na świat wyszedł "Psychodrome" za sprawą Dying Victims Productions.
Dla fanów heavy metalu lat 80 i klasycznych dźwięków to pozycja obowiązkowa.
Okładka nieco kiczowata, ale oddaje w pełni klimat lat 80. Brzmienie również mocno wzorowane na tamtych czasach. Venator to przede wszystkim dobrze zgrany duet gitarowy, który tworzą Holzner/Ehrengruber. Panowie dają czadu i choć to wszystko wtórne to dostarcza sporo frajdy i niezapomnianych przeżyć. Słucha się tego naprawdę bardzo dobrze, a pojedynki gitarowe czy riffy są tutaj nie ladą atrakcją. Wszystko pięknie spina wokal Hansa Huemera, którego charyzma i drapieżność dodaje uroku. To właściwy człowiek do takiego zadania i za jego sprawą klimat lat 80 jest bardziej autentyczny. W każdej sferze czuć postęp względem debiutu.
Intro "Into the drome" przyprawia o dreszcze i buduje odpowiednie napięcie. Potem od razu na pierwszy strzał dwa killery. Energiczny "Children of The Beast" i przebojowy "Steel the Night". Skoczny "Ravening Angel" przemyca patenty NWOBHM i mocno nawiązuje do dwóch pierwszych płyt Iron maiden. Kompozycja godna uwagi! Najdłuższy na płycie jest "The Final Call", który pokazuje, że band potrafi urozmaicić kompozycję i grać dłużej nie przynudzając. Jest coś z heavy load, czy iron maiden. Band pokazuje prawdziwą moc i pomysłowość. Prosto i do celu jest w 'Radar", który jest udanym miksem heavy metalu i hard rocka. Oj wpada w ucho. Więcej hard rocka i wpływów NWOBHM można wyłapać w skocznym "Dynamite" i takie proste patenty zawsze sprawdzają się najlepiej. Hit godny wyróżnienia! Wokale Hansa w "Fear the light" robią wrażenie, szkoda tylko że utwór troszkę słabszy. Finał to energiczny, nieco speed metalowy "Astral Seduction" i Venator pokazuje, że rozwinął skrzydła i brzmi co raz to pewniej. Nie mają czego się wstydzić.
"Psychodrome" brzmi jakby powstał w latach 80. Nie jest to jakiś zaginiony klasyk z lat 80, a najnowsze dzieło austriackiego Venator, który działa od 9 lat. Nowy krążek umacnia pozycję zespołu i pokazuje jak ogromny potencjał drzemie
Ocena: 8.5/10
ANCIENT BARDS - Artifex (2025)
Symfoniczny power metal to nie tylko Rhapsody, twilight Force czy Derdian, to również Ancient Bards, który jest na scenie metalowej od 2006r. Mają na koncie 5 albumów i ten najnowszy zatytułowany "Artifex", który premiera przypadła na 25 kwietnia. Album utrzymany jest w stylu do jakiego band nas przyzwyczaił, choć tym razem troszkę przerost formy nad treścią i za mało konkretów. Album na pewno pokazują, że band wie jak grać symfoniczny power metal.
Jest kilka minusów, jak choćby kiczowata okładka, przerost formy nad treścią i troszkę może zbyt długi czas trwania. Natomiast same kompozycje trzymają poziom, do jakiego przyzwyczaił nas Ancient bards na przestrzeni lat. Główną atrakcją pozostaje charyzmatyczny wokal Sary, podniosły klimat, przebojowy charakter kompozycji i duet gitarowy Betrozzi/Pietronik. Partie gitarowe to kolejny mocny filar muzyki włochów. Tutaj panowie stawiają na urozmaicenie, na epickość i melodyjny charakter. Dobrze się tego słucha, choć czasami jest za dużo wszystko i trochę jakby za dużo elementów chcą upchać. Brakuje czasami prostszego przekazu i bardziej trafionych melodii. To są drobne potknięcia, które nie obniżają aż tak jakości.
Na co warto zwrócić uwagę słuchając płyty? Na pewno na energiczny "My prima Nox" i to jest Ancient Bards taki jaki kochamy. Energiczny i przebojowy "The Empire of Black Death", gdzie w pełni czuć power metalowy charakter. Lekki i nastrojowy "Proximity" jest troszkę bardziej komercyjny, ale zapada w pamięci. Znakomicie wypada podniosły i zadziorny "My blood and blade". Reszta albo solidna, albo za bardzo przegadana i przesadzona w ozdobnikach.
Miło jest widzieć, że Ancient Bards powraca z nowym materiałem, trochę szkoda że mamy lekki spadek formy. Za mało konkretnego power metalu, a za dużo zdobników i czuje lekki przerost formy nad treścią. Czuje lekkie rozczarowanie.
Ocena: 6.5/10
czwartek, 24 kwietnia 2025
SIGN OF THE WOLF - Sign of the wolf (2025)
Za nazwą zespołu Sign of The wolf kryją się wielkie nazwiska. Muzycy, których znamy z Rainbow, Dio, Last in Line, czy Black Sabbath. ffBrakuje takiego rasowego hard'n heavy w dzisiejszych czasach, który przeniesie nas do lat 80, gdzie swój złoty okres przeżywały wcześniej wspomniane formacje. Sing of the wolf stara się wypełnić lukę i tworzy muzykę w takich klimatach. Jest pazur, dynamika i przebojowość. Debiut zatytułowany"Sing of the wolf" to płyta, która nie tylko zachwyca wielkimi nazwiskami, ale przede wszystkim muzyką, stylistyką i jakością. To prawdziwe wehikuł czasu do lat 80.
W składzie Sign of the Wolf jest klawiszowiec Tony Carey, którego dobrze znamy z Rainbow. Mamy też perkusistę Vinnie Appice z Black Sabbath, basista Chuck Wright z Quiet Riot czy gitarzysta Doug Aldrich z Dio. Za wokal odpowiada Andrew Freeman z Last in line, który idealnie pasuje do takiej stylistyki. Fredrik Folkare z Nordic Union stoi za aspektem kompozytorskim utworów. Mocne nazwiska, które działają jak magnes i działają na wyobraźnię. Band zadbał o każdy aspekt, by od każdej strony owe wydawnictwo było z górnej półki. Klimatyczna okładka, mocne i zadziorne brzmienie na pewno są miłym dodatkiem. Sam materiał zróżnicowany i dojrzały. Każdy znajdzie coś dla siebie.
Na pierwszy ogień idzie rozbudowany "The last unicorn" i od razu czuć potencjał, moc i dojrzałość muzyków. Słychać klimat lat 80 i stylistykę z pogranicza heavy metalu i hard rocka. Wszystko rozegrane z pomysłem i dobrze się tego słucha. Jest tutaj coś z Dio, Rainbow czy Black sabbath z czasów "heaven and Hell". Jest killer w klimatach "Holy Diver" czyli energiczny "Arbeit macht frei". Utwór kipi energią i oddaje ducha starych płyt Dio, a do tego głos Andrew idealnie do tego pasuje. Nieco bardziej stonowany i hard rockowy jest "Still Me". To kompozycja na pewno mniej przebojowa i taka nieco spokojniejsza. Dobry utwór, ale brakuje tutaj elementu zaskoczenia. Ciarki na pewno pojawiają się przy okazji mroczniejszego stonowanego "sillent Killer' i tutaj mamy ukłon w stronę Dio czy Black Sabbath. Ten riff, ta sekcja rytmiczna, ten klimat i sama aranżacja, sprawiają że to prawdziwa perełka na płycie. "Rainbows End" to w rzeczy samej ukłon trochę w stronę twórczości Rainbow. Zagrywki gitarowe i partie klawiszowe przywołują na myśl właśnie albumy tej formacji. Kocham takie dźwięki i tutaj Sign of the wolf błyszczy. Pamiętacie piękne klawiszowe otwarcie w "Tarot Woman" w Rainbow "Rising", które wykonał Tony Carey? Cóż mamy tutaj "Rock Of angels", który w podobnym stylu rozpoczyna się. Klimatycznie i wciągające popisy Tony'ego robią mega wrażenie. Przypomina się klasyczny album Rainbow. Dla takich chwil warto żyć. Coś z Deep Purple i hard rocka lat 70 można wyłapać w przebojowym "murder at midnight" czy stonowanym "Bouncing Betty". Finał to tytułowy "Sing of the Wolf" to przepiękna, rozbudowana kompozycja, która przesiąknięta jest twórczość Black Sabbath z czasów Tony Martina. Mocna rzecz, w której dzieje się dużo dobrego.
Brakuje takiego grania, takiej mieszanki heavy metalu i hard rocka, gdzie będzie nam towarzyszyć stara szkoła takiego grania, które było popularne w latach 80. Kto wychował się na płytach Dio, Rainbow czy Black Sabbath ten poczuje się jakby ktoś nas przeniósł w czasie. Nostalgiczna podróż, która jest niezwykłym doznaniem i na długo zostaje w pamięci. Mam nadzieję, że Sign of the Wolf to nie jednorazowy wybryk tych znanych muzyków. Ja chcę więcej !
Ocena: 9/10
sobota, 19 kwietnia 2025
VIGILHUNTER - Vigilhunter (2025)
W 2024r we Włoszech 4 doświadczonych muzyków z kręgu heavy metalu postanowiło powołać do życia kapelę o nazwie Vigilhunter, który obrał sobie za cel granie klasycznego heavy metalu w klimatach lat 80, z nutką progresywnego metalu i hard rocka. 28 marca ukazał się debiutancki album tej grupy zatytułowany "vigilhunter" i ukazał się za sprawą High Roller Records.
W skład grupy wchodzi basista Mirko Negrino, który grywał w Konquest, perkusista Marcello Leocani z walpurgis Night, gitarzysta Mattia Itala z Re- Animated i lider, czyli Alexx Panza. Właśnie Alexx jest tutaj największa gwiazdą, bo znamy go z Hitten czy Jack Starr burning Starr. Jego charakterystyczny wokal i dobra gra w zakresie partii gitarowych sprawiają, że płyta sporo zyskuje na jakości. Jasne, do ideału trochę brakuje, ale jest dobry start. Jest w tym jakiś pomysł i jakość. Okładka sugeruje nam, że Vigilhunter gustuje w klimatach lat 80. Tak też jest i brzmienie szybko nas utwierdza w tym przekonaniu. W muzyce Vigilhunter słychać echa Queensryche czy Fates warning, co też jest miłym dodatkiem.
Sama płyta zaczyna się od klimatycznego intra i potem wkracza zadziorny "Disconnected", który od razu daje sygnał, że band grać potrafi i ma coś do zaoferowania. Jest tajemniczy klimat udana mieszanka klasycznego heavy metalu, hard rocka i nutki progresywnego metalu. Band pokazuje pazury w ostrzejszym "titan glory" i te elementy progresywne i stawianie na bardziej wyszukane melodie czy motywy gitarowe dodają uroku całości. Jednym z najlepszych kawałków na płycie jest przebojowy i niezwykle melodyjny "Shadow Rider". Killer pierwsza klasa! Zadziorny i urozmaicony "Curse of the Street" też potrafi zapaść w pamięci i porwać swoją pomysłowością. Lekki i bardziej stonowany jest "Sacrifice For love" i te hard rockowe patenty pasują tu idealnie. Te partie wokalne Alexxa są tutaj godne podziwu i przypominają najlepszych wyjadaczy z lat 80. Ta charyzma i ta moc w głosie. To co tutaj wyprawia przyprawia o dreszcze. "Outburst of Rage" to znakomity tego przykład. Rasowy killer z świetnymi partiami gitarowymi, a zwłaszcza popisem wokalnym Alexxa. Najdłuższy na płycie jest "The Downfall" i to jest kompozycja złożona, ale też nastawiona na klasyczny wydźwięk. Jest klimat i jakość lat 80. Nastrojowy refren, epicki rozmach i elementy progresywne czynią ten utwór jednym z najlepszych na płycie.
Kto lubi stare dobre czasy crimson glory, czy Queensryche ten powinien posłuchać debiutu Vigilhunter. To płyta doświadczonych muzyków, którzy mają pomysł na siebie, na to by grać taki rodzaj muzyki, a przy tym mieć coś do zaoferowania. Mają to coś co zachęca do powrotu i ponownych odsłuchów "Vigilhunter". Płyta na pewno godna uwagi!
Ocena: 8.5/10
czwartek, 17 kwietnia 2025
HIGH COUNCIL - Cruel And Unusual (2025)
Kto lubi taki amerykański epicki heavy metal w klimatach Manilla Road, Gatekeper, Cirith Ungol czy Dark Forest, ten śmiało może sięgnąć po nowe dzieło amerykańskiego High Council. "Cruel and Unusual" to powrót po 7 latach od wydania debiutu. Sam band jest już na scenie od 2003r i jakoś nie udało mu się zdobyć większej popularności. Band gra solidny heavy metal w epickim wydaniu i czas się przekonać, czy nowy album to bilet do pierwszej ligi epickiego heavy metalu.
Na pewno robotę robi okładka frontowa, która zachęca by sięgnąć po owy album. Samo brzmienie takie typowe dla tego produkcji. Jest klimat, jest trochę brudu i takiego rycerskiego charakteru. Może to się podobać. W tym wszystkim jest nastrojowy wokal Boba Saundersa, który dwoi się i troi by budować odpowiedni klimat i nadać całości nutki tajemniczości. Troszkę zawodzi duet gitarowy Saunders/Donahue, który troszkę często odpływa w rejony progresywne, często brakuje jakiegoś pomysłu, żeby na dłużej porwać słuchacza. Bywają ciekawe pomysły, ale brakuje gdzieś konsekwencji, by stworzyć coś porywającego. Do grona ciekawych utworów na pewno należy wymienić "Wildspace" i to jest mocna rzecz. Mocny riff robi robotę. Instrumentalny utwór, a tyle radości dostarcza. Dobrze sprawdza się "Cruel and unsual" w roli otwieracza. Jest melodyjny i z pomysłem. Więcej mocy i drapieżności znajdziemy w dynamicznym "To From Whence" i to jest bardzo udana kompozycja. Mamy też rozbudowany i bardziej progresywny "Liberator" czy ponury "Jackal", który ociera się o bardziej stylistykę doom metalu.
High Council to band solidny , który grać potrafi. Niby wszystko mają, a jakoś nie potrafią stworzyć materiału, który w pełni rozwali na łopatki. Jest kilka ciekawych momentów, kilka mocniejszych utworów, kilka bardziej rozbudowanych, ale brakuje pomysłów na kompozycje i elementu zaskoczenia. Solidny album i nic ponadto. Szkoda.
Ocena: 6/10
poniedziałek, 14 kwietnia 2025
NIGHTSTEEL -Nightsteel (2025)
Epickość godna Warrior Path, agresywność na miarę Primal Fear, z nutką zadziorności ostatniej płyty Kk Priest i uczta dla fanów heavy/power metal na miarę ostatniej płyty Clooven Hoof. Grecki Nightsteel, który został powołany do życia w 2022r idzie właśnie w takim kierunku. To nie przelewki i grecki band mierzy wysoko. Liderem jest tutaj basista Bill Sam, który wraz z perkusistą Mikem Foudotosem tworzą mocarny team. Za parte gitarowe odpowiada utalentowany Jasmin M, który ma niezłe wyczucie, technikę i to coś, co nadaje całości magii i klimatu. Partie wokalne to głównie robota Travisa Willsa, choć pojawiają się też takie nazwiska jak rob Lundgren, Mauro Elias, czy Craig Cairns. Wielkie nazwiska, wielka muzyka, wielkie hity.
Grecka scena zawsze dostarczy coś wyjątkowego, co potrafi słuchacza rozłożyć na łopatki. Ten kraj dostarcza tyle klimatycznych, dopracowanych i pomysłowych wydawnictw, że to głowa mała. Kopalnia świetnych kapel i teraz do tego grona wpisuje się nightsteel i to w wielkim stylu. Muzycy wiedzą co chcą grać i robią to po prostu genialnie. Ten album definiuje heavy/power metal i tak powinien brzmieć album z taką muzyką. Te popisy wokalne, te ryczące partie gitarowe, mroczny klimat i zadziorność. Wszystko idealnie spasowane i tworzy spójną całość. Same kompozycje dobrze wyważone i kipią energią i świeżością. Prawdziwy czarodzieje.
Nie ma zabawy w kotka i myszkę. Band od razu przechodzi do ataku. Wkracza rozpędzony, przebojowy "Nightsteel", który brzmi jak mieszanka ostatnich płyt Clooven Hoof i Kk Priest. Wybuchowa mieszanka i od razu słychać, że mamy do czynienia z czymś więcej niż debiutem. Mocna rzecz! Coś z Casus Beli, coś z niemieckiego heavy/power metalu można uświadczyć w energicznym "Darkness Reigns". Te partie gitarowe i wokalne są po prostu idealnie. Od razu wiadomo, że to heavy/power metal najwyższych lotów. Wpływy Jack Starr Burning Star słychać w rozpędzonym "Screams Of Agony" i do tego ten rycerski klimat. Co za pokaz mocy. Wejście partii basu w "Warlords Betrayal" to znów zabawa konwencją, przejaw agresji, mrocznego klimatu i epickiego rozmachu. Prawdziwa uczta dla fanów gatunku. Każdy dźwięk jest dopracowany i nie ma tutaj zbytecznego pitolenia czy udziwnienia. Kwintesencja gatunku! Chwilę oddechu mamy w nastrojowym, rockowym "Whispers of the heart". Bardziej balladowy utwór, który troszkę odstaje. Craig melduje się w agresywniejszym "Etarnal Fight", który troszkę przypomina mi Induction. Riff pierwsza klasa, a refren to już w ogóle wrota do innego świata. Jak to wciąga! Ponury, marszowy "Calm Lake" to znów nieco inne oblicze zespołu. Niczym kameleon przybiera postać otoczenia i sieje zniszczenie. Epickość pełną gębą. Nutka hard rocka i melodyjnego heavy metalu pojawia się w przebojowym "Win Or Lose'. Słychać hołd dla lat 80. Nightsteel jak słychać potrafi odnaleźć się w każdej stylistyce. Kolejny hicior i przejaw geniuszu to melodyjny "Panagioti". Jak podsumować płytę, to z przytupem i "Damned Sorrows" to właśnie robi. Nie ma do czego się przyczepić. Mocne, wyraziste brzmienie, wciągające popisy gitarowe, niszczący wokal.
Słowo debiut nijak ma się do zawartości, do jakości. Ta płyta to muzyka z górnej półki. Tutaj jest pokaz mocy, przejaw geniuszu i wszystko to co definiuje piękno heavy/power metalu. Wokaliści nadają całości duszy i heavy metalowego pazura. Od strony riffów czy solówek to istna poezja. Brak słów by opisać co tutaj się dzieje. Tego trzeba posłuchać. Jedna z najlepszych płyt 2025 w kategorii heavy/power metalu. Dla mnie prawdziwa uczta!
Ocena: 9.5/10
sobota, 12 kwietnia 2025
ELVENKING - Reader of the Runes : Luna (2025)
To jeszcze nie koniec historii "reader of the runes", bowiem włoski Elvenking wraca z 3 częścią zatytułowaną "Reader of the runes - Luna". Płyta miała swoją premierę 11 kwietnia nakładem Reaper Entertaiment. To kontynuacja tego co band prezentował na poprzednich płytach. Jest power metal i dużo folk metalu, a najważniejsza że band wciąż trzyma wysoki poziom. Kocham ich za pomysłowość, podejście do tworzenia chwytliwych melodii i wciągających refrenów. Band zna się na rzeczy i w swojej kategorii są wśród najlepszych. Nowy album trzyma wysoki poziom i zadowoli nie tylko fanów Elvenking.
Nie brakuje klimatycznej okładki, mocnego i wyrazistego brzmienia, nie brakuje hitów i drapieżności. Elvenking w najlepszym wydaniu i potwierdzający swoją klasę. Uwagę tradycyjnie skupia na sobie znakomity wokalista Davide Moras, który potrafi śpiewać klimatycznie, nastrojowo, a kiedy trzeba to pokazuje pazur. Uwielbiam jego głos i zawsze potrafi nadać całości charakteru i folkowego klimatu. Miłym dodatkiem są harsh wokale Aydana, który również wraz z Headmattem tworzy zgrany duet gitarowe. Panowie stawiają na urozmaicenie i pomysłowość. Nie trzymają się kurczowo jednego motywu czy utartego schematu. Potrafią pozytywnie zaskoczyć za każdym razem. Tak też jest i tym razem.
Pierwszy udany strzał to bez wątpienia otwieracz zatytułowany "Seasons of The owl". Zaczyna się troszkę progresywnie, potem nabiera power metalowego ognia i folkowego klimatu. Mocna rzecz, która w pełni oddaje styl grupy. Tytułowy "Luna' to faktycznie taki singlowy hicior, który ma trafić do szerszego grona słuchaczy. Spełnia swoją rolę, a refren po prostu niszczy. "Gone Epoch" to bardziej folkowy utwór, ale nie traci na przebojowości . Kolejny szybki killer to na pewni "Stormcarrier" z gościnnym udziałem Matthiasem Lillmansem. Elvenking potrafi czarować, potrafi idealnie połączyć świat power metalu i folk metalu. Ten utwór znakomicie obrazuje ten stan rzeczy. Jest też nieco stonowany, nieco rockowy "Starbath". Dalej mamy zadziorny i nieco mroczniejszy "On these haunted shores" i tutaj znów ciekawe rozplanowane partie gitarowe i nie brakuje pomysłowości. Troszkę posępny i stonowany jest "The Ghosting" i znów band stawia na klimat i bardziej takie rockowe oblicze. Refren znów pierwsza klasa i potrafi porwać. Power metal i folk metal wraca w energicznym "Throes Of Atonement" i w takie stylizacji Elvenking wypada najlepiej. Czysta frajda. Finał to kolos w postaci "Reader of the runes book II", który dostarcza pełno rożnych smaczków i epickiego rozmachu.
Elvengking idzie za ciosem i znów nagrywa świetny album, który oddaje piękno mieszanki power metalu i folk metalu. Płyta ma przeboje, folkowy klimat, urozmaicenie i pełno świetnych motywów i zagrywek gitarowych. Fani zespołu i wszelkiego pojętego power metalu będą na pewno zadowoleni.
Ocena: 8.5/10
piątek, 11 kwietnia 2025
MENTALIST - Earthbreaker (2025)
Dobrze jest widzieć, że perkusista Thomen Stauch zagrzał gdzieś w końcu miejsce na dłużej. Supergrupa Mentalist to jego nowy dom. Oczywiście to zespół, który gra melodyjny power metal, który czerpie garściami z Heavenly, Gamma Ray, czy Celesty. Band stawia na melodyjność, przebojowość i klasyczne patenty. Grają od 7 lat i nagrali w tym czasie 4 albumy studyjne i każdy trzyma wysoki poziom. Z najnowszym krążkiem "Earthbreaker" jest podobnie. Kto zna i lubi poprzednie wydawnictwa ten na pewno przekona się do nowego dzieła. Premiera płyty 11 kwietnia nakładem Pride & Joy Music.
Na pokładzie jest niezniszczalny Thomen Stauch, ale jest basista Florian Hertel, gitarzysta Kai Stringer, Peter Moog oraz niezwykle utalentowany wokalista Rob Lundgren. To właśnie wokal to niezwykle mocny atut Mentalist. Rob potrafi śpiewać z pazurem i nadając całości melodyjności i power metalowego charakteru. Dobrze spisują się również gitarzyści, ale tutaj troszkę za bardzo trzymają się jasno określonych ram i nie potrafią nas specjalnie zaskoczyć. W tym aspekcie i w sferze komponowania czuć pewne braki. Jest dobrze czy bardzo dobrze, ale brakuje do perfekcji. Mentalist robi swoje. Kontynuuje to co prezentował wcześnie. Miło znów widzieć okładkę autorstwa Andrea Marschalla.
Najlepiej prezentują się tutaj szybkie, power metalowe petardy. Na start mamy klimatyczne intro i zadziorny "earthbreaker" i to jest power metal jaki kocham. Przebojowy, melodyjny i agresywny. Stonowany i klimatyczny refren troszkę przypomina czasy Thomena w Blind Guardian. Mocna kompozycja. Taki klasyczny i niezwykle przebojowy "March On Legion" na pewno jest mniej agresywny i taki nieco komercyjny. Nastrojowe solówki są tutaj też godne pochwały. Prawdziwy pokaz mocy i talentu mamy w agresywnym "Event Horizon". Mam ciary, jak to świetnie brzmi. Thomen pędzi do przodu i sieje zniszczenie, a do tego obłędny wokal Roba. Tutaj wszystko jest idealnie. Rasowy killer i w takiej stylizacji band wypada najlepiej. Dalej znajdziemy podniosłą balladę "Millions of heroes", która ma w sobie to coś. Dobrze zaczyna się "Lord of Wasteland" ale potem troszkę wszystko siada i kawałek jest taki nieco mniej wyrazisty. Kolejne mocne uderzenie to melodyjny "All for one", który oddaje w pełni styl grupy i potencjał jaki drzemie w Mentalist. Troszkę przypominają się stare dobre czasy Gamma ray. Echa starych płyt Blind Guardian mamy w agresywniejszym "Mistress of Pain" i taki power metal to ja uwielbiam. Mocne partie gitarowe, rozpędzona sekcja rytmiczna i siejący zniszczenie wokalista. Power metal najwyższych lotów. Radosny i nieco kiczowaty "Monkey King" to taki hołd dla Helloween czy Edguy. Sporo emocji dostarcza energiczny i chwytliwy "Together as One", gdzie znów dominuje klasyczny power metal. Sam finał to klimatyczny i bardziej złożony "A new World", a motyw przewodni jest jednym z najlepszych na płycie. Cudo!
Mentalist to supergrupa i dobrze, że to coś więcej niż magia nazwisk i że faktycznie band dostarcza power metal wysokich lotów. "Earthbreaker" zawiera killery, utwory klimatyczne, komercyjne i wolniejsze, każdy znajdzie coś dla siebie. To jeden z ich najlepszych albumów, więc na pewno warto!
Ocena: 9/10
czwartek, 10 kwietnia 2025
ETERNAL THIRST - The nesting of Chaos (2025)
"Purge The Bastards" to był jeden z najlepszych albumów roku 2019. Pochodzący z Chile band o nazwie Eternal Thirst stanął na wysokości zadania i z majstrował znakomity album z pogranicza heavy/power metalu. Pokazali, że potrafią tworzyć kompozycję z górnej półki. Ta płyta to idealne połączenie przebojowości, chwytliwych melodii i zadziornych riffów. W roku 2024 pojawiły się zmiany personalne. Gianfranco Ferrera to nowy perkusista, a w dodatku nie ma wokalisty Rodrigo Contreras, a jego miejsce zajęła wokalistka Eva Murgas. Ciężkie zadanie pojawiło się przed ekipą z Chile. Nie ma kluczowego muzyka, a poprzedni materiał postawił wysoko poprzeczkę. Czy udało się dorównać "Purge the bastards"?
Ciężko się przestawić na kobiecy wokal w tej kapeli, ale trzeba przyznać, że Eva ma ciekawy głos, barwę i technikę. Śpiewa drapieżnie i od razu wiadomo, że to heavy metalowa wokalistka. Nie bawi się w podchody, nie kombinuje, tylko śpiewa prosto z serca. Ta szczerość jest godna podziwu. Eva słychać wzorowała się na kapelach typu chastain i Warlock. Eva daje czadu i pokazuje, że Eternal Thirst z kobiecym głosem to wciąż ciekawa i godna uwagi opcja. Jest pazur i energia. Hit goni hit, więc nie ma nudy. Do tego dochodzi miła dla oka okładka i mocne brzmienie, które współgra z stylem grupy i zawartością. W ich muzyce słychać wpływy Helstar, Primal Fear czy też nawet White Skull.
Sam materiał jest przemyślany i dostarcza sporych emocji. Jest nastrojowe intro, potem rozpędzony "Greedy Demon", który potwierdza że band jest w znakomitej formie. Szybkie tempo, ostry riff i prawdziwa jazda bez trzymanki. Brakuje mi do pełni szczęścia Rodrigo, ale Eva wpasowała się do grupy i daje radę. Perkusista Ferrera daje popis swojego talentu w energicznym "Moulder". Praca gitar w wykonaniu Alarcon/Bustos jest godna podziwu i pochwał pod niebiosa. Co za dawka energii, przebojowości i agresji. Tak powinien brzmieć power metal. Jest moc! Spokojnie, nieco balladowo zaczyna się "Witch Child", który jest przesiąkniętym wczesnym Iron maiden i Helloween. Wokal Evy sieje tutaj zniszczenie. Potrafi śpiewać i dać upust agresji. Judas Priest i Primal Fear wybrzmiewa w zadziornym "Mortal Enemy", Refren prosty i robi furorę, do tego znakomite balansowanie między agresją i przebojowością. Ten band to prawdziwa uczta dla uszu. Kolejny hit na płycie to "Illuminati Army" i band pokazuje swój potencjał. Znakomicie wypada instrumentalny "The nesting of chaos", który zachwyca szybkością i drapieżnością. Końcówka płyty to nieco szybszy "The cold land of hell" i nieco rozbudowany i pełen smaczków "Born to Perish". Znakomity power metal z pewnymi elementami running wild.
6 lat czekania, zmiany personalne, wielkie obawy i strach co do tego czy Eternal Thirst to wciąż ten znakomity band, który gra na najwyższym poziomie. Obawy bez podstawne. Band dalej robi swoje i dalej gra heavy/power metal ocierając się o ideał. Eternal thirst to wciąż fenomen dla mnie, a nowy album ciut słabszy od poprzedniego. Oby każdy band wydawał takie albumy, z taką obłędną muzyką. Cudo i chce się więcej!
Ocena: 9.5/10
środa, 9 kwietnia 2025
REVENGE - Night danger (2025)
Trzeba przyznać, że kolumbijski band o nazwie Revenge jest jak maszyna. Ich ciężka praca i umiejętne odnajdowanie się w stylistyce heavy/speed metalu przedłożyło się na sukces tej grupy. Revenge jest na scenie od 2002r i dorobili się 10 albumów. Panowie znają się na swojej robocie i nowy album tylko potwierdza. "Night Danger" to ukłon w stronę heavy/speed metalu lat 80. Kto zna Revenge ten może śmiało sięgnąć po nowe dzieło. To kwintesencja heavy/speed metalu.
Okładka taka w sumie na wzór po przednich. Zero zaskoczenia. Samo brzmienie też zadziorne, drapieżne i wzorowane na tych z lat 80. Jest tak oldscholowo, ale to jest właśnie ich spory atut. Band czerpie garściami z Exciter, Rocka rollas, czy Enforcer. Stawiają na proste, zadziorne partie gitarowe, proste i chwytliwe melodie. Revenge zna się na tym i dostarczył przemyślany materiał. Całą uwagę skupia na sobie lider grupy tj Esteban Mejfa, którego wokal jest specyficzny, ale takie zadziorny i nasuwający na myśl lata 80. Nie ma może super techniki, ale potrafi zarazić pozytywną energią i szczerym przekazem. Esteban Mejfa i Esteban Garcia stworzyli dobrze funkcjonujący duet, który opiera się na wzajemnym uzupełnianiu się. Panowie stawiają proste i ostre riffy, a także melodyjny wydźwięk całości.
Na albumie znajdziemy 8 utworów, które oddają piękno heavy speed metalu. Płytę otwiera "Black Sight" i tutaj band pokazuje to co im drzemie w duszy. Prosty, ale jakże energiczny kawałek. Szubko wpada w ucho i chce się jeszcze więcej chłonąć muzyki Revenge.Tytułowy "Night Danger" przemyca trochę patentów Judas Priest. Brawa za solówki i przebojowy charakter. Jednym z najlepszych momentów na płycie jest rozpędzony "The hammers fall" i brzmi jak hamerfall na sterydach. Proste motywy zawsze najlepiej się sprawdzają. Speed metal pełną gębą wybrzmiewa w zadziornym i agresywnym "Soldiers Heart", gdzie uwagę przykuwają dobrze rozplanowane solówki. Jest moc! Dalej mamy "Misty Night" i jest tak bardziej klasycznie z nutką Accept czy Judas Priest. Końcówka płyty to rozpędzony "Desire From Pain" i dynamiczny "Crushing Death", które znów utrzymują speed metalową motorykę.
Revenge nie tworzy nic nowego, nie tworzy tez nic genialnego, czy ponadczasowego. To band, który wie jak odtworzyć sprawdzone patenty i przypomnieć nam stare i oklepane motywy. Nie ma nic nowego to prawda, ale ta szczerość, miłość do speed metalu i umiejętne tworzenie ciekawego materiału sprawiają, że Revenge po raz kolejny trzyma poziom i nie zawodzi. Brawo! To się ceni !
Ocena: 8/10
wtorek, 8 kwietnia 2025
HEAVYLUTION - The Cycle (2025)
Długo kazał czekać francuski Heavylution swoim fanom na nowy materiał. To już 10 lat od premiery debiutu "Children of Hate". Band jest na scenie 20 lat, a dorobek trochę kiepski. Sam debiut to też tylko dobre rzemiosło i nic ponadto. "The Cycle" to nowy album, który pokazuje że band potrafi grać heavy/power metal i nowy album wypada naprawdę dobrze i jest to materiał solidny, który opiera się na oklepanych motywów i prostych zagrywkach. Kto uwielbia miks heavy/power metalu z wpływami Attick Demons, Chinchilla, czy Brainstorm ten może śmiało sięgnąć po "The Cycle".
Mamy na pewno mocniejsze brzmienie, bardziej klimatyczną okładkę i słychać, że band włożył w to wszystko jakby więcej serca.Bardzo dobrze układa się współpraca gitarzystów i duet Dupont/Chalindar robią swoje. Stawiają na sprawdzone patenty i nie ma w tym oczywiście nic nowego, ani odkrywczego. Do ideału brakuje to fakt, ale naprawdę dobrze się tego słucha. Gwiazdą tutaj na pewno jest wokalista Paul Eyssette. Ciekawa barwa, technika i charyzma robią swoje. To dzięki niemu płyta jest taka przyjazna. Sam materiał też dobrze rozplanowany. Pierwsze 4 utwory składają się na "Foundation" i każdy z tych 4 utworów pokazuje inne oblicze zespołu. Dobrze prezentuje się melodyjny i nieco hard rockowy "Rain of Lies", czy agresywniejszy "Deadly Science", w który band pokazuje pazur i bardziej intrygujące granie. Power metalowy "The earth will remain" również zachwyca i pokazuje w pełni atuty zespołu. Nie można stawiać na nich krzyżyka, bo stać ich na naprawdę dobry materiał. Jest też energiczny i dynamiczny "Led to Ruin" i znów band stawia na przebojowość i ostrzejszy riff. Sprawdza się ta formuła. "Shepherds Of fear" to utwór, gdzie znów mamy cięższe partie gitarowe i drapieżny riff. Imponuje też talent wokalisty Paula, który ma potrafi zachwycić swoim głosem. Na sam koniec 6 minutowa ballada "Travel for Life" i jakoś do mnie nie przemawia.
"The Cycle" to udany powrót Heavylution, ale po takim czasie można było stworzyć coś o wiele ciekawszego, zwłaszcza że w zespole drzemie potencjał. Grać potrafią i robią to naprawdę dobrze, tylko jakoś brakuje w tym wszystkim ostatecznego szlifu i błysku geniuszu. Brakuje też wyrazistych hitów, które przebiłyby się przez silną konkurencję. Warto posłuchać i wyrobić swoje zdanie.
Ocena: 7/10
poniedziałek, 7 kwietnia 2025
CAPTAIN BLACK BEARD - Chasing Danger (2025)
4 kwietnia ukazał się nowy studyjny album szwedzkiej formacji Captain Black beard zatytułowany "Chasing Danger" . To kolejny przedstawiciel szwedzkiego hard rocka w klimatach Journey, The Night Flight orchestra, czy h.e.a.t/ Captain Black Beard jest na scenie od 2009r i nagrali w sumie 7 albumów. Panowie znają się na rzeczy i wiedza jak dostarczyć wysokiej klasy hard rocka i tak też jest tym razem. Płyta jest bardzo przebojowa melodyjna i zagrana z pazurem. Co jak co, ale Szwedzi znają się na melodyjnym hard rocku.
Całę uwagę skupia na sobie niezwykle utalentowany wokalista Fredrik Vahlgren, który ma technikę, charyzmę i hard rockowy pazur. Idealnie pasuje do stylu grupy, do klimatu i odnajduje się w każdej strukturze. Prawdziwy czarodziej i jego głos potrafi oczarować. Za energiczne, pełne melodyjności partie gitarowe odpowiada Daniel Krakowski. Oj błyszczy i pokazuje swojego hard rockowego ducha. Zapał i pomysłowość godna podziwu. To drugi bohater tej płyty. Sekcja rytmiczna też nie zawodzi i zapewnia odpowiednią dynamikę. To wszystko to tak naprawdę nie miałoby znaczenia, gdyby materiał zawiódł. Tutaj od początku do końca dostajemy hity i hard rockowe szaleństwo.
Band znakomicie balansuje na pograniczu melodyjnego heavy metalu i znakomicie to uchwycono w otwierającym "Dreams". Co za pełen energii hit i taki hard rock to ja uwielbiam. Nastrojowy "When its over" taki bardziej romantyczny, ale też chwytliwy w swojej strukturze. Taki prosty, ale jakże przebojowy jest "Chasing Rainbows" i znów ocieramy się o melodyjny heavy metal. Sam riff, przewodnia melodia, czy chwytliwy refren po prostu kradną show. Petarda! Podobne emocje wywołuje zadziorny "Shine" i band serwuje kolejny hicior prosto z rękawa. Dobrą zabawę gwarantuje "Ai Lover" i takimi prostymi motywami band potrafi dotrzeć do szerszego grona słuchaczy. Imponuje pozytywna energia w dynamicznym "Cant you see" i spokój w pięknej balladzie "Piece of Paradise". Końcówka to nieco przesiąknięty Ac/dc "Where do we go" i przebojowy "In your Arms", który idealnie podsumuje całość. Taki właśnie jest ten album!
Captain black beard to maszynka do hitów i panowie starają się nie tracić na atrakcyjności. Działają od 2009 r, ale to już solidna marka, która nagrywa porządne albumy w klimatach hard rocka i melodyjnego heavy metalu. "Chasing Danger" potwierdza tylko formę i umiejętności Captain Black Beard. Pozycja godna uwagi!
Ocena: 8.5/10
niedziela, 6 kwietnia 2025
W.E.T. - Apex (2025)
W końcu jakaś dobra rzecz od Jeffa scotta Soto. Najnowszy album hard rockowego W.E.T. zatytułowany "Apex" to jest dobry przykład tego, że Jeff potrzebuje po prostu dobrej oprawy. Wyrazistych riffów, chwytliwych melodii i nowy album szwedzkiego W.E.T. to dostarcza. Zaczynali w 2008 roku i było ich troje, a teraz skład rozwinął się do składu 6 osobowego. Tak więc na pokładzie jest Soto, multiinstrumentalista Erik Martensson, gitarzysta Rober Sall, gitarzysta Magnus Henriksson, basista Andreas Passmark i perkusista Jamie Borger. "Apex" to już 5 studyjny album i jest to prawdziwa uczta dla fanów heavy metalu i hard rocka.
Wystarczy odpalić otwierający "Believer" by przekonać się, że ten album naprawdę jest dopracowany. Band znakomicie balansuje na granicy hard rocka i melodyjnego heavy metalu. Dobrze jest usłyszeć Jeffa w takie oprawie. Jego głos mimo upływu czasu wciąż zachwyca i powala na kolana. Nowy album to kopalnia hitów i takie zadziorny "This House is on a Fire" to znakomicie potwierdza. Co ciekawe, nawet rockowa ballada "Love Conquers All" potrafi zauroczyć i porwać swoim klimatem. Band pokazuje pazur w bardziej heavy metalowym "Breaking Up " i znów czaruje swoim głosem Jeff. Uwielbiam go! "Nowhere to Run" to kolejny hard rockowy hicior, który wpisuje się ten szwedzki trend. Pełno tutaj pomysłowych melodii, czy riffów i na każdym kroku czeka na nas jakiś hit. "Pay dirt" to kolejny przebój, który rozgrzeje nie jeden koncert. Taki hard rock zawsze jest w cenie. Brawo panowie! Całość wieńczy melodyjny "day by day" , który w pełni oddaje styl i jakoś płyty. Mamy tutaj supergrupę, w której muzycy znają się właśnie na tego typu muzyce. Obecność Erika Martenssona tez robi robotę, bo to właśnie on napędza Nordic Union czy Eclipse. Zagrywki gitarowe to kolejny atut obok głosu Jeffa.
Płyta bardzo hard rockowa, bardzo melodyjna, wypchana hitami. Od pierwszych sekund idzie poczuć ten szwedzki charakter i styl komponowania. Wet pokazuje, że trzeba się z nimi liczyć w hard rockowym świecie. Płyta na pewno godna uwagi, jak kocha się ten typ muzyki.
Ocena: 7.5/10
sobota, 5 kwietnia 2025
TASSACK - Warkot (2025)
"Old Skull" polskiego zespołu Tassack to była jedna z niespodzianek roku 2024. Znakomity miks groove metalu i thrash metalu. To też nie mogłem doczekać się nowego dzieła w postaci "Warkot". Troszkę przeraził fakt, że dołączył do zespołu raper Fazi z Nagłego Ataku Spawacza i za miks wziął się nie Mańskowski, a Lenard. Obawy były czy muzyki Tassack nie zdominuje hip hop i będzie to brzmieć komicznie. "Warkot" miał premierę 4 kwietnia.
Muszę przyznać, że album jest troszkę inny od swojego poprzednika. Brzmienie takie nieco stłumione i bez pierwiastka agresji. Nie jest źle, ale nie jest to ideał. Na pewno pasuje do tego co band gra. Wokal Luciego jest wciąż zadziorny i nadający klimat całości. Fazi sprawia, że płyta nabiera trochę groove metalowego stylu i ten hip hop w pleciony w to wszystko nie przeszkadza. Bywają jednak momenty że jest przesyt tego. Troszkę szkoda, że to właśnie w takim kierunku to idzie. Chwała na pewno należy się gitarzystą, bowiem Guldas i Miki sieją zniszczenie i właśnie ich współpraca jest najlepszym elementem tej płyty. Klasa światowa i dają czadu. Cieszy fakt, że band nie boi się też wpleść w to wszystko bardziej heavy metalowe zagrywki. Nie jest to złe, ale ilość utworów troszkę za duża.
Jest kilka naprawdę mocnych ciosów, a jeden z nich to "Ekoterrorysta", który oddaje w pełni styl Tassack i dużo tutaj rasowego thrash metalu. Jest moc. Przepiękny riff dostajemy w "Warkot" i tutaj nieco przypominają mi się ostatnie płyty Overkill. Kolejny mocny kawałek na płycie, a to dopiero początek. Coś z Death Angel czy Anthrax słychać w takim "Huta Agresji" i to przykład, że band potrafi tworzyć hity. Troszkę punkowy feeling pojawia się w "Żyła z Wildy" i to dobrze zagrany kawałek, który wpada w ucho. Odrobina heavy metalowego pazura pojawia się w "Jucha na rampie" i to nieco inne oblicze Tassack, ale słychać że band ma pomysł na siebie. Brzmi to naprawdę dobrze. Thrash metal pełną gębą mamy w rozpędzonym "Hawajski zwiadowca" i Tassack pokazuje na co ich stać. Wokale dobrze rozplanowane, a i praca gitar jest godna uwagi. Brawo za klimat w nastrojowym "Cicha Maria" i ten kawałek też pokazuje nieco inne oblicze zespołu. Potrafią odnaleźć w bardziej klasycznym heavy metalu. Jest właśnie taki "Hard Core", gdzie Hip Hop daje o sobie bardziej znać. Nie jest to może aż takie złe. Jednak bardziej komercyjne i uderzające w nieco inne rejony. Jest jeszcze szybki i agresywny "Kaszel mrocznej lochy" i też utwór wpada w ucho. No i jest właśnie "Need4weed", który jest bardziej komercyjny, bardziej nastawiony na hip hop. Należy traktować chyba bardziej jako eksperyment.Całość wieńczy spokojny, akustyczny "Kiedyś to było".
Czuć niestety spadek formy, a może przerost formy nad treścią, może gdzieś ten hip hop za mocno dał o sobie znać. Mimo to, wciąż band trzyma się thrash metalu, groove metalu, wciąż pokazuje pazur i ciekawe pomysły. Nie jest idealnie, ale płytę się słucha bardzo przyjemnie. Nie ma nudy, nie ma kiczu, więc póki co Tassack wciąż jak najbardziej na plus. To bardzo ważna kapela, jeśli chodzi o polski thrash metal.
Ocena: 8/10
piątek, 4 kwietnia 2025
EPICA - Aspiral (2025)
Jakże mylna jest ta okładka i to pod wieloma względami. Mogło by się wydawać, że to szata graficzna jakiejś płyty death metalowej, a tutaj okazuje się, że to okładka nowej płyty Epica. Brak logo też jest tu mylne. Nie tak dawno Simone Simons wydała swój debiutancki album i pewna echa tej płyty słychać na "Spiral", " czyli najnowszej płyty holendrów. "Spiral" to dziesiąty studyjny album tej formacji i płyta ukaże się 11 kwietnia za sprawą Nuclear Blast.
Epica nie zmieniła stylu i dalej gra swoje. Nowy krążek bardziej taki nastrojowy, bardziej złożony i ocierający się o progresywny metal. Mamy utwory, który mogłyby też poniekąd trafić na solowy album Simone, ale są też rasowe killery, które oddają w pełni styl i jakość epica. Muzycy to wiadomo klasa światowa i nie ma co więcej nad tym się rozpisywać. Każdy imponuje doświadczeniem i talentem. Epica to przede wszystkim niesamowity głos Simone Simons, który jest jedyny w swoim rodzaju. Jej głos spasuje się do wszystkiego. Prawdziwa klasa i jeden z najlepszych żeńskich wokali w historii metalu. Okładka nie przypadła mi do gustu, a brzmienie jest dopieszczone pod każdym względem.
Sam materiał urozmaicony i każdy znajdzie coś dla siebie. Fanom symfonicznego power metalu przypadnie do gustu energiczny i przebojowy "Cross The Divide''. Epica w najlepszym wydaniu. Zadziorny riff, który kipi energią i do tego podniosły refren. Nastrojowy "Arcana" jest taki nieco komercyjny i taki nieco przesiąknięty solowym albumem Simone. Uwagę przykuwają na pewno kolejne odsłony "A new age dawns", gdzie znajdziemy wszystko to co piękne w symfonicznym metalu. Ta cała otoczka podniosłości i operowego klimatu jest warta uwagi. "Obsidian heart" to taki troszkę przerost formy nad treścią. Dobry utwór, ale nie powala na kolana. Epica stać na więcej. Bardziej przemawia do mnie druga część płyty. Jest tutaj klimatyczny "T.I.M.E" gdzie motyw przewodni potrafi porwać i zapaść w pamięci. W końcu zaczyna to brzmieć wszystko ciężej i agresywniej. O to chodzi. Warto pochwalić za zadziorny "Apparition", który imponuje świeżością, nowoczesnym wydźwiękiem i wyrazistym riffem. Moje serce skradł od pierwszych dźwięków przebojowy i niezwykle melodyjny "Eye of the Storm", który również przemyca sporo power metalowej motoryki. Co za hit! Brawo Epica. Płytę zamyka nastrojowy i spokojniejszy "Aspiral", który pokazuje nieco inne oblicze zespołu.
Czy to najlepsza płyta Epica? Na pewno nie. Nie jest to najlepsza płyta roku 2025. Wstydu zespołowi nie przynosi, a tylko potwierdza ich status i umiejętności. Zróżnicowany materiał, gdzie nie brakuje hitów, agresji, ale też melancholii i pięknego, romantycznego feelingu. Płyta godna uwagi nie tylko dla fanów Epica. Każdy znajdzie coś dla siebie.
Ocena: 8/10
SIRENS - In Goat We Trust (2025)
Wraca niemiecki Sirens i to po 16 latach ciszy. Zaczynali w roku 1995r stawiając na miks heavy metalu i thrash metalu. "In goat we Trust" to piąty studyjny album tej formacji, którą tworzą przede wszystkim Dragon power, który odpowiada za bas, wokal i partie gitarowe. W sferze partii gitarowych ma wsparcie od gitarzysty Tommiego Thundera.Całość utrzymana jest w klimatach heavy/thrash metalu, gdzie nie brakuje wpływów Testament, czy Artlillery. Mają swój styl i potrafią grać na wysokim poziomie. Nowy album to tylko potwierdza.
Band się przygotował i wykorzystał długi czas by przygotować godny uwagi materiał. Piękna i zapadająca w głowie okładka, zadziorne i dopieszczone brzmienie i do tego znakomita forma muzyków. To wszystko przedkłada się na jakość i poziom wydawnictwa. Sirens znakomicie balansuje między agresją i melodyjnością. Potrafią połączyć świat heavy/power metalu z thrash metalem. Wyszła z tego wybuchowa mieszanka. Dragon Power to utalentowany muzyk, który wie jak wykorzystać swoje atuty. Materiał jest zadziorny, przebojowy i bardzo melodyjny. Słucha się tego z niezwykłą przyjemnością.
Otwieracz to bardzo ważna rzecz, to właśnie pierwszy utwór daje przedsmak całości i robi pierwsze wrażenie. Tutaj mądrze wybrano tytułowy "In Goat We Trust" i to jest taki rasowy thrash metal, który przypomina nieco ostatnie dzieła Destruction. Jest pazur i dodatkowo niezwykła przebojowość. Ja to kupuje. Dalej mamy "End Eden" czyli pokaz energii i przebojowości. Refren sieje tutaj zniszczenie. Co za moc! Toporność i heavy metalowa formuła to atuty "Fading Time". Bardzo fajnie buja marszowy "Promises in the dark" , który ukazuje też bardziej heavy metalowe oblicze zespołu. Thrash metal pełną gębą mamy w energicznym i zadziornym "Metal Maiden" i w takiej stylizacji band wypada znakomicie. 8 minutowy "Apocalies" troszkę za długi, ale trzyma poziom i też można znaleźć tutaj sporo ciekawych momentów, jak choćby wciągające solówki.
Siren powraca w naprawdę dobrym stylu. To dojrzały album, gdzie udaje połączyć się thrash metalową agresję z heavy metalową przebojowości i dbałość o chwytliwe melodie. Do tego dochodzi talent muzyków i umiejętność dostarczania ciekawych partii gitarowych i wysokiej klasy utworów. Od początku do końca dobrze się tego słucha i fani takiej muzyki nie mogą tego przegapić.
Ocena: 8/10