piątek, 21 czerwca 2019

SILENT WINTER - The Circles of Hell (2019)

Silent Winter to jeszcze niezbyt rozpoznawalna marka. To band, który specjalizuje się w melodyjnym power metalu, który inspirowany jest latami 90. Taka mieszanka europejskiego power metalu i nutki progresywnego heavy metalu. Co ciekawe Silent Winter to grecka formacja, której początki sięgają roku 1995. Były liczne zmiany składu, było rozwiązanie kapeli w 2001r, a potem w 2018 r zebrali się ponownie. Warto było czekać na ich debiut, bo jest to prawdziwa uczta dla fanów gatunku. Zwłaszcza dla tych co wychowali się na twórczości Helloween, angra, Riot czy Crimson Glory.

Ze starego składu jest praktycznie tylko gitarzysta Akis Balanos, a tak mamy zupełnie nowy skład, który został zebrany w roku 2018. Warto zwrócić uwagę, że partie wygrywane przez duet gitarowy Akis/ Themis jest widowiskowy. Nie dość że panowie nas raczą pomysłowymi motywami, to jest to przebojowe, chwytliwe i pełne polotu. Słucha sie tego jednym tchem. Brawo i jeszcze raz brawo.  Show jednak kradnie fenomenalny Mike Lives, który wokalnie przypomina mi nieco Kiske i świętej pamięci Andre Matosa. Jego głos jest wysokiej klasy i słychać, że stać go na sporo. Co przemawia jeszcze za albumem to bez wątpienia soczyste i zadziorne brzmienie. Do tego  miła dla oka okładka jest świetnym dopełnieniem.

Dobra do rzeczy.  Na płycie znajdziemy 9 perełek i każdy z nich przyprawia o dreszcze. Płytę otwiera klimatyczne intro w postaci "Infernum".  Ileż melodii i finezji jest w przebojowym i żywiołowym "Soul Reaper". Przypominają się złote lata Helloween, ale nie tylko. Nie sposób opisać emocje, jakie tutaj towarzyszą. To trzeba usłyszeć. Jeszcze więcej Helloween z okresu "Keeper of the seven keys" mamy w rozpędzonym "Warriors of the Sun". Mike świetnie spełnia się w roli wokalisty i pasuje w takim graniu. W końcu znany jest z cover bandu Helloween pod nazwą Keeper of jericho. Duch Kaia Hansena przewija się w chwytliwym i old schoolowym "Follow the night". Prawdziwa jazda bez trzymanki i jeden z moich ulubionych kawałków roku 2019.  Kolejny killer na płycie to melodyjny "Final storm". Utwór jest pełen energii i potrafi oczarować wciągającym refrenem. Lekki i finezyjny "Your Time Has Come" to również podróż do lat 80 i złotych przebojów Helloween. Urozmaicenie następuje wraz z pojawieniem się balladowego "Silent Cry". Mamy tutaj patenty progresywne jak i bardziej symfoniczne. Dobra robota panowie. Na sam koniec zostaje rozbudowane i pełen smaczków "The circles of hell".

Niby debiut, a brzmi to wszystko fenomenalnie. Prawdziwa power metalowa petarda i czekam na więcej płyt tej kapeli. Uczta dla fanów starego Helloween,

Ocena: 9.5/10

czwartek, 20 czerwca 2019

IRON SPAWN - Bloodstorm (2019)

Nie pamiętam kiedy ostatnio słyszałem wysokiej klasy album z neoklasycznym power metalem. Brakuje mi jakiegoś mocnego uderzenia z ciekawymi, pomysłowymi solówkami i gitarowymi popisami w stylu Iron Mask, Galneyrus czy Yngwiego Malmteena. Ten stan rzeczy zmienił debiut Iron Spawn. To projekt muzyczny multiinstrumentalisty Dani Riosa, który działał w Rex Rekiem i ex wokalisty Galneryus Yama - B. Ciekawe połączenie dwóch różnych kultur, ale efekt jest co najmniej zadowalający.

"Bloodstorm" to album, w którym sporo dzieje się i tutaj spora zasługa Daniego. Stawia na pomysłowe i wyszukane motywy. Nie brakuje finezji, lekkości czy szybkości.  Wpływ Iron Mask czy Yngwiego Malmsteena jest słyszalny. Miłym dodatkiem jest głos charyzmatycznego Yama B, który idealnie pasuje do takiego grania. Zwłaszcza jego wysokie partie wokalne są miłą ozdobą tego wydawnictwa.

Jeden z pierwszych utworów na płycie to "In the shadows" i to jest prawdziwy strzał między oczy. Jest szybko, jest pomysłowy riff i prawdziwa jazda bez trzymanki. Więcej luzu i rockowego zacięcia mamy w klimatycznym "Alone in the dark". Nutka progresywności pojawia się w "Burning Angel".  Więcej neoklasycznego power metalu mamy rozbudowanym i epickim "The Chosen One". Ten utwór to kopalnia ciekawych i intrygujących zagrywek gitarowych.  Na szczególną uwagę zasługują dwie petardy czyli "Desperate Cry" i "An orchid in the snow". Miłym dodatkiem okazał się "Out in the fields" z repertuaru Gary;ego Moore;a.

Płyta jest na wysokim poziomie i świadczy o tym materiał, jak i soczyste takie nieco japońskie brzmienie. Jest trochę słodyczy i trochę agresji. Całość idealnie współgra z neoklasycznym power metalem jaki prezentuje nam Iron Spawn. Przemyślany album, który będzie sporą frajdą dla fanów Yngwiego Malmsteena czy Iron Mask.

Ocena: 9/10

wtorek, 18 czerwca 2019

FRETERNIA - The Gathering (2019)

Wiedziałem, że kiedyś nadejdzie dzień w którym powróci szwedzki band o nazwie Freternia. To jedna z tych kapel, która błysnęła świetnym coverem Helloween i dwoma bardzo udanymi albumami. Ostatni w ich dyskografii krążek, to słynny i wręcz kultowy "A nightmare Story", który pokazał potencjał tej kapeli. Teraz po 17 latach w nieco zmienionym składzie powraca Freternia z nowym albumem zatytułowanym "The Gathering". Wiele wskazuje na to, że jest to ich najlepszy album.

Przede wszystkim jest to bardzo dojrzały materiał, gdzie jest żywy przykład jak powinien brzmieć nowoczesny, agresywny heavy/power metal. Jest podniosłość, szybkość i wyszukane melodie. To przedkłada się na przednią zabawę i niezwykłe doznania z odsłuchu. Band postawił na ostre jak brzytwa brzmienie i nowoczesny wydźwięk. To był dobry ruch. Co może się też podobać to klimatyczna i ręcznie rysowana okładka frontowa.

Freternia jest sobą, ponieważ wciąż band napędza wokalista Pasi Humppi. Jego charyzma i styl śpiewaniem są tutaj sporym atutem. Tomas Wappling i Patrik Von Porat to zgrany duet gitarowy i stawiają na wyraziste melodie i wyszukane motywy. Brzmi to fantastycznie i każdy utwór ma w sobie to coś. "Intro" to świetne wejście w świat Freternia i znakomity baśniowy klimat. Dobrze znany "Reborn" to wypisz wymaluj stary dobry styl Freternia znany z poprzednich płyt. Bije z tego świeżość i niezwykła power metalowa moc. Stonowany i bardziej progresywny "Last crusade"  pokazuje jak sporą rolę odgrywają klawisze w muzyce Freternia. Rycerski klimat daje o sobie znać w "The escape".  Nieco słodsze melodie pojawiają się w energicznym "Eye the shadow of your sins", który pokazuje jak zespołowi łatwo przychodzi tworzenie hitów. Znakomity kawałek. Świetny i chwytliwy refren to atrakcja przebojowego "Fading World". Podniosłość i znakomite pojedynki na solówki to atut "Last fragments of sanity". Nutka neoklasycznego power metalu mamy w "Dark Vision", z kolei "Final Dawn" to power metal na najwyższym poziomie.  Na sam koniec znów mamy jazdę bez trzymanki czyli "Age of War".

Freternia to band, który nie trzeba nikomu przedstawiać. Znają się na swojej robocie i wiedzą jak grać power metal wysokich lotów. Upływ czasu nie zmarnował tej kapeli. Odrodzili się jeszcze silniejsi i mam nadzieję, że tak już zostanie. "The gathering" to ich najlepszy album i prawdziwa perełka roku 2019.

Ocena: 9/10



czwartek, 13 czerwca 2019

MERGING FLARE - Revolt Regime (2019)

Kasperi Heikkinen to jeden z tych bardziej rozpoznawalnych gitarzystów, jeśli chodzi o Finlandie. Ma swój styl i dobre wyczucie rytmu, a przede wszystkim uwielbiam to w jaki sposób gra na gitarze. Jest przy tym sporo frajdy i emocji, bo nie brakuje ciekawych melodii czy mocnych riffów. Zrobił sporo w UDO, niszczy w Beast in Black, a dodatkowo przywrócił do życia swój band o nazwie Merging Flare.  Band istnieje od 2001r i mają na swoim koncie dwa albumy, a ten najnowszy "Revolt Regime" właśnie ujrzał światło dzienne. Na pierwszym krążku spory wpływ miał Kai Hansen i choć go nie ma, to słychać wpływy Gamma Ray czy też choćby Primal Fear. Nie brakuje też zapożyczeń z Beast in Black, co przejawia się w słodkich melodiach czy refrenach.

Band jest w tak samo dobrej formie jak na debiucie, tylko tym razem stara się nas zaskoczyć i pokazać że wiedzą jak grać melodyjny heavy/power metal.  Sporo dobrej roboty robi tutaj wokalista Matias Palm, który znany jest z występów Domination Black. Zapowiedzi zwiastowały ucztę dla fanów takiego grania i tak też jest.

"Trailblazers" to szybki i pełen słodkości heavy/power metalu. Skojarzenia z Beast in Black są jak najbardziej na miejscu. Styl prowadzenia gitar i styl śpiewania Matiasa nasuwają też dokonania Gamma Ray. Kto kocha Judas Priest, Primal Fear ten polubi mocny i zadziorny "Alliance in Defiance". Ileż pozytywnej energii jest w szybkim i przebojowym "Clarion Call", który znów uderza w rejony Gamma Ray czy Freedom Call. Rasowy europejski power metal w najlepszym wydaniu. Słodkie klawisze wyjęte jakby z Sabaton czy Beast in Black i bojowy riff robią furorę w "The Abyss of Time". Kolejnym moim faworytem obok "Clarion Call" jest melodyjny "Minds Eye", który przemyca patenty Helloween czy Gamma Ray. Znakomicie słucha się takiej klasy przeboju.  Mamy też nutkę progresywności w "war Within" i prawdziwą dewastację w "Devastator". W takich klimatach band wypada najlepiej.  Płyta roi się od przebojów, a kolejny na płycie to chwytliwy "Sin againts sinner". Dobrze wypada też spokojniejszy "The lucky one", który ukazuje rockowe oblicze tej kapeli.

8 lat przyszło czekać fanom Merging flare na nowy album, ale warto było. Znów mamy niezłą dawkę melodyjnego heavy/power metalu. Prawdziwa uczta dla fanów gatunku.

Ocena: 8.5/10

VULTURE - Ghastly waves & baterred graves (2019)

Nie to nie jest płyta heavy metalowa z lat 80. To pozycja, która ukazała się 7 czerwca tego roku. To już drugi album niemieckiej formacji Vulture, która działa od 2015r. To młoda i ambitna kapela, która gra prosty, szybki i agresywny speed metal. Jak widać po okładce band żyje latami 80 i to odtwarzanie klimatu tamtych lat wychodzi im znakomicie. Pokazali to już na debiucie. Najnowsze dzieło zatytułowane "Ghastly waves & battered graves" to swoista tego co mieliśmy na "The guillotine".

Band wie jak przywrócić klimat lat 80. Wystarczy postawić na klimatyczną, pełną grozy okładkę i nieco przybrudzone brzmienie, które podkreśli pełne agresji partie gitarowe. Band nie bierze jeńców i stawia na killery. Nie ma miejsce na nudne melodie czy stonowane granie, tutaj jest nacisk na szybkość i agresję. Co ciekawe band nie zapomniał o przebojowości.  Atutem kapeli pozostaje wciąż piszczący L. Steeler. Te wysokie rejestry to jego znak rozpoznawczy.  Outlaw i Genozider to duet, który się rozumie i wie jak zadowolić słuchacza. Panowie stawiają na proste i pomysłowe motywy, a najlepsze w tym jest przebojowość i agresywność. No robi to wrażenie.

Ta płyta jest może i krótka, ale bardzo wartościowa. Zaczyna się od killera w postaci "Fed to Sharks" i to jest jazda bez trzymanki. Stary,r asowy speed metal w najlepszym wydaniu. Słychać echa exciter, Razor czy Agent Steel. Klimat grozy pojawia się w ponurym "The garotte" i to pokazuje jak band potrafi urozmaicić swój materiał. Nie ma tutaj miejsca na nudę.  Z kolei "B.T.B" to utwór naładowany dużą dawką melodyjności i energii. Jest moc. Więcej heavy metalu i zadziorności dostajemy w marszowym "Ghastly waves & baterred graves". Band znakomicie odtwarza tutaj lata 80 i to jest czysta magia. "Dewers hollow" to ukłon w stronę teutońskiego heavy metalu i w takim graniu band też znakomicie sobie radzi.  Speed metalowa jazda czeka nas w rozpędzonym "Tyrantula", natomiast "Stainless Gare" to bardziej rozbudowany kawałek.  Oba utwory to prawdziwe perełki i warto zagłębić się w ich konstrukcję. Płytę podsumowuje energiczny i złowieszczy "Killer on the loose".

Vulture umacnia swoją pozycję na speed metalowym rynku i to już drugi ich album, który trzyma taki wysoki poziom. Wysoki poziom zawartej muzyki, ale tak już mają te niemieckie zespoły. Polecam!

Ocena: 9/10

XENTRIX - Bury the Pain (2019)

Na przełomie lat 80 i 90 było wiele ciekawych kapel thrash metalowych, jedne znane bardziej, a inne mniej. Było w czym wybierać i rywalizacja między tymi formacjami była na wysokim poziomie. Nie wszystkim jednak udało się przetrwać próby czasu. Obecna moda na wielkie powroty starych i doświadczonych kapel jest w modzie, tak więc nie było przeciwwskazań aby na mapy thrash metalu wrócił znany i zasłużony Xentrix. Ta formacja powstała w 1986 r. i  nagrała dwa znane i kultowe albumu. Mowa tutaj o " For whose Advantage?" i debiut "Shaterred existance". Dwa kolejne albumy już nie odniosły takiego sukcesu. Kapela odrodziła się w 2013 r w nowym składzie i po kilku latach postanowiła przypieczętować swój powrót nowym albumem i "Bury the Pain" to powrót do korzeni Xentrix.

Co ciekawe ostatnie płyty Xentrix  nie miały ciekawej szaty graficznej i tutaj band zaskakuje. "Bury the pain" ma mroczną i bardzo thrash metalową okładkę. Wszystko się zgadza, tylko jest bardzo w klimatach Kreator. Czy to jest sygnał brytyjskiej formacji do owych zmian? Coś w tym jest, bowiem band gra bardzo melodyjnie i czerpie garściami z dwóch ostatnich płyt Kreator. Jednak to jest Xentrix jaki pamiętam z pierwszych płyt. Jest oldchoolowy thrash metal i pomysły na kawałki i jakość ich wykonania sama się broni. Płyta jest wyrównana i ma w sobie kopa.

Jeśli chodzi o skład tutaj są pewne zmiany względem ostatnich płyt. Ze starego składu został gitarzysta Kristian Havard i perkusista Dennis Gasser.  Do zespołu dołączył w 2013 Chirs Shires jako basista no i Jay Walsh. Jay pełni funkcje gitarzysty i wokalisty, a najlepszy jest to że jest znany z gry u boku Blaze'a Bayleya. Choć są to dwa odrębne gatunki to trzeba przyznać, że wybrnął z tego zadania i wpasował się do stylu Xentrix.

Zadbano o mocne i ciężkie brzmienie, który jeszcze bardziej podkręca kompozycje. Na otwarcie band dał tytułowy "Bury the pain", czyli rozbudowany i zakręcony kawałek o niezwykłej dynamice i przebojowości. Czysty i wysokiej jakości thrash metal.  Dalej mamy rozpędzony i złowieszczy "There will be consequences" i to również taki stary dobry Xentrix.  Więcej melodyjności uświadczymy w "Bledding Out", który nawiązuje do twórczości Kreator. Drugim bardziej rozbudowanym utworem na płycie jest stonowany "The truth lies buried". Bardzo przypadł mi do gustu killer w postaci "Let the world burn", który czerpie garściami z amerykańskiej sceny metalowej. Znakomity riff i chwytliwy refren jest tutaj ozdobą. Podobne emocje wywołuje energiczny i agresywny "World of Mouth". Jay i Kristian dają tutaj czadu i partie gitarowe są niemal perfekcyjne. "Deathless and Divine" to kolejny szybki utwór i nie brakuje mu też sporej dawki melodyjności. Troszkę się to zlewa w jedną całość i to jest troszkę wada tego albumu.  Troszkę urozmaicenia wprowadza klimatyczny "The one You Fear". Całość zamyka killer w postaci "Evil by design" i to jest udane zwieńczenie płyty. Taki jest album jak pokazuje ten kawałek, czyli szybko, agresywnie i do przodu.

Gdzieniegdzie wkrada się monotonność i przesyt techniki i agresji nad całą resztą. Jednak wszystko jest zagrane tak jak być powinno w thrash metalu. Jest oldschoolowo, jest moc i sporo killerów. Słucha się tego jednym tchem i szkoda tylko że materiał nie jest bardziej urozmaicony, ale ten błąd można wybaczyć. Najważniejsze, że Xentrix wrócił, bo to wartościowa kapela,

Ocena: 8.5/10 

wtorek, 11 czerwca 2019

AETHER -In Embers (2019)

Niegdyś działał w naszym kraju Made of Hate, który grał melodyjny death metalu. Ta odmiana metalu nie jest tak popularna w naszym kraju, ale co jakiś czas pojawia się ktoś, kto próbuje sił w tym graniu. Na szerokie wypływa młody band o nawie Aether. Band działa od 2015r i stara się grać melodyjny death metal na wzór Wintersun, Enisferum, czy Children of Bodom.

Kapela z Łodzi tak profesjonalnie gra melodyjny death metal, że nikt by nie pomyślał że jest to ich pierwszy album i że pochodzą z Polski. Band napędza Michał Miluśki, który odpowiada za partie wokalne, a także gitarowe. To właśnie on napędza zespół i daje mu polotu. Na gitarze wspiera go Krzysztof Grochowski i słychać że dysponuje niezwykłymi umiejętnościami. Sporo dobrej roboty wykonuje klawiszowiec Krzysztof Wiedeński i buduje niezły, taki chłodny klimat.

Płytę otwiera nastrojowy i niezwykle urozmaicony "Golden Eyed Fox". Band znakomicie balansuje na granicy agresji i przebojowości. Zadziorny i melodyjny "Wildfire Within" to lekki ukłon w stronę Kalmah. Jeszcze ciekawszy i mocniejszy jest "Tale of Fire" tutaj band idzie na całość. Więcej agresji, jeszcze więcej przebojowości. Prawdziwa perełka. Kolejnym killer na płycie to energiczny "Valhalla". Czysta frajda.  Band stawia na ciekawe i intrygujące melodie i to one są ozdobą "Last battle" czy "Forest".  Wolniejszy "Insomnia" jest troszkę nijaki i nie zachwyca jak inne kawałki. Całość zamyka klimatyczny i urozmaicony "Dream", który pokazuje że band nie trzyma się kurczowo jednego motywu, a cały czas próbuje nas zaskoczyć.

Pierwszy krok Aether wykonany i muszę przyznać, że "In embers" to kawał solidnego melodyjnego death metalu. Jest sporo odesłań do Enisferum czy Wintersun, ale polski band stara się być autentyczny i mieć swój własny styl.. Płyta zasługuje na uwagę, a ja wpisuje band do listy tych, których należy wypatrywać w przyszłości. Ciekawe jak band się rozwinie? Zobaczymy.

Ocena: 7/10

TIMO TOLKKIS AVALON - Return to Eden (2019)

Timo Tolkki to bez wątpienia żyjąca legenda power metalu. Jego charakterystyczny styl gry na gitarze jest jedynym w swoim rodzaju. Jest znany z Avantasia, Symfonia czy przede wszystkim Stratovarius. Wszystko pięknie, tylko że ostatni udany album, który był godny uwagi to tak naprawdę Symfonia. Jeśli chodzi o metalową operę o nazwie Timo Tolkkis Avalon to ciekawy projekt, który skupia to wszystko to z czego znany jest Timo. Troszkę power metalu, trochę słodkiego heavy metalu, rocka czy też popu. Pierwszy album był solidny i godny uwagi, ale brakowało dopracowania i efektu "wow".  "Angels of the apocalypse" to była prawdziwa porażka i mega rozczarowanie. Od tamtego czasu minęło 5 lat i teraz Timo Tolkki wraca z "Return to Eden" i jest to bez wątpienia najlepszy album jaki nagrał Timo od czasów Symfonia.

Jest dobrze, a może nawet bardzo dobrze, lecz nie ma co skakać z radości. Pojawiają się niedociągnięcia i elementy komercyjne. Jednak jest power metal z jakiego znany jest Timo, jest też sporo charakterystycznych dla niego zagrywek. Nie brakuje też przebojowości i dużej dawki melodyjności. Tym razem lista gości krótka i nie mamy tutaj jakiś wielkich gwiazd. Jest Zak Stevens z Circle II Circle, Eduard Hovinga z Mother of Sin, czy mariangela Demurtas z Tristania.  Mnie osobiście cieszy obecność Todda Micheala Halla z Burning Starr.

Okładka znów imponuje paletą kolorów i świetnym motywem głównym. Pod względem technicznym album też wypada bardzo dobrze. Mamy soczyste i dynamiczne brzmienie, które sprawdza się w power metalowym graniu. Materiał jest urozmaicony i kryje kilka mocnych killerów. Jednym z nich jest pojawiający na początku "Promises". To rasowy power metal w stylu Stratovarius, czy Symfonia. Todd Michael Hall niszczy tutaj swoim głosem. Timo Tolkki daje niezły popis swoich umiejętności jako gitarzysta. Jest do czego powzdychać. Marszowy i przebojowy "Return to Eden" imponuje niezwykłym motywem gitarowym i ciekawą melodyjnością. No kolejna perełka na płycie.  Znów mamy Todda i jeszcze wspomaga Mariangela.  "Hear my call" to mieszanka symfonicznego metalu i popu. Sam utwór jest lekki i przyjemny w odsłuchu i sporo w tym z twórczości Within Temptation. Dużo z Stratovarius czy starego Helloween mamy w melodyjnym i chwytliwym "Now and Forever". Trzeba przyznać, że Todd podnosi wartość utworów Timo Tolkkiego i szkoda że tak go mało na tym krążku. "Miles Away" to kolejny bardziej rockowy kawałek, ale co go wyróżnia to duża podniosłość. Dalej mamy rozpędzony "Limits" i to znów stara szkoła power metalu z lat 90. Fanom Avantasii może przypaść do gustu kawałek "We are the ones". Symfoniczny metal, który przypomina dokonania Nightwish. Dużo wpływów Helloween, Freedom Call czy Stratovarius znajdziemy w "Give me hope". Po raz kolejny Timo atakuje nas pomysłową solówką. No dzieje się i to sporo. Na koniec mamy jeszcze dwie power metalowe petardy. Jest zadziorny "Wasted dreams" z baśniowym klimatem i podniosły "Guiding Star", który brzmi jak mieszanka Gamma Ray i helloween. Cudo.

Warto było czekać na nowe dzieło Timo Tolkkiego. Tym razem nie ma wielkich gwiazd, a materiał sam się broni. Timo wrócił do korzeni, do tego co potrafi grać najlepiej. W efekcie dostaliśmy najlepszy album tego uzdolnionego gitarzysty od czasów Symfonia.

Ocena: 8.5/10

RULER - Descent into Hades (2019)

Pierwsze dwa albumy włoskiego Ruler przyszły szybko. Te wydawnictwa pokazały, że młoda włoska formacja potrafi grać i najlepiej czują się w heavy/speed metalu takim wzorowanym na latach 80. Bez wstydu sięgają do twórczości Judas Priest, Iron Maiden czy Crossfire. Jest to silna konkurencja dla Enforcer, Skull Fist czy Steelwing. Na trzeci album przyszło czekać fanom 6 lat, ale opłacało się czekać cierpliwie na nowe dzieło. "Descent into hades" to najlepsze wydawnictwo Ruler i przykład, że można ciekawie podać patenty Iron Maiden.

Band ma u mnie dużego plusa za intrygującą i przyciągającą uwagę okładkę. Ciekawa paleta barw i pomysłowy motyw. Klimat lat 80 jest widoczny i to on też rządzi jeśli chodzi o brzmienie. Jest prosty i przybrudzony sound, który idealnie tutaj pasuje. Ruler to przede wszystkim zgrany band, który napędzają gitarzysta Matt Baldoni. Stawia on na proste, melodyjne i oldschoolowe motywy, co okazało się kluczem do sukcesu. W rozchwytywaniu nie można zapomnieć o znakomitym o Danielu Valentine, który swoim głosem ubarwia każdy kawałek. Dysponuje niezłą barwą i techniką, a to spory atut Ruler.

Na płycie znajdziemy 8 kawałków i każdy z nich zasługuje na uwagę. Płytę otwiera rozpędzony i bardziej speed metalowy "Black Hand". Mocny riff, dużo popisów wokalnych Daniela no i ta przebojowość, którą słychać na odległość sprawiają że to prawdziwy killer. Ach ten klimat lat 80, ta prostota i lekkość, no po prostu magia i tak właśnie mnie oczarował "Queen of Danger". Band nie kryje swoich inspiracji żelazną dziewicą i najlepszym tego dowodem jest rozbudowany i nieco progresywny "Airstrip 1". Dobrze wypada też lekki i nieco hard rockowy "Melanie". Ruler nie skupia się na jednym motywie, a wręcz przeciwnie urozmaica swój materiał i stara się zaskoczyć słuchacza. Więcej ciężaru i mroku uświadczymy w tytułowym "Descent into hades", który jest jedynym instrumentalnym utworem na płycie. Od razu przypadł mi do gustu "Prisoner in Hell", który brzmi jak kawałek wyjęty z debiutu Iron Maiden. Prawdziwa uczta dla fanów NWOBHM. Na płycie mamy jeszcze przebojowy "The shunt" i nastrojowy "Alibi", który przemyca elementy ballady i rockowego killera.

Nie ma słabych kawałków i całość prezentuje się znakomicie. Ruler pokazał pazur i potwierdził, że trzeba się z nimi liczyć na rynku. "Descent into hades" to żywy przykład, że heavy metal lat 80 wciąż jest na topie i wciąż jest popyt na takie granie. Ruler wspiął się na swoje wyżyny i oby utrzymali ten wysoki poziom.

Ocena: 9/10

niedziela, 9 czerwca 2019

MAJESTICA - Above the sky (2019)

Pod skrzydłami wytwórni Nuclear Blast wypłynęła nazwa Majestica. Ostatnio dość często pojawiały się newsy odnośnie debiutu młodej formacji ze Szwecji. Ciężko jednak mówić tutaj o debiucie bo jest to tak naprawdę ReinXeed pod nową nazwą. Tak więc dalej mamy w składzie Alexander Oriz, Chris David i Tommy Johansson, który przecież znany jest  z wielu kapel jak choćby ReinXeed czy Sabaton. Muzycznie band idzie w kierunku słodkiego melodyjnego power metalu, w którym mamy echa Sabaton, Beast in black, Battle Besat, Freedom Call, Gamma Ray, Stratovarius czy Helloween. Jednym słowem prawdziwa uczta dla fanów gatunku i "Above The sky" to konkurencja dla tegorocznego Beast in Black czy Gloryhammer.


Tommy jest utalentowany i stać go na wiele, tylko na ostatnich płytach Reinxeed brakowało mi dobrych pomysłów. Teraz po kilkach latach Tommy zaskakuje formą wokalną i pomysłowością. Na "Above the sky" mamy prawdziwy old schoolowy power metal, który zabiera nas do lat 90.
Jest to miłe, sentymentalna podróż która wzrusza i przypomina kultowe płyty z tego gatunku. Słodkość i ten typowy dla power metalu klimat bije z frontowej okładki, czy właśnie czystego i poukładanego brzmienia.

Przejdźmy do zawartości, bo to ona tutaj jest prawdziwym skarbem. "Above the sky" to hymn power metalowy i taki encyklopedyczny przykład jak powinno grać się power metal. Słychać inspiracje Gamma Ray, Helloween, Edguy czy Strativarius. Nic dziwnego, że to ten utwór promował album. Dalej mamy zadziorny i epicki "Rising Tide" i tym razem band urozmaica swoje granie. Chwytliwy refren kojarzy się z Freedom Call czy Stratovarius. Rozpędzony "The rat pack" imponuje szybkością i przebojowością. Utwór na miarę starego Helloween i to spory atut. Sam Tommy brzmi momentami jak Michael Kiske.Mamy też epicki i rozbudowany "Motley True", który swoim bojowym klimatem nasuwa dokonania Sabaton. Band stawia na słodkie melodie i to słychać w "Night Call Girl". Nie brakuje też odesłań do pierwszych płyt Edguy co potwierdza to słodki "The legend". To jest jeden z mocniejszych punktów na płycie. Jednak takie kawałki jak "Spaceballas" troszkę irytują i zniesmaczają.

Jako całość to album wypada całkiem dobrze i nie ma powodów do narzekania. Jeśli ktoś lubi stary Edguy czy Freedom call ten pokocha nowe wcielenie szwedzkiego Reinxeed pod szyldem Majestica. Miła wycieczka do lat 90.

Ocena : 8.5/10





DIVINER - Realms of Time (2019)

Na Greckim podwórku metalowym zrodziła się nam nowa gwiazda grająca heavy/power metal. Mowa o formacji Diviner, która działa od 2011r. Czerpią garściami z twórczości Jag Panzer, Judas Priest, Firewind, Nightmare czy Mystic Prophecy. Diviner to przykład kapeli gdzie liczy się jakość i pomysłowość. Nikt raczej nie spodziewał się, że ta kapela powróci z drugim krążkiem, który będzie wstanie zwojować świat. Tak właśnie jest z "Realms of Time".

Nowoczesność i klasyka, ciężar i melodyjność, czy też agresja i dynamika, to cechy, które definiują nowe dzieło greckiej formacji. Swoim nowym albumem dowodzą, że są zespołem głodnym sukcesu i stać ich na wiele. Znów mamy klimatyczną szatę graficzną i mocne, nowoczesne brzmienie, które idealnie pasuje do tego co mamy na płycie. Diviner napędza na pewno uzdolniony i drapieżny wokalista Yiannis Papanikolau, którego dobrze znamy  Innerwish czy Battleroar. No ma w sobie to coś co czyni go jedynym w swoim rodzaju.  Album robi ogromne wrażenie, jeśli chodzi  o partie gitarowe. Tutaj George i Kostas zrobili kawał dobrej roboty. Znajdziemy tutaj epickie melodie, ostre riffy i niezwykle melodyjne solówki. To jest power metal z górnej półki.

Ciężar, agresja i heavy/power w nowoczesny wydaniu to jest to co wybrzmiewa w energicznym otwieraczu "Againts the Grain". Znakomicie band wypełnia pustkę po Persuader. Dalej mamy marszowy "Heaven Falls" to bardziej heavy metalowy kawałek, w którym band obiera za kierunek twórczość Nightmare czy Iced Earth. Dużo energii i przebojowości mamy w "Set Me Free" i to jest kolejna mocna kompozycja na tej płycie. Band potrafi grać ciężko i mrocznie co pokazuje w "Cast down in fire". Elementy thrash metalu pojawiają się w przebojowym "Beyond the Border" i to kolejny killer na płycie. Stonowany "Time" to mieszanka heavy/power metalu, która przywołuje na myśl "Mystic Prophecy". Na koniec mamy "Stargate", który stawia na klimat i emocje.

"Realms of Time" to pozycja której nie można przegapić w roku 2019. Band nagrał dojrzały i jeszcze bardziej dopracowany album aniżeli dobrze znany nam debiut. Band ma ogromny potencjał i go nie marnuje. Tak powinno grać się heavy/power metal.

Ocena: 9/10

wtorek, 4 czerwca 2019

HELLRAISER - heritage (2019)

Po 5 latach przerwy powraca włoski Hellraiser z nowym wydawnictwem. "Heritage" to kawał solidnego heavy/power metalu, który skierowany jest do fanów Primal Fear, ale też Mystic Prophecy czy Steel Prophet. Band stawia na nowoczesny wydźwięk, na drapieżne riffy i wysokiej tonacji wokal. Wszystko osadzony w mrocznym i ciężkim klimacie. To jest to jak można opisać w bardzo krótki sposób najnowsze dzieło tej kapeli. Mowa oczywiście o "heritage".

Co przykuło moją uwagę? Bez wątpienia nazwa kapeli jak i świetna, kolorystyczna okładka. Kiedy posłuchałem ich utworów, to już wiedziałem, że jest to muzyka dla mnie. Duet Brozzi/Tanzi idą na całość. Stawiają na szybkość, na ostre riffy jak i urozmaicenie. W kwestii gitar dzieje się sporo i tutaj nie ma opcji się nudzić.  Mocnym atutem tej kapeli jest bez wątpienia utalentowany wokalista Cesare Capaccioni, który ma coś z Kiske i Sheepersa. Znakomicie radzi sobie z górnymi partiami. To właśnie słychać w ostrym i ciężkim "Plagues of the north". Mocne uderzenie na sam początek płyty. Melodyjny i przebojowy - tak można opisać energiczny "Ritual Of the Stars", który ma i cechy power metalu jak i heavy metalu. Świetnie zaczyna się "Fairy Veil", który atakuje nas klimatyczną partią basu. Dzieje się tutaj sporo i jest to już bardziej złożony kawałek. Band znów imponuje pomysłowością. Jeden z moich ulubionych utworów na nowej płycie. Więcej ciężaru i toporności band przemyca w ponurym "Mother Molle". Marszowy i nieco bardziej bojowy "Balance of The Universe" to bardziej heavy metalowy kawałek, ale to wciąż solidny utwór.  Prawdziwą petardą na płycie jest rozpędzony, power metalowy "Zephyr's Palace". Całość zamyka bardziej progresywny "Lady in White".

Niby nic odkrywczego, niby panowie grają tylko solidny heavy/power metal i nic ponadto, to jednak jest to płyta którą miło się słucha. Jest wszystko to co powinno być na takiej płycie. Mamy przeboje i ostre riffy, tak więc można śmiało sięgać po drugi album włoskiej formacji Hellraiser.

Ocena: 7.5/10

EVILTERROR - Dynamite (2019)

Tytuł "Dynamite" zobowiązuję i wypadałoby oczekiwać od kolumbijskiego Evilterror prawdziwego dynamitu w przypadku nowego krążka. Czy rzeczywiście tak jest? Okładka kiczowata i raczej odstrasza niż zachęca do sięgnięcia po ten album. Jednak twórczość tej młodej kapeli zapewnia, że nie ma powodów do obaw i raczej można nastawiać się na porywający, solidny heavy/speed metal osadzony w latach 80. Panowie nie kryję zamiłowań Judas Priest, exciter, czy Savage Grace. To jest co dostajemy w "Dynamite".

W zespole rządzi Nathan evilfire, który odpowiada za partie gitarowe i wokalne. Brzmi to wszystko naturalnie i słychać inspiracje latami 80. Muzyka płynie prosto z serca Nathana i to słychać. Płyta szybko wpada w ucho i nic dziwnego, bowiem na krążku roi się od hitów. Oldscholowy styl, który band wypracowała na poprzednich płytach przesądza tak naprawdę o sukcesie tej płyty.

Okładka odstaje, ale band nadrabia przybrudzonym brzmieniem i zadziornością, która kojarzy się choćby  Judas Priest z lat 80. Znakomicie to współgra z zawartością. Na płycie jest tylko 9 kawałków, ale nie liczy się ilość a jakość. Na wstępie atakuje nas rozpędzony i nieco hard rockowy "Nuclear War". Energiczny kawałek, który przesiąknięty jest klimatem lat 80. Stonowany i przebojowy "Dont Turn me on", to lekki ukłon w stronę Accept i brzmi to bardzo dobrze.  Więcej energii i klimatów Savage Grace  mamy w "Fireballs" czy szybszym "Angel Mf". Band znakomicie radzi sobie z tworzeniem prostych i melodyjnych hitów. Kolejnym takim hitem na płycie jest lekki i przyjemny " About to explode". Całość wieńczy świetny killer w postaci speed metalowego "Rock out".

Evilterror to specjalista od prostego, zadziornego heavy/speed metalu, który ma nas zabrać do złotych lat 80 i przypomnieć o tych czasach kiedy liczyła się pomysłowość i miłość do grania. Ten band nic nowego nie odkrywa, ale pokazuje jak można świetnie wykorzystać ograne patenty. Płyta na pewno warta uwagi, z resztą jak sam zespół, który ma ciekawe płyty w swojej dyskografii.

Ocena: 8.5/10