30 marca 2015r. To ważna
data i powinni ją zapamiętać fani melodyjnego death metalu i
thrash metalu. To data premiery nowego wydawnictwa francuskiego No
Return. „Fearless walk to Rise” to już 9 album tej formacji,
która istnieje od 1989 roku. Grupa ta specjalizuje się w
graniu mieszanki melodyjnego death metalu i thrash metalu. Ich styl
najłatwiej można opisać jako miks Testament i Arch Enemy. Przez te
wszystkie lata kapela nie schodziła poniżej pewnego poziomu i nowy
album z pewnością nie zawiedzie fanów No Return. Pokuszę
się o stwierdzenie, że jest to jedna z najciekawszych propozycji w
melodyjnej odmianie metalu.
No return przeżywa drugą
młodość i to słychać na nowym albumie. Przyczyn tego zjawiska z
pewnością należy doszukiwać się w zmianach personalnych. Pojawił
się nowy wokalista, perkusista i gitarzysta. Spore przetasowania w
składzie, ale sprawiły że zespół brzmi świeżo i jakość
prezentowanej muzyki też została podniesiona. Głos Micka jest
agresywny i techniczny. Najlepsze jest to, że potrafi nas zabrać do
świata death metalu czy też thrash metalu. Nadał muzyce No Return
nieco innego charakteru, ale z pewnością jest to zmiana na plus.
Gitarzysta Alain Climant, który jest jedynym członkiem który
jest od początku, teraz do pomocy ma Jerome Pointa, który
dobrze sobie radzi. Panowie dogadują się i efektem tego są
naprawdę ciekawe i pomysłowe partie gitarowe. Położono nacisk na
dynamikę, na szybkość, na agresywność, jednocześnie dbając o
melodyjność danej kompozycji. Sekcja rytmiczna wraz z nowym
perkusistą też robi niezłe wrażenie. Dzięki nim album nabiera
niezwykłej mocy i od samego początku do końca płyta powala mocnym
uderzeniem i soczystym brzmieniem. 10 utworów dających nie
całe 50 minut to jest to co oferuje nam francuski band w zamian za
nasz czas. Uczciwa jest to wymiana, zwłaszcza że zawartość jest
tutaj z górnej półki. Minutowe wejście w postaci
„Ascent” wprowadza nas w całkiem ciekawy,
podniosły nastrój i chce się więcej. Energiczny „Stronger
than ever” to prawdziwa petarda. Zespół tutaj
pokazuje pazur i zabiera nas w rejony Children of Bodom, Testament,
Arch Enemy czy nawet Kalmah. Niezwykła mieszanka, która już
sprawia, że szczęka opada. W podobnej konwencji utrzymany jest
„Submission Falls” i tutaj można pochwalić za
melodyjne popisy gitarzystów, zwłaszcza kiedy przychodzi
moment solówek. Dalej mamy klimatyczny „Sounds of
Yeasterday” i w tym utworze swoje umiejętności prezentuje
Mick. Dzięki niemu kompozycja nabrała tutaj bardziej death
metalowego charakteru. Nutka power metalu pojawia się w rozpędzonym
„Paint Your World”,
który jest kompozycją niezwykle dynamiczną i melodyjną. W
podobnym stylu jest „Face My Dark”,
który jest przykładem, że w tym gatunku też można stworzyć
przebój. Bardziej thrash metalową kompozycją jest tutaj
złowieszczy „Bloodbath Legacy”
i podoba mi się tak zagrany thrash metal, który opiera się
na agresji i szybkim tempie. Na płycie mamy tez dwie dłuższe
kompozycje, a mianowicie brutalny „Sworn to Be”
i melodyjny „Hold My Crown”,
które są najbardziej urozmaicony kompozycjami na płycie. No
i jeszcze nie można tutaj pominąć niezwykle melodyjnego
„Fearless”,
który też ma coś z twórczości Kalmah.
Ta
płyta nie ma wad, chyba że komuś będzie przeszkadzać, że zespół
przez cały album serwuje nam kompozycje w podobnej stylistyce.
Dzięki takiemu układowi album od początku do końca niszczy
energią i agresją. Nawet fani melodyjnego metalu będą w pełni
zadowoleni. No Return w szczytowej formie. Gorąco polecam!
Ocena:
9.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz