czwartek, 5 kwietnia 2012

DRAGONFORCE - Power Within (2012)


Jak zadowolić fanów danego zespołu jak i anty fanów? Na pierwszy rzut oka sprawa się wydaje niemożliwa do zrealizowania bo ciężko jest zadowolić każdą ze stron, ale można przynajmniej spróbować pójść na pewne ustępstwa żeby zadowolić drugą stronę. Ten zabieg z niezwykle udanym skutkiem przeprowadził nie kto inny jak brytyjskie DRAGONFORCE, który jak mało kto bierze bardzo do serca gatunek power metal. Jest to jeden z niewielu zespołów, który dobitnie piętnuje ten gatunek pokazując jego prawdziwe oblicze kładąc nacisk na szybkość, moc, melodyjność, wykorzystując swój potencjał do tworzenia przebojów. Wszystko pięknie, tylko DRAGONFORCE to przedmiot też wielu drwin i żartów. Przyczyn jest pełno, a to że pędzą z światłością światła, maskując tym swoją nieporadność w wolniejszych utworach, albo też ich słodki, wręcz kiczowaty wydźwięk. Osób przeciwnych jest właściwie tyle co osób stojących murem za zespołem. Taka sytuacja trwała przez 4 albumy i nagle gdzieś w marcu 2010 roku świat obiegła wiadomość że zespołem rozstał się wokalista Zp Heart który był znakiem rozpoznawczym DRAGONFORCE. Zespół jednak nie złożył broni i zaczął szukać zastępstwa. W drodze castingu wybrana Maca Hudsona i to z nim zaczęto pracować nad nowym albumem. Minęły dwa lata i już można podziwiać efekt ich wspólnej pracy. Patrząc na frontową okładkę „Power within” to można dojść do wniosku kolejny typowy album DRAGONFORCE się szykuje i to prawda album jest w stylu DRAGONFORCE, czyli dalej jest szybko, melodyjnie, dalej jest moc, power i zapadające melodie. Jednak po raz pierwszy zespół zaskoczył, a przynajmniej mnie. Mac Hudson na pewno jest tego powodem. Wniósł powiew świeżości do skostniałego nieco zespołu, doszło do urozmaicenia materiału, muzyka zespołu sporo zyskała na tej zmianie. Mac może nie potrafi wyciągać tak jak jego poprzednik, może nie ma jeszcze takiej ogłady, ale śpiewać potrafi i zapewne różnorodniej niż poprzednik. Są wysokie rejestry, jak i bardziej zadziorne motywy. Jednocześnie dalej wszyscy będą wiedzieć że to DRAGONFORCE, a nie jakiś inny band. Miło że zespół mimo oklepanych motywów, mimo już sprawdzonego stylu i patentów, pokusił się o drobne ubogacenie swojej muzyki o kilka kosmetycznych zmian które tylko uatrakcyjniły odsłuch całego materiału.

Jakie zmiany? Jakie ubogacenie? Po pierwsze bardzo istotną kwestią jest czas trwania kompozycji. Dotychczas DRAGONFORCE słynął z wypełniania albumów utworami trwającymi 6-7 minut i nie stać ich było na typowe krótkie utwory i na dłuższą metę stawało się nudne i kojarzyło się z takim zbytecznym sileniem. Tym razem zespół zaskoczył i stworzył album gdzie właściwie jest tylko jeden kawałek który trwa 7 minut i to jest zmiana na plus. Otwarcie w postaci „Holding On” to właściwie kompozycja typowa dla tego zespołu. Lecz po raz pierwszy klawisze nie brzmią słodko, jak z gier komputerowych, po raz pierwszy zaczyna się dość melodyjną, klimatyczną przygrywką, po raz pierwszy też słychać popis wokalny na wstępie. Dalej oczywiście jest typowe pędzenie w stylu tej kapeli, jednak mam wrażenie że jest większa różnorodność, jest jakby ostrzej niż dotychczas i mniej słodko. Taka zmiana rokuje wyborny album. Do promocji albumu posłużył „Fallen World”, czyli petarda oddające charakter DRAGONFORCE i tutaj zespół podbił swój rekord w szybkości, a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. Jednak można poczuć jakby ostrzejszy riff, można wyczuć różnorodność i przebojowość. Solówka w tym utworze ukazuje umiejętność muzyków w graniu nieco wolniej, nieco ciężej i różnorodnie. Tak wiem to na razie takie bardziej kosmetyczne zmiany, ale każdy czeka na to wielkie bum i totalne zaskoczenie. Ja takie doznałem przy utworze „Cry thunder” i nie wiem czy to nie jest jedna z najlepszych kompozycji i jedna z tych które się wybijają ponad typowy styl DRAGONFORCE. Średnie tempo, true metalowy wydźwięk w stylu MANOWAR i jakże atrakcyjny riff. Można? A jednak można nieco zwolnić i zagrać z gracją, ukazując tym samym że muzycy potrafią grać różnorodnie, a nie tylko w jednym nieco oklepanym stylu. Nawet solówki są jakby bardziej wyszukane, bardziej urozmaicone. Ciekawy co by było gdyby bardziej poszli w takim kierunku na następnym albumie? Innym zaskoczeniem był dla mnie taki „Give Me The Night” który też odbiega nieco od standardów DRAGONFORCE. Większy zadzior, głębszy wokal Maca w zwrotkach, nieco ostrzejszy, nieco przybrudzony riff, no i te ciężkie, ostre solówki wsparte nieco mrocznymi klawiszami i takich solówek DRAGONFORCE jeszcze nie miał. Kolejne zaskoczenie to wejście do „Wings Of Liberty”. Jest to najdłuższa kompozycja na albumie, ale też nieco odbiega od takiego typowego grania charakterystycznego dla DRAGONFORCE, różnica jest w konstrukcji. Balladowy początek, power metalowy riff, z urozmaiconą sekcją rytmiczną i to brzmi nie jak DRAGONFORCE. Podczas zwrotek jest rytmiczny riff i podniosłe klawisze, co też odbiega od poprzednich albumów. Utwór jest naprawdę zróżnicowany bo pojawiają się wolne motywy jak i te dynamiczne i całość zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wolniejsze tempo jest też w przebojowym „Seasons” gdzie pojawiają się motywy balladowe, jest też riff zalatujący pod HELLOWEEN czy też GAMMA RAY. Jest tutaj dużo rytmiczności, no i sam refren też odbiega od tych standardowych , gdzie Mac śpiewa trzymając się w niskich rejestrach i to robi wrażenie. W dynamicznym „Heart Of Storm” należy zwrócić uwagę ciekawą solówkę wygrywaną na klawiszach. „Die By the sword” to też typowe pędzenie do przodu ale posłuchajcie jak zespół bawi się zadziornością, ostrymi riffami, różnorodnością i do tego ten głęboki wokal Maca. To zapewnia że jest zarówno coś nowego jak i starego. Znów bardzo ciekawie wypada element zwolnienia. Jeśli całość ciebie zachwyciła to „Last Man Stands „ tym bardziej ci się spodoba, bo to jest idealnie zwieńczenie tej idealnej płyty.

Ten kto nie wierzy niech sam zapozna się z nowym albumem DRAGONFORCE i przekona się że zespół tym razem nieco ustąpił i postarał się nieco zadowolić anty fanów. Jest kilka ciekawych urozmaiceń, jest kilka wolniejszych momentów, jest mniej silenia się na długie kompozycje, mniej kiczu, mniej słodkości a to wszystko sprawia że wraz z przyjściem nowego wokalisty DRAGONFORCE nagrał jak dla mnie swój najlepszy album, który jest bardziej zróżnicowany, bardziej urozmaicony, bardziej przemyślany i się nie dłuży jak nie które ich albumy. Jeden z najlepszych power metalowych wydawnictw 2012.

Ocena: 10/10

4 komentarze:

  1. Racja płytka naprawdę zaskakuje, utwory to takie "stare" Dragonforce w pigułce są treściwe bez zbędnego pindolenia i bardzo dobrze się tego słucha.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozwalili mnie i zaskoczyli. Zabawne, że dopiero teraz, dzięki nowemu wokaliście, brzmią jak rasowy zespół power metalowy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Otóż to niby jest to taki typowy DRAGONFORCE, jest szybkie granie ale pierwszy raz tak zaskoczyli. Wstawili sporo wolniejszych motywów, postawili w końcu na krótkie kompozycje, odstawili kiczowate klawisze. Tak zmiana wokalisty wyszła im na dobre:D Jak dla mnie najlepszy album tej formacji i jeden z najlepszych albumów power metalowych 2012:P

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż.może Dragonforce się rozwija po prostu i tyle ...Bardzo udany album.

    OdpowiedzUsuń