niedziela, 26 marca 2023

MAJUSTICE - Ancestral Recall (2023)


 Iuri Sanson w składzie japońskiego Majustice i nic więcej nie potrzebowałem, żeby sięgnąć po debiutancki krążek zatytułowany "Ancestral Recall". Niby zostajemy w rejonie heavy/power metalu z nutką neoklasycznego grania. Jest sporo patentów Stratovarius, Magic Kingdom czy Holy Force i w sumie nie udało się osiągnąć tytułu miana arcydzieła, ale to wciąż pierwsza liga.

Dodatkowy atutem przemawiającym za tym debiutem to znakomici goście jak Ralf Sheepers czy Michael Vescera. Można delektować się ciekawymi popisami gitarowymi Takashiego i Nakamura, którzy stawiają na finezję, lekkość i pomysłowość. Jest w tym wszystkim, szybkość, pomysłowość, a panowie dostarczają nam sporo frajdy.  Klawiszowiec Kuprij też ma swoją nie małą rolę i jego partie klawiszowe sprawiają, że płyta nabiera przestrzeni, klimatu i troszkę progresywności.

Mocny riff, duża dawka melodyjności, to auty zadziornego "Infinite Visions". Skojarzenia z Stratovarius są jak najbardziej na miejscu. Neoklasyczny klimat można uświadczyć w rozpędzonym "temple of the divided world", który w pełni ukazuje potencjał Majustice. Tytułowy "Ancestral recall" również ma kopa i power metalowy feeling. Klasyczny power metal, w stylu Stratovarius można uchwycić w "New Horizon" i to jest muzyka dla moich uszu.  Jest też kilka momentów, które do mnie nie przemawiają. Mowa tu o takim "Dangerous" czy "You rock my world".

Znakomity skład, znakomity styl, tylko troszkę zabrakło chyba pomysłów na cały materiał. Debiut bez wątpienia godny uwagi i śmiało można wpisać do listy najciekawszych płyt roku 2023. Widzę świetlaną przyszłość dla Majustice. Polecam!

Ocena: 8/10

ASYLUM PYRE - Call me inhuman - the sun - the fight part 5 (2023)


 Są tutaj jacyś fani Amaranthe, Metalite, Edenbridge, Withen Temptation, albo fani Battle Beast? Miłośnicy nowoczesnego metalu? A może po prostu gustujesz w łatwo wpadające melodie? No to wychodzi na to, że najnowsze dzieło francuskiej formacji Asylum Pyre jest dla ciebie. Band działa od 2003, ale dopiero teraz udało się umocnić swoją pozycję. "Call me inhuman -the sun, the fight part 5" to w rzeczy samej 5 album w dorobku tej grupy i pokuszę się o stwierdzenie, że jeden z najciekawszych.

Co mnie urzekło? Nowoczesne brzmienie i sporo niekonwencjonalnych rozwiązań i przez to band często mnie zaskakuje. Płyta momentami jest zakręcona i przemyca sporo ciekawych, wciągających melodii.  To czyni ten album chwytliwym, melodyjnym i pełen świeżości. Jeśli gustuje się w takiej muzyce, to Asylum Pyre ma sporo do powiedzenia w tym temacie.  Dobrze się słucha popisów gitarowych wygrywanych przez Pelissona i Cadota. Panowie znają się narzeczy i słychać pomysł na to wszystko. Nie można też zapomnieć o wokalistce Oxy Hart, który ma ciekawą barwę głosu, który dodaje odpowiedniego klimatu.

Płyta jest niezwykle zróżnicowana i każdy znajdzie coś dla siebie. Troszkę progresywności i nowoczesności znajdziemy w "virtual Guns". Stawki elektroniczne, nowoczesność, elementy komercyjne to atuty przebojowego "fighters". Niby dziwnie to wszystko brzmi, ale utwór o dziwo szybko zapadł mi w głowie i stał się jednym z ulubieńców z nowej płyty. Pazur i drapieżność pojawia się w "Happy deathday". Znów dużo się dzieje i pewnie dla wielu będzie to kicz. Nie wiem czemu, ale przemówiła do mnie ta mieszanka popu, power metalu i symfonicznego metalu. Kto szuka szybkości i dobrej rozrywki ten znajdzie ją w dynamicznym "To nowhere Dance" i znów słychać niezłą mieszankę gatunków. Asylum Pyre mógłby podbić stacje radiowe i takim hiciorem jest tutaj "a teacher, a scientist & a diplomat".

Płyta na pewno będzie wzbudzać skrajne emocje i pewnie znajdzie więcej przeciwników niż zwolenników. Band postawił na pomysł, na świeżość i nowoczesność. Miesza gatunki i bawi się konwencją. Dostajemy w efekcie album, który sprawdza się jako rozrywka, jako wypełnienie ciszy w samochodzie czy na imprezie. Czy jest to album, którym można się delektować i zagłębiać jego piękno? Z pewnością nie. Młode pokolenie heavy metalu na pewno bardziej doceni owe wydawnictwo. Sam album nie jest zły i ma kilka ciekawych momentów. Na pewno warto obczaić i wyrobić swoje zdanie. Solidna pozycja!

Ocena: 6.5/10

sobota, 25 marca 2023

BLACK HAWK - Soulkeeper (2023)


 "Soulkeeper" to już 8 wydawnictwo w dorobku tej niemieckiej formacji. Band działa od 1981r, ale nie zdobył większej sławy. Czerpią garściami z muzyki Saxon, Judas Priest, czy  Grave Digger i to jest powód żeby posłuchać tej kapeli. Akurat z nimi jest tylko taki problem, że ciężko o dobry materiał. Ostatnie wydawnictwa były bez mocy i jakieś takie nijakie. Nowy krążek wzbudza pozytywne emocje i śmiem twierdzić, że to jedna z najlepszych płyt Black Hawk, jeśli nie najlepsza.

Szata graficzna bardzo uboga, a brzmienie solidne i przesiąknięte latami 80. To już jest coś i najlepsze jest to, że band dopracował materiał i nie ma takich zgrzytów jak ostatnio. Płytę naprawdę dobrze się słucha i mamy tutaj mocne riffy, chwytliwe refreny i łatwo zapadające w pamięci melodie. Black Hawk tym razem się postarał i słychać, że jest w tym pasja i miłość do heavy metalu z lat 80. Wolfgang Tewes przysiadł do riffów, do partii gitarowych i dużo dobrego dzieje się w tej sferze. Nie ma uczucia zmęczenia i mielenia w kółko jednego riffu. Co do partii wokalnych to Udo bethke spełnia swoją powinność. Nie jest to może najlepszy gardłowy na niemieckiej ziemi, ale odwala swoją robotę i pasuje do tego zadziornego heavy metalu.

Na płycie mamy 10 kawałków i razem tworzą spójną całość. Już otwierający "Soulkeeper" imponuje energią i jakością, której brakowało na ostatnich płytach Black Hawk. Brzmi to naprawdę dobrze i jestem w szoku, że band zmienił poziom kompozycji. Nie brakuje rasowych hitów i dobitnie to potwierdza chwytliwy "Angry Machines". Prosty i nieco oklepany riff dostarcza sporo frajdy i to czyni ten utwór jednym z najlepszych na płycie. Klimaty Judas Priest czy Accept można uświadczyć w takim toporniejszym "War Zone". Dobrze słucha się też prostego i nieco hard rockowego "Survivor". Rozbudowany "Bells of Death" ma bardziej mroczny klimat i marszowe tempo dodaje tylko uroku do całości. Kolejny mocny punkt na płycie. Jest też szybki "bullet" i pełne judas priest "rock;n roll in my head".


Daleko do liderów takiej muzyki, daleko do tuzów niemieckiej sceny metalowej, ale liczy się dobra zabawa i muzyka, która zapadnie w pamięci. Na tle wielu średniactw, których ostatnio pełno Black Hawk się wybija. Nagrali bardzo udany album, który pozytywnie zaskakuje. Warto obczaić.

Ocena: 8/10

piątek, 24 marca 2023

GATEKEEPER - From Western Shores (2023)


Na naszych oczach rodzi się nowa gwiazda epickiego heavy metalu. Ma tu na myśli kanadyjski Gatekeeper, który w swojej muzyce czerpie garściami z Savatage, Manilla Road, Visigoth czy Omen. Panowie stawiają na bardziej wyszukane melodie, na pomysłowe rozwiązania i bardziej epicki klimat.  By wzbić się ponad przeciętność i sięgnąć gwiazda potrzeba było prawdziwego głosu, który zabierze nas niesamowitą i niezapomnianą podróż. Tyler Anderson okazał się strzałem w dziesiątką, co jest dla mnie miłym zaskoczeniem, bo w Odinfist nie porwał mnie.  Czy trzeba czegoś więcej by uznać "From Western Shores" płytą z górnej półki?

No tak, musi być jeszcze dopasowane brzmienie i okładka, która zmusi nas do odkrywania ukrytych motywów. Okładka jest jedną z najlepszych jakie widziałem w ostatnich latach. Ma klimat i kryje sporo ukrytych motywów i szczegółów. Cudo. Na szczęście muzyka jest na równie wysokim poziomie. Kompozycje są złożone i pełne różnych smaczków, które można odkryć nawet po kilku przesłuchaniach. Nie nudzi i cały czas zaskakuje pozytywnie słuchacza. Takie płyty zawsze są w cenie.

Tytułowy "From Western Shores" to otwieracz, który definiuje muzykę Gatekeeper i pokazuje potencjał Tylera, który momentami przypomina stare dobre czasy Jona Olivia Pain z Savatage, zwłaszcza ta górne rejestry. No jest moc, a i partie gitarowe wysmakowane i dopieszczone. Kto szuka szybkiego killera w klasycznym wydaniu z nutka Iron Maiden ten znajdzie to "Death on black Wings". Przepiękna muzyka i pozostaje nic tylko delektować się. Tajemniczy, nieco mroczny klimat to atuty rozbudowanego "Shadow and Stone". Refren robi tutaj robotę. Co za piękne wejście mamy w "Exiled King". Troszkę zalatuje mi "Alexander The Great", ale kiedy wchodzi gitara to już mamy zmianę kierunku. Więcej Manilla Road, Omen, czy Manowar. Tak powinien brzmieć epicki heavy metal i reszta może się tylko uczyć. Mistrzostwo! Solówki w "Nomands" to klasa sama w sobie i właśnie takiego ognia trzeba w heavy metalu. Dalej mamy dynamiczny, przebojowy "Twisted Towers", a na sam koniec dostajemy podniosły i pełen pięknych  ozdobników "Keepers of the gate".

Ciężko, naprawdę ciężko wytknąć błędy, jakieś słabe momenty.  Band trzyma wysoki poziom i pokazuje, że epicki heavy metalu może być intrygujący, pomysłowy, podniosły i pełen emocji. Niezwykle dojrzała muzyka, która na długo zostaje z słuchaczem. Naprawdę na długo i wybacz Tyler że postawiłem na tobie krzyżyk po albumie Odinfist. Masz to coś i rób to co robisz.

Ocena: 9.5/10
 

TRAGEDIAN - Master of Illusions (2023)



 Niemiecki Tragedian jakoś specjalnie nie zapadł mi w pamięci. To jeden z tych bandów, który grać potrafi, ale jakoś nie może się przebić do pierwszej ligi. Poprzednie albumy miały przebłyski, ale jakoś specjalnie nie wzbudzały większych emocji. Jedyne w sumie z czego band słynie, to z częstych zmian personalnych. W roku 2019 znowu dokonano przetasowań i powstał nowy skład. Ze starego składu został gitarzysta Gabriel Palermo, który jest liderem tej formacji.  Najwidoczniej owe zmiany wniosły sporo świeżości i nowego spojrzenia na speed/power metal, który band gra.  Wszystko wskazuje na to, że nowy album zatytułowany "Master of Illusions" to ich najlepszy album.

Kocham takie okładki przesiąknięte fantasy i tajemniczością. Od razu widać, z czym mamy do czynienia. To że gitarzysta Gabriel Palermo ma smykałkę do ciekawych partii gitarowych to wiadomo nie od dziś. Słychać jego korzenie związane z stormwarrior. Ma odpowiednią technikę i pomysł na swoją grę. To się ceni. Nowe nabytki to doświadczeni muzycy, którzy idealnie wpasowali się do muzyki Tragedian. Jest uzdolniony wokalista Joan Pabon, który nie kryje swojej miłości do wczesnego Helloween.  Mamy też byłego basistę Stormwarrior czyli Davida Wieczorka i klawiszowca Denisa Sheithera, który buduje ciekawy klimat na nowej płycie. Słodkie, nieco kiczowate melodie stanowią główny filar stylu zaprezentowanego na "Master of Ilusions". Można ponarzekać na specyficzne brzmienie, które nieco tłumi pewne dźwięki, można ponarzekać że słodko, ale nie można im odmówić pomysłu na ten krążek.

Dwa pierwsze kawałki w postaci "Into the light", który przemyca patenty neoklasyczne i progresywne, czy przebojowy "Illuminate" to wysokiej próby power metal, który potrafi poruszyć słuchacza. Klawisze są stłumione w "Eternal" i samo brzmienie gitar też pozostawia wiele do życzenia. Utwór bardziej nastawiony na klimat, na melodyjność. Momentami przypomina się Timeless Miracle. Można troszkę przyczepić się do jakości brzmienia klawiszy, bo w takim "The chance" brzmią troszkę komicznie. Niezbyt dobrze to brzmi i w zasadzie troszkę to potrafi przeszkodzić w czerpaniu radości z słuchania. Najlepiej band wypada w szybkich konkretnych kawałkach jak "Emotions' czy "Freedom", gdzie jeszcze więcej odesłań do wczesnego Helloween, czy Derdian.

Brzmienie i niektóre aranżacje potrafią czasami irytować i nieco popsuć odsłuch "master of Illusions". Jednak duża dawka energii, przebojowość i sporo chwytliwych melodii czyni ten album na pewno udanym i wartym uwagi. Miło widzieć, że ta niemiecka ekipa rozwija się i idzie w lepszym kierunku niż na początku. Zmiana na plus i liczę na więcej przy okazji następnego albumu.

Ocena:8.5/10

wtorek, 21 marca 2023

DESOLATE REALM - Legions (2023)


 Czy to zaginiony klasyk z lat 80? Zaskoczę was, ale nie. To najnowsze dzieło fińskiej formacji Desolate Realm, którą tworzą dwaj muzycy znani z death metalowego decaying. Obrali sobie za cel granie mrocznego i pełnego pasji heavy/doom metalu z wpływami grand magus, candlemass, sorcerer, czy Manowar i Black Sabbath. "Legions" to faktycznie płyta, która trafi do szerokiego grona słuchaczy i wielu z nich pokocha ten band.

Okładka robi furorę, ale kiedy opala się płytę to już wiadomo, że jest to ten rodzaj krążka, który dostarczy nam emocji i zapadnie w pamięci. Brzmienie mroczne i dopieszczone i podkreśla jakość zawartej tutaj muzyki. Desolate Realm to przede wszystkim multiinstrumentalista Matias Nastolin. Jego wokal nadaje charakteru całości i trzeba przyznać, że idealnie pasuje do tego co gra band.  Partie gitarowe i bas to też jego sprawka i tutaj również sporo dobrego się dzieje. Wystarczy posłuchać tytułowy "Legions". Stonowane tempo, heavy metalowy pazur i pomysłowy riff. Bardzo udany start. Więcej drapieżności i klasycznych patentów można uświadczyć w "Final Dawn", czy bardziej energicznym "Forsaken ground". Ten ostatni kawałek nie nudzi nawet mimo rozbudowanej formie. Band nie nudzi i słucha się tego z dużą przyjemnością.  Warto wyróżnić też dynamiczny "Betrayel", który przedstawia melodyjne oblicze Desolate Realm. W "The last one" można doszukać się wpływów Mercyful Fate, z kolei mroczny "Through the depths"przesiąknięty jest wpływami Black Sabbath.

Płyta zdecydowanie skierowana do maniaków heavy metalu z dużą dawką doom metalu. Wszystko zagrane podręcznikowo i jest w tym wszystkim pasja. Desolate Realm stawia na mroczny klimat i dojrzałe melodie i motywy gitarowe i to zdaje egzamin. Jedna z ciekawszych płyt tego roku i na pewno warto wypatrywać kolejnych wydawnictw tej fińskiej grupy.

Ocena: 8/10


niedziela, 19 marca 2023

THUNDERSPELL - Thunderwarriors (2023)


"Thunderwarriors" to płyta, która znajdzie swoich odbiorców i miłośników. To płyta, która tętni życie i dostarcza sporo frajdy, zwłaszcza jeśli gustuje się w energicznym i melodyjnym heavy/power metalu. To muzyka, która bliska jest twórczości Stormwarrior, Helloween, Sacred Steel czy Manowar. Rycerski klimat jest i dużo dobrej muzyki, a to już czyni nowy album brazylijskiej formacji Thunderspell atrakcyjnym. Warto było czekać 8 lat.

Skład w sumie bez zmian względem debiutu, ale jest jedna zmiana. Chodzi o perkusistę Nathana Carvalho, który dobrze sobie radzi na perkusji. Stawia na dynamikę i tylko szkoda, że momentami jest jakaś stłumiona i brzmi jak automat. To jest minus z pewnością, który rzutuje na cały krążek.  Dobrze wypada w z pewnością wokalista Leonardo Rodrigues,  który stawia na wysokie rejestry. Jego głos pasuje do całości i jedynie co pozostaje to popracować troszkę nad techniką. Kolejny minus tej płyty to z pewnością średniej jakości brzmienie. Troszkę wdziera się chaos.  Mimo wad ta płyta może się podobać, bo przemyca sporo udanych kawałków, a popisy gitarowe wygrywane przez Andrey/Tavares potrafią zauroczyć. Słychać w tym pasję, pomysł i dbałość o melodie. To stara szkoła tworzenia elektryzujących solówek i to jest to!

Te cechy uchwycił na pewno "Immortal Souls", który imponuje dynamiką i przebojowością. Band od razu potrafi zarazić pozytywną energią. Tak wiem, to wszystko jest oklepane i mało oryginalne, ale to skaza wielu zespołów, czy płyt. Dużo tutaj hitów i taki właśnie jest chwytliwy "The Chalange", gdzie można też doszukać się pewnych wpływów Iron Maiden, czy właśnie Stormwarrior. Troszkę toporniejszy "'Lies as Truth"  momentami przypomina dokonania Manowar, ale nie tylko. Dużo wpływów lat 80 tutaj można uświadczyć. Klasycznie brzmi też przebojowy "thunderwarriors", choć w moim odczuciu band lepiej prezentuje się w szybszych kawałkach i "Power, blood and glory" czy "Heaven or hell" znakomicie potwierdzają ten stan rzeczy.

Do perfekcji brakuje i tego nie da się ukryć, ale Thunderspell nagrał wartościowy album, który zasługuje na uwagę fanów heavy/power metalu. Przede wszystkim album jest bardzo gitarowy i sporo tutaj wciągających solówek. Jest energia, a i hitów nie brakuje. Troszkę za brakło pomysłów na cały album i do tego brzmienie czy technika wokalisty.  Jest nad czym popracować, ale potencjał jest.

Ocena: 7.5/10
 

sobota, 18 marca 2023

RIFFOBIA - Riffobia (2023)


 W końcu trafił mi się jakiś wartościowy album z kategorii thrash metali. Grecki Riffobia jest na scenie metalowej od 2004 i może jeszcze nie stali się gwiazdą, ale potrafią grać solidny thrash metal. To właśnie znajdziemy na najnowszym krążku zatytułowanym "riffobia".

To płyta banalna, pełna prostych motywów, może na swój sposób oklepana i pozbawiona niespodzianek.  Dimitris jako gitarzysta wypada całkiem dobrze, choć technika nie jest idealna, a jego riffy nie wyróżniają się niczym specjalnym. To kawał solidnego grania i nic ponadto. Na pewno warto pochwalić za agresję i dynamikę. Dobrze się tego słucha, a to już spory sukces. Wokalista Chris Ntelis też ma odpowiednią barwę i charyzmę, by śpiewać w thrash metalowej kapeli. Wszystko jest na swoim miejscu i troszkę kuleje sfera komponowania utworów.

Troszkę Kreator znajdziemy w energicznym "God of Hate" i to naprawdę kawał porządnego thrash metalu. Jest moc, drapieżność i ciekawy riff. Dobry start! Popisy gitarowe w "merciless" są naprawdę zagrane z polotem i to przykład, że ta kapela ma potencjał i stać ją na więcej. "Prisoner" to w dalszym ciągu szybkie, proste i agresywne granie. Troszkę robi się monotonnie, ale jest to zagrane tak jak być powinno i czekamy na więcej. Band troszkę urozmaica swoją grę w dynamicznym "Welcome To Hell" i nawet mroczny klimat tutaj się sprawdza. Najdłuższy na płycie jest "Soul Collector" i tutaj band stawia na bardziej heavy metalowy feeling.

Riffobia spodoba się fanom solidnego thrash metalu, którzy nie wymagają cudów, a liczą na dobrą rozrywkę, zadziorne riffy i szybkie tempo. Kto liczy właśnie na takie łatwo trafiające do słuchacza łojenie ten może być zadowolony. W Riffobia drzemie potencjał, ale jeszcze nie został w pełni wykorzystany. Album na pewno zasługuje na uwagę.

Ocena: 7/10

NARNIA - Ghost Town (2023)


Narnia to znana marka w power metalowym światku. Ten szwedzki band działa od 1996r i dał się poznać jako band, który  mocno czerpie z progresywnego metalu i power metal. W ich muzyce można znaleźć troszkę Royal Hunt, troszkę At Vance, czy Divinfire, ale wpływów znajdzie się więcej. Grają muzykę, która nie zawsze trafia od razu. Nowy album zatytułowany "Ghost town" też wymaga czasu. Jednak kolejne próby słuchania i zagłębianie się w materiał nie zmienią faktu, że to album co najwyżej dobry.

Jak dla mnie za dużo tych progresywnych momentów, za dużo kombinowania, a za mało treściwych kompozycji. Brakuje troszkę zdecydowania i pomysłów, by na dłużej kupić słuchacza.  Gitarzysta Grimmark stara się tworzyć ambitne riffy, stara się błyszczeć, ale nie zawsze to trafia do słuchacza. Troszkę zaniedbano atrakcyjność melodii i czasami za dużo eksperymentowania, a za mało konkretów. Christian jest dobrym wokalistą i to nie raz pokazał, ale tutaj jakby nie ma do czego śpiewać. Nie porywa to i nie zapada na długo w pamięci. Mimo wyraźnych wad jest też sporo plusów.

Taki "Glory daze" ma pazur i mocny riff, który potrafi wnieść sporo życia do albumu. Pomysłowe partie klawiszowe dodają uroku całości. Jednym z ciekawszych momentów tej płyty to melodyjny otwieracz w postaci "Rebel". Ta melodia robi robotę i robi smaka na resztę materiału. Taki "Thief" zbyt przekombinowany jak dla mnie i bliżej mi do melodyjnego i nieco rockowego "Descension". Taki zadziorny "Ghost Town" może się podobać, a potem to już różnie bywa. Raz lepiej raz gorzej. Momenty może i są, ale ciężko już jakiś utwór wyróżnić.

Nazwa zrobiła swoje i przyciągnęła mnie ze względu na doświadczenie i bogatą dyskografię. Płyta serca nie skradła, nie powaliła na kolana i nie wywołała żadnych emocji, który pozwoliłyby zapisać ten album w pamięci. Posłuchać może i warto, ale bardziej w kategoriach zabicia czasu czy ciekawostki.

Ocena: 5.5/10
 

piątek, 17 marca 2023

NIGHT DEMON - Outsider (2023)


 Długo amerykański Night Demon kazał czekać swoim fanom na nowy materiał. 6 lat minęło od wydania genialnego "Darkness Remains". Kawał czasu i wiele mogło się zadziać. Na szczęście Night Demon nie zboczył ze swojej obranej drogi i dalej tworzą muzykę przesiąkniętą NWOBHM. Kto kocha stare płyty Angel Witch, Diamond head czy Iron maiden ten będzie czuł się jak w domu słuchając nowego dzieła zatytułowanego "Outsider".

Okładka nie do końca jest w moim guście, ale to muzyka jest najważniejsza. Można też ponarzekać, że materiał krótki, ale w sumie płyty z lat 80 trwała podobnie i nikt nie narzekał. Motorem napędowym Night Demon w dalszym ciągu jest Jarvis Leatherby, który odpowiada za partie basowe i wokal. Słychać, że mocno inspiruje się heavy metalem lat 80. Jego charyzma i styl śpiewania nadaje uroku muzyce Night Demon. Trzeba też pamiętać o intrygujących i pełnych pasji zagrywkach gitarowych Armadna Anthonego.  Niby wszystko brzmi znajomo, ale jest to zagrane z pomysłem i polotem. Materiał szybko wpada w ucho i zostaje na koniec smutek, że płyta tak szybko się kończy.

Krótkie intro w postaci "Prelude" i potem mamy pierwszy killer w postaci "Outsider". Nwobhm na nowo ożywa w muzyce Night Demon. Prosty riff, chwytliwy refren sprawiają, że przypominają się złote lata 80. Dużo Iron maiden z pierwszej płyty można uchwycić w przebojowym "Obsidian" i to tylko potwierdza, że Night Demon jest w znakomitej formie. Dalej mamy rozbudowany "Beyond the grave", który bardziej nastawiony jest na mroczny klimat. Jest też pełen dynamik killer "Escape from beyond", który jest ukłonem w stronę twórczości żelaznej dziewicy. Brzmi to obłędnie. Mamy jeszcze klimatyczny i bardziej rozbudowany "The wrath".

Czas na werdykt. Night demon dalej gra swoje i choć może "Outsider" musi ustąpić poprzedniemu krążkowi, to jednak panowie wciąż trzymają wysoki poziom. Każdy kto kocha NWOBHM ten powinien obczaić twórczość Night demon i nowy krążek sprawdzi się żeby rozpocząć swoją przygodę z tym zespołem.

Ocena: 9/10

KAMELOT - The Awekening (2023)


 W roku 1991 narodził się Kamelot. Jeden z najważniejszych zespołów grających power metal. Odegrał ważną rolę w przecieraniu szlaku w sferze progresywnego power metalu z nutką symfonicznego metalu. Dorobili się 13 albumów i wiele z nich to klasyki gatunku, a band dorobił się statusu kultowego. Nic nie muszą udowadniać, chociaż dla wielu fanów najlepsze lata przypadają na okres wokalisty Roya Khana. Od 2012r w zespole jest Tommy Karevik, który udźwignął presję i skierował troszkę w innym kierunku, Z zmian personalnych warto wspomnieć, że w 2019r dołączył Alex Landenburg. Szczerze mówiąc, nie sądziłem że Kamelot powróci do swoich złotych czasów, a tutaj najnowsze dzieło zatytułowane "The Awakening" to w moim odczuciu jeden z ich najlepszych albumów. Jest power metal, podniosłość, przebojowość, ten przebłysk geniuszu z starych płyt i ta świeżość. Wrócił stary dobry Kamelot. Tak mamy prawdziwe przebudzenie. Tytuł nie kłamie.

Zapowiedzi faktycznie zwiastowały powrót do najlepszych czasów Kamelot. Przepiękna i pełna ciekawych motywów okładka to już był dobry zwiastun. Z każdym singlem było co raz lepiej. Niby dalej band ten sam, stylistyka ta sama, ale jakoś Kamelot wszystko poukładał i przemyślał. Przede wszystkim jest sporo power metalu, którego mi ostatnio brakowało na płytach tego zespołu. Brakowało mi mocy, pazura i przebojowości. Tutaj band nadrabia swoje zaległości i atakuje z podwojoną siłą. Tommy Karevik też jakoś bardziej błyszczy i czaruje swoim głosem.  Na wyżyny swojego talentu wznosi się gitarzysta Thomas Youngblood, który znów poczuł w sobie smykałkę do tworzenia pełnego gracji i emocji power metalu. Nie wierzyłem, że ten dzień kiedyś nadejdzie.

 Płyta zawiera 13 utworów i każdy sporo wnosi. "Overture" to podniosłe intro, które już potrafi przyprawić o ciarki. Czuć rozmach. Dawno Kamelot nie grał tak bez błędnie jak w "The Great Divide". Co za świeżość, pomysłowość i przebojowość. To jest przejaw geniuszu i to najlepszy kawałek tej grupy od wielu lat. Jest nutka progresywności, jest też sporo symfonicznych ozdobników i przede wszystkim power metal. Killer, ale to dopiero początek. Podobne emocje wywołuje melodyjny "Eventide", który również szybko zapada w pamięci. Mocny, zadziorny riff i pełen romantyzmu i podniosłości refren potrafią powalić na kolana. Dalej mamy nowoczesny i pełen progresywności "One more flag in the ground". Refren znów bije świeżością i przebojowością. Kawałek będzie robił robotę na koncertach. Więcej power metal z kolei uświadczymy w bardziej energicznym "Opus of the night" z gościnnym występem Tina Guo. Z kawałka bije niezła energia i duża dawka melodyjności. Więcej romantyzmu i takiego komercyjnego wydźwięku ma "Bloodmoon". Znalazło się miejsce na bardziej progresywne granie jak to zaprezentowane w "The looking glass". Uroczy też jest podniosły i taki troszkę zakręcony "New babylon" w którym liczy się podniosłość i symfoniczne ozdobniki. Nawet ballada "Willow" jest z górnej półki. Znakomicie Kamelot bawi się konwencją i stylistyką w "My pantheon" i dużo dobrego się tutaj dzieje. Jest pazur i pomysłowość.

Kamelot przebudził się i wrócił do swoich najlepszych lat. Znów zaczął grać z pazurem, z pomysłem, a najlepsze jest to, że znów jest w tym power metal, pasja i miłość do metalu. Ta muzyka dostarcza radości, zaraża pozytywną energią i na długo zostaje w pamięci. To najlepszy album z Tommym na wokalu i jeden z ich najlepszych albumów. Jedna z największych niespodzianek roku 2023!

Ocena : 9.5/10

czwartek, 16 marca 2023

HUMANRISE - You never alone (2023)


Ta płyta mogła być naprawdę ciekawa. Mogła w pełni sprawdzić się jako heavy metalowy album nutką hard rocka, w którym są echa lat 80.  Zabrakło może pomysłów, może świeżości i dopracowania? Coś poszło nie tak, a szkoda bo potencjał był. Debiutancki album brazylijskiej formacji Humanrise zatytułowany "You never alone" stanie się kolejnym dobrym albumem, który nie jest wstanie wyróżnić się na tle konkurencji.

Okładka przyciąga uwagę, choć bardziej przywodzi na myśl okładki płyt hard rockowych. Słuchając płyty można odnieść wrażenie, że najmocniejszym ogniwem zespołu jest wokalista Davi Praelii, który ma ciekawą barwę i technikę. Jego głos potrafi zauroczyć, a najlepsze jest to że sprawdza się w hard rockowej stylistyce czy heavy metalowej. Co ciekawe momentami brzmi troszkę Ronnie Romero. W sferze partii gitarowej to dzielą i rządzą John i Bruno. Szkoda tylko, że grają trochę tak oszczędnie i bez większego entuzjazmu. Brzmi to nie najgorzej, ale brakuje jakieś ikry, porwania słuchacza ciekawymi motywami, czy przejaw geniuszu. To po prostu dobrze odegrany heavy metal z nutką hard rocka.

Na start mamy intro, które jakoś specjalnie nie zapada w pamięci. Potem mamy troszkę kopiuj wklej z "Teutonic Terror" Accept w "Warriors never lose Hope". Solidny heavy metal, ale jakoś zabrakło pomysłu na wykończenie. Coś z Iron maiden można uchwycić w "Fear or Die" czy troszkę wpływów Manowar w marszowym "Queen of the night". Na pewno warto wyróżnić jeszcze zadziorny "heavy metal" czy przebojowy "Sex and drinks", w którym band pokazuje hard rockowe oblicze.

To płyta z serii posłuchać i zapomnieć. Solidny heavy metal z nutką hard rocka i w sumie nic ponadto. Materiał nie równy, a kilka ciekawych kawałków to za mało że podbić serce słuchacza. Brakuje dopracowania i ciekawych pomysłów na kompozycje. Takie trochę to wtórne i do bólu oklepane. Zobaczymy co przyniesie przyszłość.

Ocena: 5/10

środa, 15 marca 2023

GREAT VOYAGER - Great Voyager (2023)


 Grecki Great Voyager narodził się na gruzach Voyager, który działał od 2012r.Teraz pod skrzydłami wytwórni Sleaszy Rider Records ukazał się debiutancki album zatytułowany "Great voyager". Kto lubi proste granie, klasyczne dźwięki i wyraźne wpływy Iron Maiden ten z pewnością po lubi twórczość tej formacji. Grać potrafią i robią to dobrze, ale żadnej rewolucji, ani przejawu geniuszu nie uświadczymy tutaj.

Materiał zawarty na płycie jest zachowawczy i poukładany. Nie ma szaleństwa, nie ma zaskoczenia ani hitów, które by zostały na dłużej w pamięci. To kolejna płyta w stylistyce NWOTHM, gdzie pełno wpływów Iron Maiden, gdzie pełno oklepanych motywów i mało motywów, które przejawiały by powiew świeżości czy geniuszu. Ot co dobre granie, które dobrze się słucha. Wokal Jima Zsasza jest dobry, ale troszkę brakuje mi tutaj odpowiedniej techniki i pazura. "7th seal" to dobry otwieracz oparty na sprawdzonych patentach. Pełno tutaj elementów iron maiden, ale to wszystko już było i w ciekawszej oprawie. Więcej energii i drapieżności mamy w rozpędzonym "Belphegor", który oprócz wczesnego iron maiden, przemyca patenty Black Sabbath z czasów "Heaven and hell". Bardzo ciekawy kawałek, który potrafi zauroczyć słuchacza. Ten wokal nie do końca mi pasuje w tym wszystkim. Jest też nieco bardziej melodyjny i prostszy w swojej konwencji "earth was made in hell". Pozytywne emocje wzbudza też rozbudowany i bardziej dojrzały "Voyager", który również jest kolejną wariacją na temat twórczości Iron Maiden.

To kolejny solidny album w kręgach NWOTHM, który nastawiony jest na proste motywy gitarowe, na brzmienie rodem z płyt wydanych w latach 80. Pełno wpływów Iron maiden i choć nie jest to złe granie, to nie powala na kolana. Pełno takich płyt i konkurencja nie raz dostarczała ciekawsze propozycje. Dobry album od Great Voyager, ale nic ponadto. Szkoda.

Ocena: 7/10

poniedziałek, 13 marca 2023

HELLRIPPER - Warlocks Grim & Withered Hags (2023)


 Rzadko trafia w moje łapy płyta, które uderza do kilku grup słuchaczy, która jest wstanie pogodzić kilka gustów. Trzeci album Hellripper zatytułowany "warlocks Grim & Withered Hags" to płyta, która zadowoli fanów speed metalu, thrash metalu, a nawet black metalu czy heavy metalu. Szokuje na pewno jakość i fakt, że to dzieło jednej osoby. Brawo James Mcbain, bo to kawał bardzo dobrej roboty.

Okładka bardziej odsyła nas do black metalu. Nie do końca moje klimaty, ale nie jest zła. Na pewno oddaje klimat, a także stylistykę w jakiej obraca się Hellripper. Ten projekt muzyczny funkcjonuje od 2014r, ale jakoś wcześniej nie skradł mojego serca. Nowy album to przede wszystkim niezwykła mieszanka agresji, mroku, drapieżności, szybkich riffów, ale też atrakcyjnych dla ucha melodii. To nie tylko brutalność i mrok, który zazwyczaj oferuje Black Metal. Jasne, są owe cechy i nie da się ich ukryć. Jest też szybkość i agresja wyjęta z speed/thrash metalu. Natomiast chwytliwe melodie i miłe dla ucha solówki to już bardziej ukłon w stronę heavy metal. Znakomicie to zostało połączone i najlepiej to prezentuje otwieracz "The nuckelavee". Mocny i wyrazisty killer na dzień dobry. Wszystko James Mcbain przygotował i nie ma mowy o fuszerce. Jego wokal idealnie wszystko spina. Bardziej thrashmetalowy wydaje się być energiczny "I, The deceiver" i od razu na myśl przychodzi Slayer, czy Sodom. Ci co kochają chwytliwe melodie i patenty Metaliki z pewnością pokochają rozbudowany tytułowy utwór, który przemyca sporo ciekawych motywów. Kawałek wcale nie nudzi, a tylko wzbudza apetyt na resztę utworów. James przyspiesza w rozpędzonym "Goat Vomit Nightmare" i w thrash metalowym "the cursed carrion crown". Jest też coś z Motorhead co potwierdza energiczny "The hissing marshes" i wyszło to nadzwyczaj dobrze. James potrafi wykreować ciekawą melodią i motyw, który rozrywa na strzępy i tak jest z "Poison womb". Prawdziwa petarda! Na koniec kolos w postaci "Mester stoor worm" i znów dużo dobrego się dzieje. Niezwykle pokręcony kawałek, który pokazuje bardziej black metalowe oblicze Hellripper.

Kto szuka totalnej demolki i prawdziwego metalowego pazura i agresji, ten to znajdzie tutaj. Najlepsza płyta Hellripper i jedna z ciekawszych wydanych w 2023. Nie dajcie się przestraszyć okładce, ani etykiecie "black metal". Płyta, która trafi do wielu słuchaczy i na pewno dla wielu będzie to równie ciekawe przeżycie co i dla mnie. Polecam!

Ocena: 9/10

TRIUMPHER - Storming the Walls (2023)


 Nie dajcie się zwieść tej mrocznej okładce. To nie death metal, ani black metal, a najprawdziwszy heavy metal, w takiej epickiej oprawie. Nie łatwe zadanie, by połączyć tą mroczną okładkę z epickim heavy metalem z prawdziwego zdarzenia, a jednak ten młody band podołał. Triumpher to grecki zespół, który powstał w 2019r. Teraz band jest gotowy przedstawić światu debiutancki album zatytułowany "Storming the walls". W roku 2023 póki co ciężko o coś wartościowego, ale nadchodzi Triumpher. Muzyka Manowar, Manilla Road, Omen ożyła na nowo, a co ciekawe band nie boi się wykorzystać też patenty innych kapel, jak choćby running wild. Tak, ta płyta może podbić świat.

Okładka nie pasuje do tego co gra Triumpher, aczkolwiek dominuje mroczny, ponury klimat i to akurat znakomicie współgra. Kij tam z okładką, ale jakie wrażenie robią muzycy. Znakomity głos Marsa, który sieje zniszczenie, buduje napięcie, przyprawia o dreszcze i głęboko zapada w pamięci. Tak, ma w sobie to coś że band błyszczy. Idealnie kreuje ten epicki heavy metal i wystarczy odpalić otwierający"Journey/Europa Victrix" by się przekonać o jego umiejętnościach. Co za wokal, co za technika i emocje. Coś niesamowitego. Kawałek dobrze to uwypukla, bo instrumenty schodzą tutaj na dalszy plan. Jestem w szoku co wyprawiają gitarzyści, ale w sumie grecka scena kryje sporo talentów. Wystarczy posłuchać partie Apostolosa i Christophera. Panowie potrafią oczarować swoją grą i najlepsze jest to, że potrafią urozmaicić swoją grę pozostając w jasno określonych ramach. Odpalam taki energiczny "The thunderer" i jest moc. Unosi się nad tym duch starych płyt Manowar, ale nie tylko. Refren wbija w fotel i jest to jeden z najlepszych motywów roku 2023. Jestem kupiony i już robi mi się apetyt na pozostałą część płyty. Epicki heavy metal zostaje zdefiniowany w 7 minutowym "Storming the Walls". Piękny motyw przewodni, mroczny klimat, spory ładunek emocjonalny i band cały czas zaskakuje. Nawiązań do twórczości Manowar jest sporo i słychać to też dobitnie w "I wake the dragon". Nie ma może na płycie zbyt dużo szybkich, energicznych kawałków, ale taki "Esoteric Church of Dragon" robi wrażenie i znów pokazuje potencjał Triumpher. W takim mrocznym "Divus de mortuus" band ociera się o dokonania Portrait i brzmi to naprawdę bardzo dobrze. Elementy black metalu pojawiają się w niewielkiej ilości w klimatycznym "Epitaphios", aczkolwiek utwór jest najsłabszym momentem na płycie.Mamy jeszcze kiler w postaci "The Tomb", który potrafi oczarować energią i klimatem rodem z płyt Mercyful Fate.

To się nazywa debiut z przytupem. Jest sporo ciekawych motywów gitarowych, do tego mroczny klimat, czy hołd dla twórczości Manowar. To wszystko sprawia, że "Storming the Walls" to jedna z najciekawszych płyt roku 2023. Świetny start i liczę na to, ze band w przyszłości tylko umocni swoją pozycję i potwierdzi że debiut to nie jednorazowy przebłysk geniuszu.

Ocena: 9/10

niedziela, 12 marca 2023

DEMONS DOWN - I Stand (2023)


 Demons down to kolejna super grupa, która zrodziła się pod skrzydłami wytwórni Frontiers Records.  Do przewidzenia było, że w skład wchodzi Alessandro Del Vecchio, który zajął się klawiszami. Za wokale odpowiada gwiazda młodego pokolenia, czyli James Robledo, który wie jak czarować swoim głosem. Jest jeszcze Francesco Savino z False Memories, zaś za partie gitarowe odpowiada Jimi Bell, perkusista to Ken Mary,  a na basie Chuck Wright, których dobrze znamy z twórczości House Of Lords. Tak to jest z głównych wpływów, jeśli się w słuchamy w debiutancki krążek zatytułowany "I stand".

To płyta skierowana do wszystkich tych, co kochają melodyjny rock/hard rock z nutką melodyjnego heavy metalu. Tutaj liczą się emocje, finezja, lekkość i rockowy feeling. Dobrze się tego słucha i owe doświadczenie muzyków tworzących Demons down przedkłada się na jakość i poziom prezentowanej muzyki. Niby to wszystko już było i kapela tak naprawdę niczego nowego nie prezentuje. Słychać, że dopracowano płytę na wielu płaszczyznach, dlatego z miejsca staje się jedną z ciekawszych pozycji w roku 2023.

Robledo to wiadomo, że wokalista z górnej półki. Śpiewać może wszystko i wszystko zmieni w złoto. Niesamowity głos. Furorę na pewno robi stonowany i pełen smaczków "I stand", który otwiera ten album. Wysmakowany hard rock z nutką melodyjnego metalu. Więcej energii z pewnością ma zadziorny "disappear" i to pokazuje w pełni, że w tej kapeli jest potencjał. Troszkę Deep Purple, Rainbow czy Whitesnake można poczuć w przebojowym i takim stonowanym "down in a hole". Utwór z miejsca stał się moim ulubionym kawałkiem z tej płyty. Heavy metal lat 80 słychać dobitnie w "Book Of Love" i choć brzmi to znajomo, to od razu oczarowuje słuchacza. Mocny riff, romantyczny feeling i duża dawka przebojowości. Podobne emocje wywołuje "Search over the horizon", czy lekki i niezwykle nastrojowy "Only the brave". Na długo w pamięci zostaje rozbudowany i pełen wdzięku "Follow Me", gdzie band próbuje upchać troszkę progresywności. Bardzo wartościowy kawałek.

Do perfekcji troszkę mi zabrakło. Przede wszystkim dodałbym kilka szybszych kawałków i może troszkę przełamałbym owe schematy płyt z wytwórni Frontiers Records. Tak poza tym to nie ma co zarzucić tej płycie. Doświadczeni muzycy zgotowali dojrzały materiał, który ma nam przypomnieć wczesne lata House Of Lords. Zabieg się udał!

Ocena: 8/10

sobota, 11 marca 2023

AVALAND - The legend of storyteller (2023)


 Pierwszy mój kontakt z zespołem Avaland był niezbyt udany. Dostałem płytę, która niczym specjalnym mnie nie poruszyła. Tak o to debiut zatytułowany "Theater of Sorcery" przepadł w gąszczu ciekawszych płyt i jakoś specjalnie mnie do tej płyty już nie ciągnęło. Teraz czas na drugie podejście do muzyki Avaland i w sumie najnowsze dzieło "The legend of the storyteller" nic nie zmieniło w tej kwestii. Band kontynuuje swoją stylistykę. Nie ma zaskoczenia, nie ma powodów do zachwytu. To kolejna płyta z kręgu melodyjnego metalu i power metalu, która nie ma szans na przebicie.

Piękna okładka, klimat fantasy, dopieszczone brzmienie to jednak nie wszystko. Piękne opakowanie, które nie ma nic do zaoferowania. Avaland próbuje być czymś w rodzaju Avantasia. Słychać pewne inspiracje, powiązania. Mamy też paru gości, w tym  Jensa Ludwiga czy Zaka Stevensa, ale czy moje serce szybciej zabiło? Raczej nie. Jest niby rozmach, nastawianie na melodyjność, ale nie ma efektu "wow", a momentami wkracza komercja, czy zbyt dużo popowych elementów.

Intro "The Vision" na pewno zaliczam do udanych. Jest podniosłe i zapada w pamięci. Źle o płycie świadczy, jeśli intro bije większość kompozycji z płyty. Dobre wrażenie robi "Crimson Tyranny". Pojawia się złudne wyobrażenie, że ta płyta może być ciekawa i porywająca.  Parodia Avantasii pojawia się w rockowym "Insurrection" i jakoś do mnie to nie trafia. Może "Secret night" ma ciekawy klimat rodem z płyt Blind Guardian, ale czegoś mi tu brakuje. Za dużo słodzenia, za dużo tej komercji. Na dłuższą metę jest to męczące. Niby pazur pojawia się w zadziornym "Out of the fog", ale jakoś brzmi to chaotycznie. Za dużo chcieli upchać do tego kawałka. Echa power metalu mamy w "Betrayers" i może tak powinien brzmieć ten album? Może to jest drogą, którą band powinien pójść?

Jest kilka ciekawych pomysłów, jest potencjał, ale póki co nie potrafią się zdecydować w którym kierunku pójść. Grać potrafią, ale jakoś brakuje pomysłu by stworzyć intrygujący materiał, który porwie słuchacza i zapadnie w pamięci. Tego tutaj nie ma. Szkoda.

Ocena: 5/10

środa, 8 marca 2023

TYGERS OF PAN TANG - Bloodlines (2023)


 Już 5 maja światło dzienne ujrzy 13 album brytyjskiego Tygers of Pan Tang. "Bloodlines" to kawał solidnego heavy metalu i miło widzieć że ten zasłużony band wciąż tworzy nową muzykę i wciąż żyje.  Nowy krążek nie dorównał dwóm poprzedni, bo to trochę trudne zadanie było, ale band wciąż trzyma formę. To pierwszy album, na którym można usłyszeć gitarzystę Francesco Marras i basistę Huw Holdinga.

Jak za każdym razem płytę zdobi ciekawa i zapadająca w głowie szata graficzna. Soczyste, takie przesiąknięte latami 80 brzmienie też robi robotę. Band trzyma formę i to słychać. Cieszy fakt, że głos Jacopo Meille wciąż zachwyca i nadaje całości klimatu lat 80. To za jego sprawą jest tu pełno klasycznego heavy metalu, hard rocka i nawet nwobhm, z którego band się wywodzi. Od strony instrumentalnej jest dobrze, ale jakoś nie ma tej mocy co choćby na "ritual".

4 lata czekania i dostajemy 10 utworów.  Płytę otwiera klimatyczny "Edge of the world". Dobrze rozegrany kawałek, w którym jest pazur, jest ciekawy motyw i dobrze wprowadza słuchacza w świat Tygers of Pan Tang. Dalej mamy bardziej hard rockowy "In my blood", ale to już tylko dobry kawałek, który niczym specjalnym się nie wyróżnia. Troszkę zabrakło pomysłu. Znacznie ciekawszy w swojej aranżacji jest energiczny "fire on the horizon". Właśnie w takich kompozycjach band brzmi najkorzystniej. Potem troszkę band serwuje nijakich kompozycji, które nie wiele wnoszą do płyty. Jest też nastrojowa ballada "Taste of love", w której momentami  band brzmi jak Scorpions. Do grona ciekawych kompozycji warto wspomnieć "Kiss the sky", czy melodyjny "A new Heartbeat".

Tygers of Pan Tang pisze dalsze strony swojej historii i na pewno cieszy że band żyje i ma się dobrze. Wciąż potrafią grać ciekawą muzykę i tym razem zabrakło po prostu ciekawych pomysłów. Trafiają się przebłyski i godne uwagi motywy, ale jako całość ten album wypada jakoś tak średnio, co najwyżej dobrze. To za mało, jak na zespół z taką bogatą historią.

Ocena: 6/10

wtorek, 7 marca 2023

EVERMORE - In memoriam (2023)


 Debiut szwedzkiego Evermore z roku 2021 był wielkim wydarzeniem dla fanów power metalu. W końcu ktoś pokazał, że wciąż jest jeszcze popyt na klasyczny europejski power metal.  "Court of the Tyrant King" był pełen znanych patentów, ale był to tak podane, że słuchacz chłonął te dźwięki jak gąbka. Do dziś lubię wracać do tej płyty i nie przeszkadza mi że band czerpie garściami z Edguy, Helloween, Gamma Ray, Hammerfall. Najnowsze dzieło "in memoriam" to wciąż pozycja skierowana do maniaków klasycznego power metalu. Jest dobrze, ale już nie ma efektu "wow" z debiutu, nie ma terapii szokującej, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że zabrakło pomysłów na hity.

Materiał zawarty na płycie jest krótki, a mimo to można kręcić nosem i troszkę ponarzekać. Intro w postaci"Nova Aurora" buduje napięcie, ale nic wielkiego nie następuje. Zadziorny "Forevermore" to z pewnością jeden z ciekawszych kawałków na płycie. Jest energia i mocny riff, a to czyni ten kawałek wartościowym. Dalej mamy solidny "Nightfire", który jest dobry i przemyca patenty Gaia Epicus, ale brakuje zrywu, zaskoczenia. O wiele ciekawszy w swojej konwencji jest rozpędzony "I am the flame" i właśnie taki powinien być album. Pełen energii, mocy i życia. Otwarcie "Empire within" jest pomysłowe i epickie. Szkoda, że zabrakło pomysłu, żeby to jakoś ciekawie rozwinąć. Tytułowy "In memoriam" rozwinięty, bardziej progresywny, ale też momentami troszkę nudnawy. Całość wieńczy też 6 minutowy "Queen of Woe", który wnosi troszkę życia do tej płyty. No tak to powinno brzmieć.

Haraldsson ma ciekawy wokal, który pasuje do tego co gra Evermore i może czynić cuda. Tylko tutaj zabrakło materiału, który rozwinąłby jego skrzydła. Jest potencjał, ale nie jest wykorzystany. Sam album uderza w klasyczny power metal i to jest plus. Minus, że materiał taki jakiś oklepany i bez większego efektu wow. To po prostu kawał solidnego materiału, który ma przebłyski, ale całościowo ma daleko do debiutu. Szkoda, bo liczyłem na coś więcej.

Ocena: 7/10

niedziela, 5 marca 2023

FROZEN CROWN - Call of the north (2023)


 Kiedy w 2021 r włoski band zmienił praktycznie cały skład mało kto dawał im szansę, że utrzymają wysokim poziom jeśli chodzi o muzykę. Nie dość, że "Winterbane" rozwiał wątpliwości, to jeszcze najnowsze dzieło zatytułowane "Call of the north" tylko potwierdza owy stan rzeczy. Premiera przewidziana na 10 marca 2023r nakładem Scarlet Records.  Warto wypatrywać!

Ten włoski band działa od 2017r i nigdy mnie nie zawiódł. Grają rasowy, europejski power metal, który przemyca patenty Gamma Ray, Avantasia czy Blind Guardian. Stawiają na klasyczne rozwiązania i to jest właśnie ich atut. Duża dawka energii, klasyczne rozwiązania, duża dawka przebojowości i te mocne wyraziste partie gitarowe duetu Frederico/Fabiola. Nie można też pominąć znakomitego wokalu Giada Etro, który dzieli i rządzi w zespole. To za jej sprawą band jest rozpoznawalny i dostarcza muzyki na wysokim poziomie. Band kontynuuje to co prezentował na poprzednich płytach i to dobry znak.

"Call of the north" to 10 kompozycji, które dostarczą sporo frajdy fanom klasycznego, europejskiego power metalu. Właśnie tak oldscholowo brzmi tytułowy "Call of the north". Brzmi to znajomo, ale to żadna ujma. Wszystko dobrze rozegrane i dopracowane. Bardzo dobry start. W podobnej tonacji utrzymany jest "Fire in the sky" i zespół dalej utrzymuje przebojowy charakter. Więcej ciężaru mamy w zadziornym "black Heart" i tutaj band stara się grać troszkę nieco nowocześniejszy /power metal. Band przyspiesza w "Victorius" czy w bardziej klasycznym "Until The End", które czerpią z Helloween czy Gamma ray. Najsłabszy na płycie z pewnością jest "One for All", w którym niewiele się dzieje. Jakoś chyba zabrakło pomysłu na ten utwór. Całość wieńczy bardziej melodyjny "Far away", który można zaliczyć do standardowych kawałków Frozen Crown.

Czy jest to najlepszy album Frozen Crown? Raczej nie. Najlepsza płyta roku 2023? Też nie. Jednak mimo pewnych niedociągnięć to wciąż bardzo udany album w kategorii power metalu. Duża dawka przebojowości i chwytliwych melodii. Warto posłuchać, bo Frozen Crown wciąż potrafi dostarczyć materiał na poziomie.

Ocena: 7.5/10

sobota, 4 marca 2023

STARGAZER - Life will never be the same (2023)


 Kiedy jakiś band jasno wskazuje na kim się wzorował i kto miał największy wpływ na dany styl i aranżacje, to już wiem że jest to coś czym warto się kierować i poddać próbie dany zespół. Natrafiłem na taki opis względem nowej płyty norweskiej grupy o nazwie Stargazer, że to coś dla fanów Dio, Van Halen czy Deep Purple. Dwa razy nie trzeba było mnie przekonywać, abym sięgnął po owe wydawnictwo i sprawdził, czy owe inspiracje faktycznie są słyszalne na "Life will never be the same".

To już trzeci album tej grupy i okazał się po 4 latach od ostatniego wydawnictwa. Słychać dojrzałość zespołu i to nie powinno dziwić, bowiem ta norweska kapela działa od 2008r. Co cieszy to na pewno fakt, że grają mieszankę melodyjnego heavy metalu i hard rocka,  Duet gitarowy tworzony przez Tore i Williama jest pełen energii i ciekawych pomysłów. Panowie stawiają na finezje, lekkość i emocje. W tym wszystkim jest sporo melodyjności i rockowego pazura. Największą uwagę przykuwa oczywiście pełen pasji wokal Tore. To za jego sprawą album brzmi tak klasycznie i faktycznie sprawia wrażenie, jakby powstał w latach 80. Owe inspiracje o których wspomnieli muzycy są tutaj słyszalne.

Brzmienie dopracowane i takie przesiąknięte klasycznym rockiem. Idealnie dopasowane do tego co band gra. Z resztą klimatyczna okładka też robi robotę.Płytę otwiera zadziorny i pełen energii "Can you conceive it", który idealnie wprowadza w klimat tego co gra Stargazer. Troszkę elementów Voodoo Circle czy Last in Line można wyłapać w przebojowym "Live My dream". Brzmi to obłędnie i chcę się jeszcze więcej muzyki Stargazer. Echa twórczości Dio można się doszukać w rozbudowanym "rock the sky". Jest moc i takie perełki zawsze są w cenie.  Ta mieszanka hard rocka i melodyjnego sprawdza się idealnie i brakuje w dzisiejszych czasach takiego grania. Ten kto ma wątpliwości gdzie te wpływy Blackmore;a i Deep Purple ten niech odpali singlowy "Heartbroken". Prawdziwy muzyczny majstersztyk i uczta dla ciała i ducha.  Takich emocjonalnych kawałków jest więcej, bo wystarczy odpalić "Beyond the moon" czy "take me Home".  Jak te gitary brzmią tutaj, czysta przyjemność.


Czego zabrakło? Może kilka szybszych killerów? Troszkę też odstaje nijaki "Live Today", ale i tak całościowo materiał błyszczy i przebija wiele rzeczy, które słyszałem w tym roku. Na takie wydawnictwa warto czekać! Po wysłuchaniu tej płyty, faktycznie życie już nie będzie takie same. Te emocje i ta dźwięki na długo zostają ze słuchaczem. O to właśnie chodzi.

Ocena: 9/10

środa, 1 marca 2023

MYSTIC PROPHECY - Hellriot (2023)


 Jedne zespoły kombinują i eksperymentują, inne zespoły próbują się rozwijać i szukać nowych pomysłów, a są też tacy co cały czas grają swoje i przez co mają stałych słuchaczy, bo zawsze wiadomo co nagrają. Do ostatniej grupy z pewnością należy Mystic Prophecy, czyli jeden z bardziej rozpoznawalnych zespołów z Niemiec. Band za sprawą "Metal Division" umocnił swoją pozycję w sferze heavy/power metalu i przyszedł czas potwierdzić dobrą formę zespołu. Najnowszy album zatytułowany "Hellriot" to już 12 krążek w dyskografii niemieckiej ekipy. Premiera przewidziana na 19 maja tego roku i powiem, że jest na co czekać.

Rozczarowanie pewnie poczują ci, którzy liczyli na jakiś powiew świeżości czy na zmiany w stylistyce Mystic prophecy. To dalej zadziorny, troszkę mroczny heavy/power metal, który przemyca patenty Primal Fear, Iron Fire, Bloodbound czy Grave Digger. Co cieszy to z pewnością dopracowanie płyty w sferze brzmienia i szaty graficznej. Z resztą pod tym względem Mystic Prophecy zawsze błyszczy. Mimo lat wciąż niszczy swoim głosem Roberto Liapakis i to jest fenomen. Co za technika, co za moc i drapieżność. To dzięki niemu ten band jest tak rozpoznawalny. Sporo dobrego robi duet gitarzystów i zarówno Pohl, jak Evan K trzymają wysoki poziom. Mamy mocne riffy, zapadające w pamięci melodie i cały czas się sporo dobrego dzieje. Tak band dopracował ten album i kto lubi poprzednie wydawnictwa, ten pokocha bez wątpienia "Hellriot".

Na sam start dostajemy tytułowy "Hellriot", który jest bardzo energicznym kawałkiem, który mocno nawiązuje do twórczości Primal Fear. Tak dominuje tutaj power metal i to się nazywa świetne otwarcie albumu. Stonowany i ponury "Unholly Hell"  też ma swój urok i troszkę przemyca patentów Bloodbound czy Accept. Mocny kawałek! Dalej mamy zadziorny i bardziej przebojowy "Demons of the night" , który wciąż dostarcza sporo frajdy. Mamy też melodyjny i niezwykle chwytliwy "Metal Attack", który pokazuje talent gitarzystów i ich nie przeciętne umiejętności. Jest jeszcze agresywny "Revenge and fire", który znów zabiera nas w rejony Primal Fear. Troszkę gorzej wypada "Azreal" czy "Cross the Line", które są takie troszkę nijakie. To solidny heavy metal, ale nic ponadto. Na pewno warto pochwalić band za "World on fire", który zamyka album. Mocny i zadziorny kawałek, który potrafi dostarczyć sporo pozytywnych emocji.

Nie ma rewolucji, nie ma niespodzianki. Mystic prophecy znów nagrał bardzo udany album, który oddaje to co najważniejsze w heavy/power metalu. Mocne riffy, duża dawka energii i przebojowości i drapieżność. Do tego nie zastąpiony Liapakis, który jest wizytówką tej kapeli. Na pewno warto wypatrywać "Hellriot".

Ocena: 8.5/10

wtorek, 28 lutego 2023

BLACK & DAMNED - Servants of the devil (2023)


 Czas zweryfikować, czy niemiecki Black & Damned  przekroczył granicę przeciętności i nagrał coś wartościowego. "Servants of the devil" to już drugi album w dorobku tej grupy, która działa od 2020r. Płyta ma się ukazać nakładem Rock of angels records 28 kwietnia tego roku.


Debiut to solidne rzemiosło w kategorii heavy/power metalu i choć band czerpał z Grave Digger, Accept czy Mystic Prophecy, to jednak nie przedłożyło się to na jakość. Drugi krążek, to swoista kontynuacja. Niestety band przemyca te same plusy jak i minusy. Cieszy mocne brzmienie, czy teutoński heavy metal, który przejawia się przez cały album. Band grać potrafi, ale jakoś nie jest wstanie niczym porwać słuchacza. Brakuje mi pazura, a także ciekawych motywów, które by wbiły słuchacza w fotel. Od samego początku do końca dostajemy solidny heavy/power metal, ale nic ponadto. Wielka szkoda.

Na płycie mamy 11 kawałków i w sumie są zagrane troszkę na jedno kopyto. Dobrze prezentuje się bardziej energiczny otwieracz "Hyena's Call". Mocny i bardzo wyrazisty riff robi tutaj robotę. "Rise to rise" niby próbuje być melodyjny, ale nie wybija się ponad przeciętność. Toporny i ponury "Dreamhunter" też nie potrafi porwać mimo pewnych wpływów Grave Digger. Potem seria bardzo podobnych do siebie kawałków i to zostaje przerwane przebojowym "Black & damned". Dziwne uczucie, kiedy nie wiele da się wynieść z tej płyty. Niestety kolejne odsłuchu nie działają na korzyść tej płyty.

Płyta z serii "posłuchać i zapomnieć". Ciężko pochwalić za coś Black And damned, bowiem płyta jest jednowymiarowa, bez pomysłów, które wybijały się ponadprzeciętność. Znajdziemy dużo oklepanych motywów i co ciekawe nie raz słyszało się je w lepszej wersji. Szkoda, bo słychać że band stać na więcej. Liczę, że band przy następnej okazji wróci z agresją i głową pełną ciekawych pomysłów. Tego życzę sobie i Wam.

Ocena: 5/10


niedziela, 26 lutego 2023

ASCENSION - Under the veil of madness (2023)


 Chyba już dawno się tak nie nabrałem, jak przy nowym albumie brytyjskiego Ascension. Spytacie dlaczego? Przepiękna frontowa okładka, która wygląda identycznie jak ta z ostatniej płyty Thorium, który należała do moich ulubionych płyt 2021. Dodatkowym atutem, który przemawiał za Ascension to fakt,że mocno wzorują się na twórczości Dragonforce czy Power Quest. Liczyłem, że płyta skradnie moje serce i stanie do walki o tytuł płyty roku. Tym czasem band uświadomił, że czasami między słodkim power metalem, a kiczem jest cienka granica. Tutaj została przekroczona.

Jest szybkość, melodyjność rodem z płyt Dragonforce. Tylko momentami tak pędzą, że brzmi to komicznie, dziecinnie i niczym z jakiś gier nitendo. Czy to jest jeszcze metal, czy już muzyka disco czy też dziecięca? Nie wiem, ale ta płyta daje do myślenia i stawiania sobie takich właśnie pytań. Niby potencjał był, bo przecież słychać że chcą grać power metal i mają jakiś tam pomysł na melodie, ale obrali zły kierunek. Zbłądzili i pozostaje tylko wyciągnąć wnioski. To co wyprawia Stuart i Fraser trąci kiczem i czasami szybko nie znaczy dobrze. Brakuje wg mnie techniki i drapieżności. Chaos tutaj rządzi i nie zanosi się na coś lepszego. Najmniej błędów popełnił wokalista Richard Carnie, choć też mało się angażuje i śpiewa tak dość ostrożnie. Piękna okładka, nieco plastikowe brzmienie, ale najgorsze to jednak to co usłyszymy odpalając płytę.

 O ile otwierający "Sayonara" ma jeszcze predyspozycje, że może się podobać jako marna kopia Dragonforce. Mały zawał serca dostałem przy owych solówkach "Megalomaniac". Coś pipka, coś brzęczy i  w sumie brakuje słów by opisać ten cyrk.  Lubie power metal, lubię słodkość, ale tutaj mam wrażenie jakbym słuchał muzyki dla dzieci. Chyba jestem za stary na to. Potem duża grania na jedno kopyto. Nie wiele różni się melodyjny "Set Your Free", czy bardziej rozbudowany "Monsters". Niby jest szybkie tempo, duża dawka melodyjności, ale irytuje to wszystko. Zwłaszcza to jak brzmią gitary. Jakieś momenty można wyłapać, ale dominują negatywne uczucia. Dawno mi żaden album tak ciśnienia nie podniósł.

Muzyka rodem z Super Mario Bros ubrana w gitary i szybką sekcję rytmiczną i power metalowy wokal. Czy to mogło się udać? Oczywiście, że nie.  Tyle tutaj wad, tyle minusów, że odradzam to każdemu kto kocha ten gatunek. Omijać szerokim łukiem i jestem mega rozczarowany tym co zaprezentował ten band. Grać potrafią, a tutaj wychodzą na amatorów. Można grać słodko i śpiewać o dziecinnych sprawach co pokazał ostatnio Victorius. Szybko i słodko zagrał też Lovebites, ale to zupełnie inna liga, inny świat. Szkoda. Nie tak to miało wyglądać.

Ocena: 3/10

sobota, 25 lutego 2023

DRAGON - Unde Malum (2023)


 Od kiedy Katowicki Dragon reaktywował się w 2016r to pisze nowy rozdział swojej twórczości. Jasne, dalej gdzieś w tym jest thrash metal, czy death metal, ale band stara się grać troszkę bardziej współcześniej, nowocześniej. Dodają troszkę innych smaczków i powstaje nowa, odświeżona formuła. Śmiem twierdzić, że równie ciekawa co ta dobrze znana nam z przełomu lat 80 czy 90. Bardzo dobrze ten stan rzeczy potwierdził "Arcydzieło zagłady". W tym samym kierunku band poszedł na najnowszym albumie zatytułowany "Unde Malum". Tym samym band dorobił się 7 wydawnictwa w swojej dyskografii.

Słychać od pierwszych dźwięków, że band rozwija pomysły z poprzedniego albumu. Nie brakuje mrocznego klimatu, nie brakuje agresywnych riffów, czy charakterystycznych wokali Adriana Frelicha. Nie brakuje tej brutalności, ale w sumie chyba nikt nie liczył że z tego aspektu band zrezygnuje.  Sporo dobrej roboty zostawił Jarosław Gronowski, który dostarczył nam wiele ciekawych i intrygujących partii gitarowych. Cały czas się coś dzieje i nawet próbuje zaskoczyć słuchacza. Pojawiają się zwolnienia i chwile, gdzie Jarosław stawia na klimat. Dobrze to odzwierciedla druga część kultowego "Upadłego Anioła". Równie ciekawie band zaczyna ten album, bo od nastrojowego "Powrócą kiedy mniej", który dopiero z czasem nabiera mocy. Od pierwszych sekund słychać mocny i dobrze przygotowany sound, który podkreśla brutalność zawartych tutaj dźwięków. Szybko wpada w ucho ciężki i zadziorny "Fanatyczne Dogmaty", gdzie band znakomicie miesza thrash i death metal. Z kolei ponury i bardziej stonowany "Piewcy Chorych kłamstw" ma więcej cech heavy metalowego grania. Troszkę za bardzo przekombinowano w niektórych momentach, przez co utwór troszkę traci na swojej atrakcyjności. Utwór tytułowy rozbito na 3 części, ale jakoś "Unde Malum" troszkę średnio wypada i brakuje troszkę dopracowania. Jest gdzieś tam próba zaskoczenia słuchacza, ale nie przemawia do mnie główny motyw i forma podania tego. Warto na pewno wspomnieć o bardziej melodyjnym "Nie zabijaj ze strachu" czy przebojowym "Nie mieszaj w to diabła". Obie kompozycje bardziej energiczne i bardziej dojrzałe w swojej stylizacji.

Nie powstał nowy klasyk Dragon. Płyta z pewnością nie robi takiego efektu "wow" jak "Arcydzieło Zagłady", ale to wciąż solidna porcja thrash metalu i death metalu. Cieszy, że Dragon się rozwija i nagrywa nowe płyty, bo jakby nie patrzeć to jeden z najważniejszych zespołów polskiej sceny metalowej. Płyta na pewno zasługuje na uwagę i fani raczej nie będą kręcić nosem.

Ocena: 7.5/10

piątek, 24 lutego 2023

MEGATON SWORD - Might & Power (2023)


 Pamięta ktoś szwajcarski Megaton Sword? Nagrali 3 lata temu solidny epicki heavy metal w stylu Eternal Champion, Manilla Road, czy Ironsword. Najnowsze dzieło "Might& Power" to również pozycja z kategorii kilka przebłysków i wypełniaczy. To jedna z tych płyt, która wywołuje u mnie mieszane uczucia.

Niby band ma pomysł na siebie, potrafi stworzyć epicki klimat i zaskoczyć słuchacza. Czasami jednak wypadają nudno i jak dzieci, które błądzą we mgle. Ta nierówność potrafi być irytująca.  Mocnym atutem zespołu jest wokalista Uzzy, który ma swój charakter i charyzmę. Potrafi budować napięcie i epicki klimat. To spora zaleta. Od strony partii gitarowych jest co najwyżej dobrze. Chris i Seth momentami nie mają za wiele do zaoferowania. Niby przemawia za nimi technika i umiejętność tworzenia dobrych riffów. Niestety nie potrafią zaciekawić słuchacza przez cały album.

Najlepsza z tego wszystkiego jest okładka, która zapada w pamięci. Już otwieracz "The raving light of day" mimo marszowego tempa nie ma za wiele do zaoferowania. Solidny kawałek w tonacji epickiego heavy metalu.  Szczerze ciekawiej wypada bardziej zadziorny "Iron Plains". Prosty i treściwy kawałek, który potrafi zapaść w pamięci. Więcej energii znajdziemy w "Power" czy rozpędzonym "Might". Jest znaczna poprawa, ale to też co najwyżej dobre granie, z którego nie wiele wynika. Ballada "Babe Eternal" wieje nudą i niczym nie zaskakuje. Płyta jednym słowem ciężko strawna i mało atrakcyjna w swoich aranżacjach.

Albo ze mną jest coś nie tak. Może straciłem słuch, albo gust, albo po prostu Megaton Sword nie ma za wiele do zaoferowania. Ponury klimat i kompozycje w podobnej tonacji sprawia, że płyty jest na dłuższą metę męcząca i nudna. brakuje tu życia i heavy metalowego pazura. Szkoda, bo przecież w tej kapeli drzemie potencjał. Będę dawał im szansę, aż w końcu trafi coś w mój gust.

Ocena: 5/10

czwartek, 23 lutego 2023

LOVEBITES - Judgment Day (2023)


 Styczeń należał do The lightbringer of the sweden, z kolei miesiąc luty należy do Japońskiego Lovebites. Zaskoczeni? Ja na pewno. Wielkim fanem japońskiego metalu nie jest. Trzeba jednak przyznać, że tamtejsza scena metalowa kryje sporo utalentowanych zespołów i można znaleźć ciekawą i intrygującą muzykę. Słyną z tego, że potrafią grać szybko, bardzo melodyjnie i z dużą ekspresją. Zazwyczaj u mnie problem tkwi w partiach wokalnych, które mogą czasem irytować i zniechęcać by sięgać po daną pozycję. Z Lovebites jest troszkę inna bajka, bowiem Asami ma ciekawą barwę głosu i sprawdza się w górnych rejestrach. Wiem, że panie troszkę wyglądają w tych białych sukniach jak zespół weselny, ale liczy się muzyka, a nie image czy nasze uprzedzenia co do japońskiej sceny metalowej. Czas na dzień sądu dla najnowszego krążka zatytułowanego "Judgment Day".

Każdy kto kocha power metal, kto kocha Galneryus, Dragonforce, Gamma ray, czy Yngwie Malmsteena ten szybko odnajdzie się w świecie Lovebites i będzie to faktycznie miłość od pierwszego ukąszenia. Ten album pokazuje nie tylko miłość Japończyków do power metalu, ale też to że potrafią stworzyć album z górnej półki, z którego kipi energia, świeżość i pomysłowość. Tutaj wszystko mamy i band nawet zadbał, żeby całość mocarnie i zadziornie brzmiała. Lovebites to żywy przykład, że kobiety w metalu to nic złego, a wręcz przeciwnie. Też potrafią grać na najwyższym poziomie i zaskakiwać swoim talentem. Brawo dziewczyny! Warto też pochwalić wyczyny Miyako i Midori, które dają niezły popis umiejętności. Nie są im straszne szybkie, finezyjne, momentami neoklasyczne partie gitarowe. Płyta napchana hitami i prawdziwą energią, która daje osobie znać od pierwszych sekund.

Neoklasyczne wejście gitar, a potem mocny riff i tak rozpoczyna się "We are the resurrection". Co za moc, co za świeżość. Asami swoim głosem nie irytuje, lecz przykuwa uwagę i idealnie prowadzi słuchacza w te rozpędzone dźwięki gitar. Magia. Spokojnie zaczyna się tytułowy "judgment day" i najlepsze jest to, że i tak słuchacz wie że ten spokój nie będzie trwał długo. Mocne wejście gitar i czuje się jakby wylądował w świecie Iron Mask czy Yngwie Malmsteena. Tutaj koncertowy popis daje Asami i teraz już wiem że nie chciałbym tutaj nikogo innego usłyszeć. Dzięki niej mamy rozmach jak na płytach Rhapsody z Fabio. Sam utwór to power metalowa petarda.  Pozostajemy w szybkim power metalu i troszkę dragonforce czy helloween można uświadczyć w energicznym "The spirit lives on". Klasa sama w sobie i choć panie nie odkrywają niczego nowego, to grają z niezwykłą pasją i zaangażowaniem. Riff w "Wicked Witch" i ta pomysłowa melodia po prostu sieje zniszczenie.  Niby taki europejski feeling, takie znane rozwiązania, a jednak to Lovebites jest twórcą tej petardy. Więcej agresji i drapieżności znajdziemy w energicznym "Stand and Deliever".  Co za moc bije z tego kawałka! Takich petard jest więcej i to potwierdza taki killer jakim jest "Victim of Time". Niby trzymamy się cały czas tej samej stylistyki, a Lovebites nie nudzi i cały czas trzyma nas w napięciu. To jest właśnie spora zaleta tej płyty. "My orion" to rasowy przebój z lekkim i przyjemnym motywem, a dalej band znów wraca do grania na wysokich obrotach. Wystarczy odpalić petardy "Dissonance"czy "Lost in the Garden", żeby się przekonać o czym mowa. Na koniec ballada? Nie. Nie ma mowy też o epickim finale. Jest za to rozpędzony "Soldier Stands Solitarily".

Wielu wątpiło w siłę "Lovebites", wielu szydziło z dziewczyn, które tworzą ten band. Jak to tak wypada wyglądać w metalowym zespole. Jaki jest sens i czy mają szanse przebicia? Wiele pytań, wiele wątpliwości było. Jednak "Judgment Day" zmieni światopogląd u wielu słuchaczy. To płyta, która na pewno znajdzie swoich zwolenników i przeciwników. Płyta przemyślana, dojrzała i oddające piękno power metalu. Dzięki takim płytom ogień power metalu wciąż płonie bardzo mocno. Ja słabych punktów nie potrafię znaleźć, a Wy?

Ocena: 10/10

Ocena:

AIR RAID - Fatal Encounter (2023)


 6 lat minęło od wydania "Across the line" i od tamtego czasu szwedzki Air Raid przeprowadził kilka zmian personalnych. Do Air raid dołączył perkusista Seidl i basista Ekberg, ale na szczęście muzyka się nie zmieniła i dalej panowie grają klasyczny heavy metal z nutką nwobhm. Nowy skład, nowy album i "Fatal Encounter" to pozycja, która może znaleźć swoich fanów. Z resztą już kiczowata okładka rodem z lat 80, daje wyraźny sygnał czego można się spodziewać po odpaleniu płyty.

Od pierwszych dźwięków wydobywa się klimat lat 80. To jest spora zaleta Air Raid, który brzmi bardzo autentycznie. Duża w tym zasługa duetu gitarowego Mild/ Johansson, którzy starają się odzwierciedlić charakter i styl heavy metalu lat 80. Odrobili zadanie domowe, bo nie brakuje prostych i łatwo wpadających w ucho partii gitarowych. Jest też sporo ciekawych melodii, które może nie grzeszą oryginalnością, ale sprawia że można czerpać radość z odsłuchu. Troszkę brakuje do pełnej ekscytacji, bo przecież band w tych oklepanych motywach nie stara się wysilić na coś bardziej ciekawego. Brakuje zaskoczenia i dopracowania, ale mimo pewnych wad to wciąż kawał solidnego heavy metalu, w którym nie brakuje odesłań do Malice, Wasp czy Enforcer.

Otwieracz jaki tutaj dostajemy w postaci "Thunderblood" to przemyślany wybór. Bardzo treściwy kawałek, który oddaje to co najpiękniejsze w heavy metalu lat 80. Szczery przekaz, który zachęca do zapoznania się z resztą utworów. Nowy perkusista potrafi skraść serca swoim popisem umiejętności w rozpędzonym "Lionheart" i to jest jeden z najlepszych utworów na płycie.  Dużo energii i melodyjności znajdziemy w dynamicznym "See the light". Band potrafi też postawić na przebojowość, na zadziorność i to potwierdza skoczny "Edge of A dream". Całość wieńczy bardziej hard rockowy "Pegasus Fantasy".

"Fatal Encounter" to już 4 album tej szwedzkiej formacji, która działa od 2009r i póki co mimo starań są tylko dobrym zespołem, który miewa przebłyski i potrafi stworzyć jakąś perełkę. Jednak nie jest to płyta, do której będę często wracał i której będzie można dyskutować długimi godzinami. Każdy niech posłucha i wyrobi swoje zdanie!

Ocena: 7/10

wtorek, 21 lutego 2023

ROBIN MCAULEY - Alive (2023)



Robina Mcauley'a nie trzeba nikomu przedstawiać. To jeden z najważniejszych głosów w hard rockowej muzyce. To również rozpoznawalna postać w wytwórni Frontiers Records.  Znamy go dobrze z Survivor, płyt Micheala Shenkera, czy właśnie Black Swan, który mocno zapadł mi w pamięci. Teraz powraca z nowym solowym albumem zatytułowanym "Alive" i z pewnością jest to pozycja dla maniaków hard rocka.

Widzę sygnaturę Frontiers Records i już wiem czego mogę się spodziewać. Jest zaleta tych płyt i w sumie przekleństwo. Te płyty mają wiele wspólnego ze sobą, a czasami brzmią bardzo podobnie. Słuchając "Alive" tez można odnieść wrażenie, że już gdzieś to się słyszało. Ta mieszanka melodyjnego metalu i hard rocka, z nutką AOR jest łatwo do rozpoznania. Do tego to czyste i pełne emocji brzmienie, które ma podziałać na zmysły. To są znane chwyty frontiers records, ale trzeba przyznać, że zdają egzamin. Na płycie dobrą robotę robi też gitarzysta Andrea Seveso czy wszędobylski Alessandro del vecchio. Panowie wiedzą co mają robić i robią to bardzo dobrze. Muzyka jest lekka, działa na emocje, a nie brakuje też miłych dla ucha melodii, chwytliwych refrenów i ta muzyka faktycznie płynie. Troszkę może brakuje pazura i takiego elementu zaskoczenia. Nie zmienia to faktu, że to wciąż naprawdę pozycja godna uwagi.

Na płycie znajdziemy 11 kompozycji i każda potrafi zaciekawić słuchacza. Otwieracz "Alive" to treściwy, hard rockowy kawałek o zabarwieniu heavy metalowym. Przypominają się hity Black Swan. Pomysłowy riff dostajemy w "Dead as a bone" i tutaj znów balansujemy między melodyjnym metalem i hard rockiem. Troszkę momentami czuje się jakbym słuchał Voodoo Circle.  Dalej mamy nieco cięższy i bardziej zadziorny "Feel Like Hell". Potem utrzymujemy się w podobnej stylistyce, aż do "Fading Away", który ma troszkę bardziej luźną formę. Jest to dość ciekawie zagrane i dodaje płycie troszkę świeżości.  Warty uwagi jest też przebojowy "Who i am" czy dynamiczny "Stronger than before".

Fani Robina Mcauley'a nie będą zawiedzeni, podobnie jak fani wytwórni Frontiers Records i ich różnych projektów muzycznych. Nie ma rewolucji, ani też przejawu geniuszu muzycznego. Jest za to kawał solidnego hard rocka z nutką melodyjnego metalu. Dobrze się tego słucha, ale czy jest to płyta o której będziemy rozmawiać za parę lat? Raczej nie. Mimo wszystko polecam zapoznać się z "Alive", bo to wartościowy krążek w swojej kategorii.

Ocena: 7/10

poniedziałek, 20 lutego 2023

IRON VOID - IV (2023)


 Jak sam tytuł wskazuje, mamy do czynienia z 4 albumem brytyjskiej formacji o nazwie Iron Void. Band kazał czekać swoim fanom 5 lat na nowy materiał. Rewolucji ten album z pewnością nie zrobi, nie podbije też świata i niestanie się najlepszym albumem roku 2023. Jednak trzeba przyznać, że ktoś odwalił kawał dobrej roboty i odrobił zadanie domowe z doom metalu z elementami heavy metalu. Fani Pentagram, Candlemass czy właśnie Black Sabbath będą czuć się jak w domu.

Okładka nie wiele zdradza, ale jak się już odpali płytę to wydobywają się z niej naprawdę wartościowe dźwięki, które potrafią przeszyć słuchacza. Jest ten mroczny, ponury klimat, ale oczywiście jest też sporo chwytliwych riffów czy motywów, które potrafią zapaść w pamięci. Dużo dobrego dla zespołu robi gitarzysta i wokalista Steve Wilson. To za jego sprawą album ma taki klasyczny charakter i to on nadaje całości pazura. Idealnie jego głos pasuje do tego typu muzyki.

Płytę otwiera krótkie intro, a potem wkracza "Grave Dance", który brzmi jakby powstał we wczesnym okresie Black Sabbath, kiedy na wokalu był Ozzy. Brawo dla panów za klimat i jakość, a przede wszystkim oddanie stylistyki. Bardziej przebojowy jest zadziorny "Pandoras Box" , który również ukazuje piękno doom metalu. Band radzi sobie również w dłuższych, bardziej rozbudowanych kompozycjach co potwierdza "Blind Dead". Podobne emocje wzbudza klimatyczny i przesiąknięty latami 80 "Lords of the Wastelands". Całość zamyka mroczny "last rites" , który idealnie podsumowuje całość.

Troszkę brakuje mi urozmaicenia, czy może większej dawki przebojowości, ale w swojej kategorii to bardzo wartościowy album. Dużo mrocznego klimatu i pantów Black sabbath, co tylko działa na korzyść tej płyty. Na pewno to pozycja godna uwagi.

Ocena: 7.5/10

niedziela, 19 lutego 2023

VISION OF CHOICE - Second Sight (2023)


 Debiut niemieckiej formacji Vision of Choice należy rozpatrywać w kategorii solidnego heavy/power metalu, który czerpał troszkę z Omen, Malice, czy Iron Maiden. Teraz po 3 latach band powraca z nowym albumem zatytułowanym "Second sight". Nic się nie zmieniło, bowiem dalej trzymają się kurczowo obranej stylistyki i wpływy również bardzo podobne. Czy jednak udało się nagrać coś lepszego niż dobry debiut?

Niestety, ale z bólem muszę przyznać, że band dalej tkwi w solidnym rzemiośle, z którego nie wiele wynika. Dobrze się tego słucha, ale nie wzbudza większych emocji. Nie zapada w pamięci, nie daje do przemyśleń, ani też nie wzbudza chęci wracania do płyty, która jest tylko dobra. Na pewno ciekawsza jest tym razem okładka, a i brzmienie takie bardziej dopieszczone. Problem tkwi nawet nie tyle w umiejętnościach, co w pomysłach na owe kompozycje. Brakuje dopracowania, brakuje pomysłu na ciekawe melodie, które ożywiłyby ten materiał.

Weźmy taki "To Zero", który nastawiony jest na hard rockowy feeling, ale brakuje tutaj zadziornego riffu, jakiejś iskry. Jest utwór, w którym nie ma życia, ani energii. Nuda. Na pewno dobry start ma ta płyta, bo energiczny "She is A danger" to taki hołd dla lat 80. Dobrze to brzmi i utwór robi smaka na pozostałe kompozycje. Godny uwagi jest też rozpędzony "High Roller", który przemyca troszkę patentów Judas Priest. Lukas Remus może nie jest najlepszym śpiewakiem metalowym, ale radzi sobie całkiem dobrze, choć troszkę trzeba by dopracować technikę. Najwięcej roboty odwalił lider, czyli Steve Brockmann. Im dalej w las tym różnie bywa, bowiem jest raz lepiej, a raz gorzej. Warto jeszcze wspomnieć o melodyjnym "Fatal Delusion", ale to wciąż tylko solidny heavy metal i nic ponadto.

Vision of Choice nagrał drugi album, ale nie jest to święto dla miłośników heavy metalu. To po prostu kolejny solidny materiał na naszej drodze. Nie ma tu emocji, nie ma przebojów i w sumie ciężko za coś pochwalić. Ogólnie wszystko sprowadza się do stwierdzenia, że "Second sight" wypada gorzej niż debiut.

Ocena: 5/10

sobota, 18 lutego 2023

FIRST SIGNAL - Face Your Fears (2023)


 "Face Your Fears" to 5 wydawnictwo w dorobku kanadyjskiego bandu First Signal. To kolejna kapela, która godnie reprezentuje wytwórnie Frontiers Records.  Działają od 2010 r i nic się nie zmieniło od tamtego czasu. Dalej grają melodyjny hard rock z domieszką melodyjnego heavy metalu i wciąż pierwsze skrzypce gra wokalista Harry Hess.

Lata lecą, a panowie wciąż trzymają wysoki poziom i nowy album to prawdziwa uczta dla miłośników melodyjnego metalu i hard rocka. Kto szuka ciekawych i godnych zapamiętania melodii, intrygujących i pełnych finezji riffów, czy chwytliwych refrenów ten znajdzie to na "Face Your Fears". To że Harry to niezwykle utalentowany wokalista to wiadomo nie od dziś. Tutaj też oczywiście błyszczy i to chyba nie dziwi. Przede wszystkim pochwalić należy gitarzystę Marco Pastorino, który dwoi się i troi aby partie gitarowe były atrakcyjne. Słucha się tego tak naprawdę jednym tchem. Płyta dopracowana także pod względem szaty graficznej, jak i brzmienia. Ciężko znaleźć jakiś powód do narzekania.

Płytę otwiera hit w postaci "Unbreakable" i już wiadomo co nas czeka. Podoba mi się ta lekkość i melodyjność, która wydobywa się z tego utworu. Z kolei przebojowy "Situation Critical" momentami przypomina hity jakie tworzy Dynazty. Niezwykle energiczny i chwytliwy kawałek, który pokazuje w pełni na co stać First Signal. Podobne emocje wywołuje melodyjny "Shoot the Bullet", który przypomina mi dokonania Nordic Union. Prawdziwy killer i to jeszcze nie koniec. Heavy metalowy pazur dostajemy w energicznym "Dominoes". Band też wtrąca sporo hard rockowych motywów co potwierdza to taki "Face Your Fears" czy bardziej komercyjny "Not this time".

Troszkę do perfekcji brakuje, ale obecnie jest to jedna z najciekawszych płyt roku 2023. Idealna pozycja dla miłośników melodyjnego metalu i hard rocka. Bardzo dojrzały materiał, który działa na zmysły i panowie znają się na rzeczy. Warto obczaić, zwłaszcza jeśli gustuje się w takim graniu.

Ocena: 8/10

piątek, 17 lutego 2023

DISPYRIA - The story of Marion Dust (2023)


 
Niemiecki multiinstrumentalista Jurgen Walzer po 4 latach powraca z nowym albumem Dispyria.  "The story of marion dust" to koncepcyjny album, który jest ciekawą historią opowiadającą o walce z demonami i swoimi słabościami. Wszystko skupia się wokół dwóch bohaterów, czyli Marion Dust i Joshu Devonie. Jurgen Walzer może nie jest tak rozpoznawalnym muzykiem, ale goście których zebrał już tak. Mamy Ralfa Sheepersa z Primal Fear i Zaka Stevensa. W końcowym efekcie dostajemy ciekawy miks heavy i power metalu. "The story of Marion Dust" to przykład tego co może się zdarzyć kiedy Avantasia spotka się z Savatage.

Jest ten rozmach, klimat i taka epickość jakby wyjęta z ostatnich płyt Avantasii. Gdzieś tam nawet może i wdziera się owa komercyjność. Z kolei pokręcone motywy, niebanalne melodie to z kolei wyraźne wpływy Savatage. Skojarzenia z Savatage z pewnością są też za sprawą Zaka, który przypomina nam swoje najlepsze lata w tym zespole. Wciąż ma w swoim głosie to coś. Na pochwałę zasługuje również Jurgen, który sprawił że ten album potrafi zapaść w pamięci i potrafi zaskoczyć słuchacza. Nie wszystko jest tutaj oczywiste i do przewidzenia, za co spory plus dla twórców tej płyty.

Piękna okładka to nie wszystko. Tutaj na szczęście i jest coś dla oka i coś dla duszy. Otwierający " A girl called Marion" pokazuje pomysłowość Dispyria. Sporo ciekawych motywów i podniosły feeling sprawiają, że utwór mimo braku mocnego riffu imponuje i robi furorę. Savatage na pewno wybrzmiewa w rozbudowanym i niezwykle ciekawym "The mark", który pokazuje nieco bardziej progresywne oblicze zespołu. Dużo dobrego dzieje się w tym utworze. Po raz kolejny Zak Stevens błyszczy. Echa Avantasii znajdziemy z pewnością w lekkim i podniosłym "Eternal Eye". Refren tutaj wgniata w fotel i potwierdzam, że w tym projekcie drzemie sporo potencjału. Prawdziwa perełka! Energiczny "The resistance" to mocniejszy kawałek z zadziornym riffem i nieco finezyjnymi partiami gitarowymi. Cieszy, że to nie jakaś kopia Primal Fear, a pełen lekkości heavy/power metal. Kto szuka agresji, szybkiego tempa i zadziornych riffów ten znajdzie to w dynamicznym "Pandoras Box" i znów Jurgen pokazuje swój talent.  Całość wieńczy równie świetny "The Curse", który jest pełen smaczków i pomysłowych zagrywek gitarowych. No i ten riff, prawdziwe cudo!

Niby trochę płyta znikąd, bo jakoś specjalnie nikt nie nagłaśniał nowej płyty Dispyria. Jest Zak Stevens i Ralf Sheepers, którzy dodają uroku tej płycie, ale największa robotę odwalił Jurgen. Stworzył wysokiej klasy album, który porwie fanów Avantasia czy savatage. Zwłaszcza tych ostatnich. Nie ma szans na nowy album Savatage, to tym bardziej cieszy to co prezentuje Dispyria na nowym krążku. Jedna z ciekawszych płyt roku 2023. To nie podlega dyskusji.

Ocena: 8.5/10

ALL MY SHADOWS - Earie Monsters (2023)


 Jaki jest sens powołania do życia kapeli o nazwie All My shadows? Nie do końca chyba rozumiem. Połowa składu to muzycy znani z niemieckiego Vanden Plas i co ciekawe stylistycznie nowy band o nazwie All My shadows też nie wiele różni się od pierwowzoru. Mieszanka progresywnego metalu z nutka melodyjnego hard rocka. "Earie Monsters" to debiutancki album nowej grupy i choć do ideału trochę brakuje, to jest to jednak wydawnictwo na które warto zwrócić uwagę.

Podstawą All my shadows jest wokalista Andy Kuntz i gitarzysta Stephan Lill, czyli muzycy dobrze nam znani z Vanden Plas. Możliwości i umiejętności tych dwóch muzyków znamy i trzeba przyznać, że na "Erie Monsters" panowie błyszczą. Głos Andiego pasuje do wszystkiego co wiąże się z klimatycznym i melodyjnym granie. Potrafi oczarować swoim głosem i to on jest tutaj motorem napędowym. Stephan, jak to Stephan stara się urozmaicić swoją grę, stara się zaskoczyć słuchacza i ogólnie podołał zadaniu, bo jego partie są ciekawe i urozmaicone. Nie ma grania na jedno kopyto.


Jak to bywa w przypadku płyt Frontiers Records mamy ciekawą szatę graficzną i mocne, soczyste brzmienie, które ma hard rockowy klimat. Najważniejsza jest jednak zawartość, która potrafi zapaść w pamięci.  Dużą robotę robi otwieracz w postaci "Silent Waters". Wyrazisty, zadziorny kawałek o heavy metalowym zabarwieniu. Słychać, że panowie mają pomysł na siebie i chce się poznać resztę płyty. Dalej mamy zadziorny i energiczny "A boy without name". Co za hicior i jakby cały album miał takiego kopa to może i byłaby maksymalna ocena? Marszowy, progresywny "Syrens" też ma swój urok i momentami przypomina mi się twórczość choćby Masterplan. Podobne emocje wywołuje mroczniejszy "Wolverinized" i słychać, że band dobrze czuje się w takiej stylistyce. Kolejny mocny punkt płyty to "The phanthoms of the dawn". Mocny riff i duża dawka energii to jest to. Heavy metalowy pazur znajdziemy w nowocześnie brzmiącym "Devil's Ride".

All my shadows może i nie wnosi niczego nowego i brzmi jak brat bliźniak Vanden Plas. Nie przeszkadza mi to, póki muzyka jest z górnej półki i przemawia na korzyść tego zespołu. Póki co "Earie Monsters" wypada lepie niż ostatnie płyty Vanden Plas. Płyta trzeba posłuchać, bo zasługuje na to!

Ocena: 7.5/10

niedziela, 12 lutego 2023

RED JUGGERNAUT - Red Juggeranut (2023)



To nie recenzja nowej gry komputerowej, choć na myśl przychodzi seria GTA, to jednak mamy do czynienia z debiutanckim albumem hiszpańskiej formacji Red Juggernaut. Młoda kapela, która stara się podążać śladami wielu kapel z lat 80. Serwują nam nieco oklepany heavy metal z domieszką hard rocka. Drzemie w tej grupie potencjał i debiutancki album zatytułowany "Red Juggernaut" to pokazuje, tylko szkoda że pewnych rzeczy nie dopracowano i pozostaje niesmak.

Nieco niszowe brzmienie czy mało metalowa okładka to w sumie najmniejszy problem.  Tak samo idzie zdzierżyć specyficzny głos Captaina Eagle, który pełni również rolę perkusisty. Bardziej rozchodzi się o same kompozycje, które są nie dopracowane i troszkę takie oklepane. Motywy, które słyszymy już tyle razy się słyszało, że jakoś nie robią większego wrażenia. Zespół grać potrafi, tylko jakoś brakuje pomysłu jak to wszystko dopracować i sprawić, żeby porywało słuchacza. Na to jeszcze band ma czas, a póki co można pochwalić ich za solidny materiał, który dobrze się słucha.

Właśnie taki "Blast off", który otwiera ten album pokazuje owe niedopracowanie. Niby jest mocny, wyrazisty riff, ale nie ma ciekawej melodii, ani refrenu. Nietrafiony ten otwieracz. Band poprawia się w melodyjnym i bardziej dopracowanym "Machine Gun". Solidny kawałek o lekkim hard rockowym zabarwieniu. Pierwsze pozytywne zaskoczenie to bardziej przebojowy "R.A.C.F" i tutaj dzieje znacznie więcej i w końcu band daje się poznać z lepszej strony.  Dalej mamy zadziorny "Mr Magnum", troszkę toporniejszy "Into the war" czy bardziej żywiołowy "Pushing the trigger".
 

Red Juggernaut rozpoczyna swoją przygodę z heavy metalem i debiutancki album pokazuje, że drzemie w nich potencjał, choć sam album to tylko solidna dawka metalu i hard rocka z lat 80. Brakuje dopracowania w aranżacjach i troszkę ciekawszych melodii, żeby album przebił się na tle konkurencji. Pożyjemy i zobaczymy co przyniesie przyszłość.

Ocena: 6.5/10