poniedziałek, 9 listopada 2015

DEMONS EYE - Under The Neon (2015)

W roku 2011 na rynku muzycznym pojawił się debiutancki album niemieckiej grupy Demons Eye, która obrała sobie za cel kontynuowanie misję takich kapel jak Rainbow, Deep Purple czy Whitesnake. Młody band zaczynający w 1998 r jako tribute band zaczynał nie pewnie stawiać kroki na rynku muzycznym, ale wraz z zatrudnieniem Doggie White przedostali się do grona rozchwytywanych i rozpoznawalnych zespołów. Mało komu udaje się odtworzyć klimat Rainbow czy Deep Purple, ale mając byłego wokalistę Rainbow na pokładzie, to wszystko stało się możliwe. „The stranger Within” to był naprawdę kawał klasycznego hard rocka i metalu w stylu Ritchiego Blackmore'a, a co się zmieniło po 4 latach od wydania tego albumu? Poza tym, że zespół wydał w końcu drugi album zatytułowany „Under the Neon” to nie wiele.

Zespół pomimo pewnych głosów niezadowolenia ślepo brnie dalej w stylistykę lat 70 i naśladowanie Rainbow czy Deep Purple. Mark Zyk dalej stara się imitować Ritchiego Blackmore'a i jego partie może nie są złe czy pozbawione techniki. Jednak nie ma takiej magii czy klimatu, choć jak na tego typu gronie to i tak jest bardzo dobrze. Wiele tutaj tuszuje Doggie swoim świetnym wokalem, który mimo upływającego czasu wciąż ma w sobie to coś. Nie wiele mniejszą rolę pełni tutaj klawiszowiec Gert Jan Naus, który stara się budować klimat i nadać odpowiedniej przestrzeni i przebojowości. To właśnie dzięki nim nowy album mimo mniejszej przebojowości broni się i nie przegrywa starcia z debiutem. Właściwie to z nowym albumem jest tak, że jest wszystko w tym mocne riffy, soczyste brzmienie ale jednak materiał nie rzuca na kolana i można odnieść wrażenie, że debiut był ciekawszy. Zaczyna się nie typowo bo od intra w postaci „Epic”, który zabiera nas bardziej w stronę doom metalu niż starego poczciwego Rainbow. Na pewno na plus trzeba zaliczyć szybki, rock'n rollowy „Road To Glory” który ma coś z „Death Alley Driver”. Ciekawe złożone partie gitarowe i mroczniejszy klimat uchwycimy w „Closer to Heaven”. Jednak mimo tego można czasami odnieść wrażenie, że o czymś zespół tu zapomniał. Gdzie się podziała przebojowość? Ciężko z tym jest na nowym albumie. Pierwszym utworem, który w pewien w sposób zaskakuje jest energiczny „Five Knuckle Shuffle”. Niby nic nowego, ale cieszy słuchacza. Tak właśnie powinien brzmieć cały album. Z tych dłuższych i bardziej pomysłowych kawałków na płycie na wyróżnienie zasługuje „Welcome to my World”. Utwór pełen ciekawych i intrygujących solówek, do tego trzeba dorzucić mocny i marszowy riff, który po prostu wciąga. Nie brakuje na płycie pewnych zwolnień i nastawienie na balladowy klimat jak w przypadku „Finest moment”. Nie do końca mnie przekonują takie rozwiązania, ale z pewnością przypomniał się pierwszy album Rainbow. Nutka symfoniki, nutka progresji i do tego hard rockowe szaleństwo i mamy jeden z najlepszych utworów na płycie czyli „Fallen Angel”, który zaciera pewne niedociągnięcia z poprzednich kompozycji. Lata 70 dobrze wybrzmiewają w żywiołowym „Dancing on the air”. Z kolei taki „Blood Red Sky” to prawdziwy killer, w którym zespół pokazuje pazur. Na koniec mamy spokojniejszy „The Messenger” , który idealnie podsumowuje ten album.

Jest z tym albumem tak, że są dobre kompozycje, dobrze się tego słucha, zwłaszcza jeśli ktoś ma obsesje na punkcie Rainbow czy Deep Purple. Jednak mimo to nie zapada długo w pamięci. Brakuje gdzieś przebojów i jakiś takich bardziej chwytliwych momentów. Bardzo dobre rzemiosło i właściwie tak to wygląda póki co. Gdyby nie Doggie White to zespół nie zyskał by takie statusu jaki już osiągnął. Mam nadzieje, że jeszcze nie pokazali wszystko, bo szkoda by ich było.

Ocena: 7/10

1 komentarz: