wtorek, 19 grudnia 2023

SOLITARY SABRED - Temple of the serpent (2023)


 "Temple of the Serpent" to 4 pełnometrażowy album tej cypryjskiej formacji. Czy jest to najlepsze co słyszałem w tym roku? Raczej nie. Jednak ta płyta ma coś innego. Ma klimat i styl mocno wzorowany na twórczości Manilla Road, Manowar, virgin Steele, czy Visigoth. Tak, band daje wyraźny sygnał że chce iść ścieżką epickiego, true heavy metalu. To jest mocny atut tej kapeli i ten ich najnowszy krążek mogę okrzyknąć najlepszym w dorobku grupy.

Wiele rzeczy jest stosunkowo o klasę wyżej w porównaniu do wcześniejszych płyt. Klimatyczna, oldscholowa okładka, która znakomicie oddaje sferę epickiego metalu i lat 80. Do tego przybrudzone brzmienie rodem z płyt 80, które idealnie współgra z tym co band gra. Każdy element ze sobą współgra i tworzą spójną całość. Solitary Sabred to przede wszystkim zgrany duet gitarowy, który tworzą Jimmy i Nikolas. Panowie znają się na rzeczy i podążają wydeptaną drogą. Kto szuka oryginalności, powiewu świeżości i podwalin pod nowy gatunek heavy metalu, ten zabłądził i może darować sobie dalszej podróży. Każdy kto kocha epicki heavy metal i starą szkołę Manilla Road, czy Virgin Steele ten może wejść do świata stworzonego przez Solitary Sabred. Gdzie byłby ten zespół, gdyby nie charyzmatyczny wokal Petrosa Leptosa. Te wysokie rejestry niczym King Diamond robią wrażenie.

Płyta ma specyficzny klimat i ten mroczny feeling może przytłoczyć. Jest gęsta atmosfera i to też jest urok tego krążka. Band robi wrażenie od pierwszych minut, bo dostajemy rozpędzony "The Skeleton King". Klasyczny kawałek, który pokazuje, że true heavy metal nie umarł i ma się dobrze. Bardziej złożony i bardziej pokręcony w swojej stylistyce jest "Spectral Domain". Refren troszkę taki bez emocji, ale sam utwór instrumentalnie potrafi zauroczyć. Jednym z najlepszych momentów na płycie jest energiczny i agresywny "Flight of the banshee". Band w końcu pokazuje swój potencjał. Prawdziwa petarda. Sporo emocji dostarcza końcówka płyty, bo mamy klimatyczny "Reaper of Kur", który troszkę jest na pograniczu z doom metalem. Całość wieńczy pomysłowy i pełen różnych smaczków "Gates of namtar", który jest najdłuższy na płycie. Idealne podsumowanie tego co znajdziemy na tej płycie.

Gdyby tak oceniać tylko sam klimat, to Solitary Sabred zająłby wysokie miejsce w tegorocznym podsumowaniu. Niestety tak się nie da. Sama stylistyka i pójście w stronę amerykańskiego epickiego metalu też jest warte pochwały. Zdarzają się słabsze momenty, gdzieś w tym wszystkim brakuje pazura, elementy zaskoczenia, jakiegoś hitu, który zapadł w pamięci. Tym samym mamy bardzo dobry album, który może się podobać. Jednak czy stanie się klasykiem, do którego będziemy często wracać przeżywać? To już chyba kwestia indywidualna. U mnie raczej będzie tymczasowy zachwyt, który z czasem przeminie...

Ocena: 8/10

4 komentarze:

  1. Po pierwszym przesłuchaniu ,, Temple of the Serpent,, miałem podobne wrażenia, jednak pamiętając o innym cypryjskim klimatycznie wysublimowanym gigancie MIRROR, i to, że wchodził powolutku, ale jak już zaskoczył, to zbierałem się po okolicy, dałem tej płycie więcej czasu. Nie ma hitów ? Są, są, dwa z nich to nawet superhity, ,,Spectral Domain,, i ,,Flight of the Banshee,, tylko więcej przesłuchań potrzebują, tak jak i cała zresztą płyta. U mnie w ocenie też 10 nie będzie, ale 9 już jak najbardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci,że mirror jakoś od razu u mnie zaskoczył. Tutaj jest to bardzo dobre granie, tylko jakoś nie powaliło na kolana

      Usuń
  2. Intro do zapomnienia, emocje jak z horroru klasy ,,B,, . Całość odśpiewanej historii, no bo to koncept album jest, też mocno dęta. Czasami po prostu lepiej nie znać słów, jednak sposób, w jaki to podano, instrumentarium, i emocjonalne tsunami, po prostu powala.
    Pewnie rację ma ,,Powermetalwarrior,, , SOLITARY SABRED to głównie klimat, ale nikt po wysłuchaniu tej płyty, nie zaprzeczy, że i zespół i wokalista to mistrzowie w swoim fachu, a ,, The Skeleton King,, tylko to potwierdza.
    Riff gitarowy ,, Spectral Domain,, zniewala i mocą, i przebojowością, a do tego nie wionie żadną komercją, krystalicznie czysty metal, ukuty całkiem blisko wzorca z Birmingham.
    Czego więcej chcieć niż ta solówka, ta zagrywka, ten rozwibrowany w najwyższych rejestrach refren w
    ,, Bound by the Licht,, , ja tam tu słyszę Judas Priest z ich najlepszych lat.
    ,,Lament,, to tylko muzyczna miniaturka, ale tym gitarowym wstępem, gdyby został rozbudowany, to mógłby napędzić swoją nośnością nawet niejednego kolosa.
    Drugi arcykiller, może i ,, painkiller,, ,, Flight of the Banshee ,, z tym przejściem, refrenem i wokalnymi fajerwerkami, to najczystszej wody wysokooktanowy metal.
    Tak epicki w klimacie jak tylko kapele z tamtego regionu Europy potrafią wytworzyć jest ,, The Undead Cry for Vangence,, , kolejny wzorzec, który mogę położyć tuż obok WARLORD.
    Trzy ostatnie utwory to gitarowo-wokalna, poparta grą całego zespołu jazda bez zapiętych pasów bezpieczeństwa, przekraczają muzycznie dostępne granice emocji, no może tylko Rory Gallagher tak potrafił, ale w zupełnie innych stylistycznie wymiarach nieskończoności.
    9/10 tylko dlatego, że po tym zespole spodziewam się jeszcze więcej.
    P.S. Jest już na Youtube nowy singielek DURBIN ! ,,Screaming Steel,, się nazywa.

    OdpowiedzUsuń