wtorek, 6 stycznia 2015

U.D.O - Decadent (2015)

Aż ciężko uwierzyć, że od ponad 40 lat Udo Dirkschneider tworzy heavy metal i wciąż nie ma dość. Szybko zyskał status kultowego, jednego z najlepszych metalowych głosów. Co ciekawych mimo swojego wieku( ma już 62 lata) wciąż jego wokal brzmi agresywnie i wciąż przyprawia o gęsią skórkę. Od 1987 roku istnieje jego własny band o nazwie U.D.O. Dla wielu jest to kopia Accept i w sumie nie ma się czemu dziwić. Od samego początku tak właśnie brzmiała muzyka Udo, a kolejne albumy tylko to potwierdzały. Regularne wydawanie albumów i solidny heavy metal na każdym z nich to cechowało te albumy. Ostatni album „Steelhammer” to był jeden z jego najgorszych albumów. Przyczyn można doszukiwać się w zmianach personalnych, w odejściu Stefana Kaufmanna, który miał ogromny wpływ na styl zespołu i to on był odpowiedzialny za aspekt kompozycyjny. Wszystko się zmieniło. Teraz Udo tworzy materiał razem z basistą Fittym Wienholdem. W składzie jest też dwóch nowych gitarzystów, a mianowicie Andrey Smirnov i Hasperi Heikkinen. Nie dawno odszedł perkusista, tak więc zespół Udo jest już nieco innym zespołem. „Steelhammer” był nieudany i myślałem że jego los podzieli nowy album „Decadent”. Już okładka i sam promujący utwór nie zapowiadał niczego dobrego. W życiu bym nie pomyślał, że Udo Dirkschneider nagra jeden ze swoich najlepszych albumów od czasów „Mastercutor” czy nawet sięgając do wcześniejszych albumów.

Każdy z fanów Udo Dirkschneidera będzie tutaj szukaj drugiego Accept. Cóż nowy album pokazuje jak powinien brzmieć ostry, świeży heavy metal osadzony w nowoczesnym, nieco brutalnym brzmieniu. Nie uświadczymy tutaj typowe chórki wzorowane na Accept, nie uświadczymy kompozycji będących klonem tego co grał Accept. Cieszy mnie, że Udo wykazał się pomysłowością, że nagrał materiał świeży i bardziej charakterystyczny dla jego solowej kariery, aniżeli dla Accept. Brzmienie zostało przerysowane z „Steelhammer”, z kolei przebojowość jest na miarę „Mastercutor”, a sam materiał jest równy jak za czasów „Holy” czy „Thunderball”. Jednak najbardziej mnie cieszy fakt, że jest to najcięższy album od czasów „Timebomb”, który jest moim ulubionym dziełem Dirkschneidera. „Decadent” wyróżnia na tle innych albumów na pewno ostry wokal Udo, który próbuje w jakiś sposób nawiązać do lat 80 i ery „Timebomb”. Wychodzi to całkiem nieźle. Co można jeszcze o tym albumie powiedzieć? Solówki w wykonaniu Andrey i Hasperiego są po prostu wyborne. Jest agresja, jest melodyjność, ciekawa przejścia, prawdziwe pojedynki na solówki. Może teraz przesadzę, ale ostatni raz tak udane solówki były właśnie na „Holy” czy „Timebomb”. Kawał dobrej roboty i tutaj „Decadent” niszczy wiele płyt wydanych przez Udo. Dwaj nowi gitarzyści zaczynają się rozumieć i ich gra wniosła powiew świeżości do muzyki Udo. Zresztą samo kompozytorstwo Udo z Fittym też sprawiło, że teraz Udo brzmi nieco inaczej. Jest nutka nowoczesności, jest agresja, jest ponury klimat, jest też spora ilość toporności. W przypadku płyt U.D.O ważną rolę odgrywa otwieracz. Tutaj płyta otwiera „Speeder” i brzmi jak kawałek wyjęty z „Dominator” czy „Rev- Reptor”. Wynika to głównie z podobnie ostrego riffu. Szybkie tempo, agresywny wokal Udo i ciężki riff, to kojarzy się tylko z „Timebomb”. Choć zespół sprawił, że brzmi to na swój sposób nowocześnie. Ten utwór jako pierwszy ukazuje niezwykłą przebojowość i solówki z górnej półki. Dzieję się tutaj całkiem spory i podoba mi się to bardziej niż ostatni album Accept. „Decadent” jak utwór promujący nie sprawdził się. Sam utwór jest ciężki, nieco przekombinowany, jednak toporność, stonowane tempo i partie basowe, brzmią niczym klasyk „Balls To The Wall”. Tytułowy kawałek zyskuje więcej po kolejnych odsłuchach. Taki nowoczesny heavy metal, jaki prezentuje Udo jest do przyjęcia. „House of Fake” to bardzo energiczny kawałek i tutaj zespół gra jeszcze ostrzej i ciężej. Znów warto zwrócić uwagę na złożone i bardzo melodyjne popisy solowe. Dawno Udo tak nie grał i cieszy mnie ukłon w stronę „Timebomb”. Dalej mamy mroczniejszy „Mystery”. To już nieco inny kawałek, bowiem tutaj jest wolniejsze tempo, jest też nutka nowoczesności, a także czegoś z debiutu. Tutaj zespół pokazał, jak można odświeżyć i unowocześnić znaną nam formułę z „Balls to The Wall” czy „Animal House”. Nowy album to dzieło, które nawiązuje do klasyków, które kipi energią i przebojowością. „Pain” to przykład że Udo przeżywa drugą młodość. To jest rasowy kawałek Udo, który brzmi jakby został nagrany w latach 80. Mógłby śmiało zdobić „Facaless World” czy „Holy”. Kurcze nawet „Metal Heart” tutaj można poczuć. Gitary brzmią klasycznie, a do tego jeszcze typowy chórek w stylu Accept. To musi się podobać. Po tej mocnej dawce prawdziwego heavy metalu przyszedł czas na odpoczynek w postaci ballady „Secrets in Paradise”. Co z tego że ma w sobie coś z ostatniej ballady Grave Digger tj „Nothing To Believe”. No Udo dawno nie stworzył tak klasycznej ballady. Kupuje to. Wypoczęli? To wracamy dalej do ostrego heavy metalu. „Meaning of Life” to kolejna petarda, który zachwyca rytmicznym i niezwykle pomysłowym riffem. Udo śpiewa niczym jak za czasów lat 80 i to cieszy. Ten utwór napędza chwytliwy i bujający refren, a także jak zwykle duet gitarzystów. Andrey i Hasperi to bohaterowie tego wydawnictwa jak dla mnie. Z kolei „Breathless” to też cięższy i mroczniejszy kawałek, ale brzmienie riff i cała otoczka sprawiają, że kawałek ma w sobie coś z „Balls To the Wall”. Ciekawa melodia prowadząca, hard rockowy refren, to też ukłon w stronę lat 80. Najszybszym kawałkiem na płycie jest „Under Your Skin” i tutaj zespół też zabiera nas do „Timebomb” i czasów Udo w Accept. Kompozycja agresywna, ale niezwykle chwytliwa. „Untouchable” to utwór bardziej stonowany, nieco mroczniejszy i mniej przebojowy. Stylistycznie jest tutaj nawiązanie do starego Accept i to również kawał solidnego heavy metalu. Dalej mamy rozpędzony „Rebels of The Night” czyli przebój na miarę tych hitów z „Timebomb”. Na sam koniec został „Words in Flame”. Najbardziej rozbudowana kompozycja, o bardziej epickim charakterze. Klimat i wykorzystanie tutaj klawiszy, sprawia że utwór przypomina znakomity „Faceless World”.

Nie ma słabych momentów, nie ma wypełniaczy. Od samego początku do samego końca mamy typowy, wręcz klasyczny materiał Udo. Jest toporność, są momenty, że myślimy że to drugi „Balls To The Wall” choćby pod względem stylizacyjnym czy brzmieniowym. Jest niemiecka toporność, jest mrok i lekki brud. Kompozycje to wycieczka po najlepszych albumach Udo i miło jest usłyszeć dzieło, które przypomina „Timebomb” czy „Facelles World”. Wiem to są bardzo mocne słowa, bo przecież „Rev-Raptor” czy „Mastercutor” to bardzo dobre albumy, ale „Decadent” to nie tylko nawiązanie do klasyki, ale też i powiew świeżości. Udo dawno nie nagrał tak przemyślanego, tak ostrego i energicznego albumu. Spodziewałem się gniota a tutaj dostałem jeden z najlepszych albumów Udo, który bardziej przypadł mi do gustu niż „Blind Rage” Accept. Wybacz Udo, że zwątpiłem w Ciebie, że nie wierzyłem że stać Ciebie jeszcze na taki album, który można postawić obok „Holy”, czy „Timebomb”. Brać i słuchać, bowiem Udo wraca do gry.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz