niedziela, 8 lutego 2015

NEVERWORLD - Visions of Another World (2014)

Czujecie niedosyt jeśli chodzi o progresywny power metal? Kapela kopiują innych zamiast tworzyć coś własnego, zamiast zaskoczyć słuchaczy czymś innym? No cóż to jest problem, który z pewnością dotknął ten podgatunek metalu. Zapomnijmy, że zasłużone kapele powrócą w glorii i chwale, nie ma nadziei na to, że to właśni wielcy muzycy jeszcze zrobią coś dla progresywnego metalu. Gdzie szukać zatem powiewu świeżości, czegoś co pobudzi nasze zmysły i sprawi, że znów poczujemy magię progresywnego power metalu jaka niegdyś prezentował Fates Warning, Queensryche, czy Crimson Glory? Tutaj nie ma nawet się co zastanawiać, bowiem nadzieją są młode, ambitne zespoły, które są głodne sukcesu i zrobią wszystko żeby zaskoczyć czymś słuchaczy. Tak właśnie jest z brytyjskim Neverworld, który zaczął grać już w 2009 roku, jednak dopiero w roku 2014. „Visions of Another World” to album, który faktycznie jest bramą do innego wymiaru. Do świata magii i sience fiction.

Zresztą czy ta klimatyczna okładka, prezentująca inny świat może kłamać ? To jest znakomite odzwierciedlenie klimatu płyty i tego czego dotyczą teksty. Klimat tutaj przypoomina mi nieco „Cosmovision”Nightmare. Choć tutaj klawisze są bardziej progresywne, bardziej klimatyczne i tworzą taką aurę przestrzeni kosmicznej. Robi to naprawdę niezłe wrażenie. Można by się poczuć jakbyś się wybierali w podróż kosmiczną. Ben Colton ze swoim wysokim wokalem ale Ralph Sheepers czy Russel Allen sprawia, że płyta ma ducha power metalowego i przypomina to takie kapele jak Crimson Glory czy Fates Warning. W pracy gitarowej Coltona i Fostera można bez wątpienia dostrzec nacisk na złożone motywy, na różne przejścia, na dbałość o techniczny aspekt. Nie brakuje też w tym energii, czy chwytliwości rodem z starego Helloween czy Gamma Ray. Już otwieracz „Tempus” sprawia, że przenosimy się do innego świata. Udało się tutaj zawrzeć emocje, co bardzo cieszy. Tytułowy utwór „Visions of Another World” początkowo może przerazić progresywnym charakterem, jednak szybko się przekonujemy że jest to petarda power metalowa. Zespół nie boi się bardziej epickiego grania i nawiązania do amerykańskiej sceny heavy metalowej, co potwierdza rytmiczny „They Live”, który znakomicie porusza temat z filmu o tym samym tytule, który uwielbiam. „Blood and Romance” to prawdziwy progresywny kolos, który został ciekawie zrealizowanie, a Christina Gajny wzbogaciła ten utwór i nadała mu bardziej symfonicznego charakteru. Gamma Ray z okresu „Somewhere Out in Space” wybrzmiewa znakomicie w agresywniejszym „Ghosts”. Sporo podniosłości, przejść gitarowych uświadczymy w rozbudowanym „Eminent Reprisal”. Fani bardziej tradycyjnego grania powinni pokochać niezwykle melodyjny „Saltwater bandits” , który jest niezwykle energiczny. Całość zamyka równie udany „This Fire”, który podsumowuje idealnie to co zespół gra i na jakim poziomie.

Wszystko jest pięknie i właściwie dawno nie słyszałem tak udanego albumu z kręgu progresywnego power metalu. Słychać, że w zespole drzemie spory potencjał i jedyne co mi przeszkadza w ich debiutanckim albumie to nieco surowe i niedopracowane brzmienie. To jednak jest drobny szczegół, który łatwo naprawić. Muzyka, pomysły, wykonanie to wszystko brzmi świeżo i zaskakująco dobrze. Zespół przeszedł bez większego echa w 2014 r i może czas to zmienić?

Ocena: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz