sobota, 20 maja 2023

ELEGANT WEAPONS - Horn for a Halo (2023)


A o to i jeden z najbardziej wyczekiwanych albumów tego roku. Debiut super grupy o nazwie Elegant Weapons. Spory szum wokół samych nazwisk, do tego znakomite single i cała machina ruszyła z wielką pompą. Band powstał w sumie z inicjatywy Richiego Faulknera z Judas Priest, a do współpracy zaprosił Ronniego Romero, Rexa Browna i Scotta Travisa.  Obecnie sekcję rytmiczną tworzą Christopher Williams i Dave Rimmer. Same wielkie nazwiska. To już podgrzało atmosferę co do premiery debiutanckiego krążka zatytułowanego "Horns for a Halo". Richie robi dobrą robotę w Judas Priest, a "Firepower" z jego udziałem to jeden z najlepszych albumów Judasów, a do tego na wokalu czarodziej Ronnie Romero. Czy powstała płyta idealna? Czy to jest płyta roku?

Pod względem samego wydarzenia i owszem. Wielkie nazwiska zebrały się w jednym składzie. Stylistyka też jest bardzo przemyślana. Słychać echa macierzystych kapel, a przede wszystkim Judas Priest, Black Sabbath, Ozziego, Dio, Ufo, czy może nawet gdzieś tam i Rainbow. Jest poważnie, momentami mrocznie, jest ciężko, dominują stonowane tempa i dużo dojrzałego grania, a wszystko to taki hołd dla lat 70 czy 80. Kto kocha miks heavy metalu i hard rocka ten szybko się odnajdzie w muzyce Elegant Weapons. Oczywiście nie można było uniknąć skojarzeń z "Firepower". Niektóre motywy gitarowe idealnie pasują do tamtej płyty, a do tego Andy Sneap zadbał o produkcją tej płyty.

Minusy? Niestety płyta troszkę nie równą, troszkę dałby więcej hitów typu "Do or Die", ale płyta ma swój urok i z każdym odsłuchem dostarcza jeszcze większej frajdy i odkrywa przed nami kolejne bogactwa. Ciężko o dobrą mieszankę heavy metalu i hard rocka i Elegant Weapons bardzo dobrze to robi. Na płycie jest 10 kawałków i całościowo tworzy to nie lada ucztę dla fanów takiego grania.

Zaczynam od mocnego "Dead man walking" i tutaj już na wstępie słychać wyraźne wpływy Judas Priest. Nie brakuje też hard rockowego feelingu. Sam riff brzmi znajomo i zalatuje Judas priest, co nie jest wcale złe. Ronnie Romero nadaje kawałkowi pazura i takiego klimatu lat 70 i 80. Utwór zapada w pamięci. Początek płyty jest właśnie bardzo przebojowy i bardzo taki energiczny. Osobiście dałby tutaj więcej petard typu "Do or Die". To taka stara szkoła heavy metalu i można tutaj doszukać się coś z Dio, coś z Judas Priest, ale nie tylko. Richie porywa znakomitą grą i mocarnym riffem, no a Ronnie powala na kolana swoim śpiewem. No jest moc i nic dziwnego, że ten utwór promował ten album. Trzeci utwór zatytułowany "Blind leading the blind" brzmi jak zaginiony utwór z "Firepower". Ten riff, ta moc i ten klimat lat 70 czy 80.  Wszystko brzmi klasycznie, a zarazem bardzo współcześnie i to jest piękne. Można rzecz, że na tym etapie kończą się typowa przebojowość. Teraz band zaczyna uderzać w bardziej ambitne rozwiązania. "Ghost of You" to utwór, które spełnia cechy ballady, choć to kawałek z ciekawym, mrocznym klimatem. Refren znakomicie buja i znów przenosi nas do lat 70. Można tutaj doszukać się pewnego romantyzmu Rainbow, choć to zupełnie nieco inne klimaty. Dalej mamy stonowany, a zarazem zadziorny "Bitter pill", który ma sporo elementów Black Sabbath. Ciekawie to brzmi, ale dobrze jest widzieć, że Richie chce tutaj tworzyć coś swojego, a nie kopiować Judas Priest. Troszkę za mało konkretów w "Lights out", choć sam utwór jest solidny.  Za brakło mi tutaj wyrazistego riffu i nieco ciekawszej melodii. Tytułowy "Horns for a Halo" to znów mroczny klimat i coś na miarę twórczości Black Sabbath. Niby nic odkrywczego, a zagrane z pomysłem i pazurem. To kolejny bardzo ważny punkt tej płyty. Ronnie Romero idealnie pasuje do takiego grania. 7 minutowy "White Horse" pokazuje może nieco progresywne oblicze zespołu i znów sporo elementów Judas Priest można usłyszeć. Partie klawiszowe momentami zabierają nas do muzyki Rainbow, ale nie to jest głównym składnikiem tego utworu.  Richie znów błyszczy i potwierdza, że to jeden z najważniejszych metalowych muzyków młodego pokolenia. Płytę zamyka "Downfall Rising" i znów mamy ponury klimat i sporo wpływów Black Sabbath. Nic odkrywczego, ale ci muzycy sprawiają, że słucha się to z dużą przyjemnością. Idealnie podsumowanie, co działo się na płycie i jaki kierunek obrał Richie i jego koledzy.

Troszkę do ideału brakuje. Brakuje mi większej melodyjności, przebojowości i może też większej ilości killerów typu "Do or Die". Płyta troszkę traci na dynamice, a wszystko kosztem mrocznego klimatu i zapędów pod Black Sabbath. Wielkie nazwiska gwarantują pewien poziom i tutaj też tak jest. Już na starcie płyta ląduje w innej lidzie. Jest tutaj przede wszystkim jakość i sporo ciekawych pomysłów, które są hołdem dla wielkich kapel i dla złotych czasów, czyli lat 70 i 80. Fani klasycznego heavy metalu pokochają ten album, nie tylko ze względu na nazwiska. Rozrywka na najwyższym poziomie i mam nadzieje, że ta kapela się utrzyma i dostarczy nam jeszcze więcej muzyki. Nie jest to najlepsze co słyszałem w tym roku, ale jest to jedna z tych płyt, do których będę często wracał.

Ocena: 9/10
 

6 komentarzy:

  1. Bardzo zachęcająca ta recenzja, a tak na marginesie, to moim zdaniem, ,,Firepower,, to najlepszy Judas Priest w ich dyskografii, a na pewno najrówniejszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm ciekawa opinia. A defender of the faith czy painkiller nie są równe?

      Usuń
  2. Pewnie, że są. Obu tych płyt słuchałem tuż po ich ukazaniu się, pewnie z kilkunasto jak nie kilkudziesięciokrotnie, ale dochodzi jeszcze jakość nagrania z tamtych czasów, dochodzi nośnik, wtedy kaseta, która jakością do dzisiejszych czasów może tylko z rozpaczy zawyć. Cenię Judas, mam całą ich dyskografię, teraz już na c.d. i tak mi się ten ,,Firepower,, jakoś na 1 umieścił...

    OdpowiedzUsuń
  3. Przesłuchuję właśnie po raz pierwszy w całości tę płytę, ale będą kolejne przesłuchania, więc moje wrażenia jeszcze zamrożone. Nie mogę jednak nie zareagować na Twój żart z ,,Lights Out,, że ,,riff mało wyrazisty, że mało konkretów,, , bo jak na jeden z największych hitów UFO przystało to bardzo zacny utwór, ta wersja w wykonaniu Elegant Weapons na pewno nie powala na kolana tak, jak np. koncertowy oryginał ze ,,Strangers In the Night,, w wykonaniu Phila Mogga i jego ekipy, ale to tylko taki żart, żart prawda ?

    OdpowiedzUsuń
  4. Na pewno zyskuje z każdym przesłuchaniem, ale do poziomu zachwytu, w moim przypadku nie sięga. Sporo tych inspiracji, ja dodał bym jeszcze Alice in Chains i Soundgarden, co słychać szczególnie wyraźnie w ,,Downfall Rising,, , no i UFO, chociaż ,,Lights Out,, to oczywiście ich cover.

    OdpowiedzUsuń