sobota, 13 maja 2023

SACRED OUTCRY - Towers of Gold (2023)


 Daniel Heiman to wybitna wokalista, który dał się poznać przede wszystkim dzięki Lost Horizon. Dla fanów power metalu to wciąż kultowy band i klasyka gatunku. Na szczęście jego wybitny głos nie przepadł i ostatnio można znów się delektować jego klasą. Zastąpił Yannisa Papadopoulosa w Warrior Path i to był strzał w dziesiątkę, a "The mad King" to jedna z najlepszych płyt roku 2021. Co ciekawe w roku 2021 zastąpił również Yannisa w innym genialnym, greckim zespole. Mowa o Sacred Outcry, który powrócił na dobre w roku 2015. Debiut tej grupy to była podróż do świata magii, do świata gdzie emocje biorą górą, a liczy się coś więcej niż tylko mocne riffy i ostry wokal. To było coś wyjątkowego. Poprzeczka wysoko została zawieszona i ten sukces mógł się powtórzyć faktycznie tylko z Danielem Heimanem. "Towers of Gold" to album, który już można określić klasykiem. Sacred Outcry to coś więcej niż kolejny band grający heavy/power metal. Oni są ponad tym.

Okładka tajemnicza i tak naprawdę nie wiele zdradza. Brzmienie i cała produkcja to już wysoki standard, ale nie mogło być inaczej. Można wyczuć ten grecki klimat, tą epickość i rozmach, a jednocześnie duży ładunek emocji. Band nie idzie na łatwiznę i stara się stworzyć coś więcej niż typową heavy/power metalową łupaninę. Tak idą tą samą drogą co na debiucie i to cieszy. Na pewno szokuje fakt, że mamy tu zupełnie inny skład. Został trzon zespołu, czyli basista  George Apolodimas. Nowy skład uzupełnia perkusista Defkalion Dimos, gitarzysta Steve Lado, no i wcześniej wyróżniony Daniel Heiman. Daniel odwala taką samą świetną robotę co na Warrior Path i słychać sporo podobieństw do tamtej płyty. Tutaj jednak duży nacisk położono na klimat, na złożone konstrukcje utworów, na bardziej wyszukane melodie i ten grecki epos, epickość. To jest właśnie to. Ogromne brawa należą się dla Steve;a Lado, który swoją grą dodaje całości uroku i mrocznego klimatu. Stawia na finezje, na pomysłowość i epickość. Można się delektować, bo to nie kolejna dawka oklepanych motywów.

Sacred Outcry to muzyka dla zmysłów, dla duszy. Już piękne wejście "Through lands forgotten" to filmowy rozmach, budowanie emocji i taka nutka melancholijności. Jest ta grecka epickość i romantyczny feeling. Nie ma mocy, nie ma drapieżności, a i tak słuchacz jestem powalony na łopatki.  Pierwsze mocne, power metalowe uderzenie dostajemy w "The Flame Rekindled" i brakuje słów by to opisać. Band wzbija się na wyżyny umiejętności i tworzą coś wyjątkowego. Jasne mocny riff, jest przebojowość i chwytliwa melodia, ale jest też coś więcej. Jest piękno, jest podniosłość i ta magia. Szczęka opada, a panowie pokazuje jak powinien brzmieć power metal naszych czasów. Taki dostojny i dojrzały power metal. Bardziej marszowe tempo, klimatyczne chórki to atuty epickiego " The Voyage" i znów ciarki przechodzą po plecach. Jak to świeżo i mocarnie brzmi. Elementy progresywne można uchwycić w bardziej urozmaiconym "Into the storm". Popisy gitarowe są tutaj główną atrakcją. Jest też posępny, przepięknie rozbudowany "The sweet wine of Betrayel', który niszczy klimatem, aranżacjami i pomysłowością, a nie agresją i dynamiką. Prawdziwa perełka. Więcej zadziorność i energii w "The city of Stone" . No i pierwsze skrzypce gra fenomenalny Daniel Heiman, który mimo upływu czasu wciąż czaruje swoim głosem. Tytułowy "Towers of Gold"  to prawie 15 minut power metalowej ekstazy. To taka kwintesencja Sacred Outcry zawarta w 15 minutach.  Na koniec ballada w postaci "Where Crimson shadows dwell", która również porusza i zapada w pamięci.

W zasadzie ta płyta nie wymaga słów, tylko słuchania i zagłębiania się w tej pięknej muzyce. To muzyka, która porusza duszę i mocno zapada w pamięci. Sacred Outcry rzuca na kolana po raz drugi. Jedna z najważniejszych płyt roku 2023. To troszkę inny klimat, troszkę inny świat, ale jakże piękny i warty zatracenia się. Czekam teraz na odpowiedź Warrior Path.

Ocena: 10/10

8 komentarzy:

  1. A masterpiece! No doubt about that. The new wave of Hellenic power metal is what our music needs

    OdpowiedzUsuń
  2. Poprzednia ich płyta ,, Damned for All Time,, była znakomita, a ta ? Przy tego rodzaju muzyce trzeba wielu przesłuchań, żeby wyrobić sobie zdanie, po pierwszym jest na razie zaciekawienie. Jakoś tych zmian w składzie dużo...

    OdpowiedzUsuń
  3. Po kilku przesłuchaniach mogę tylko dołożyć swoje ,,trzy grosze,, do fantastycznej oceny tej płyty. Grecy czarują niesamowitym klimatem, jak dla mnie , dużo w ich muzyce odniesień do innej greckiej legendy, Warlord. Np. taki ,,The City of Stone,, z tym werblowo-mantrowym riffem, jest jak dla mnie mocno warlordowy, no fantastyczny kawałek, inne utwory też są nie mniej fantastyczne. Ta muzyka porywa, unosi w górę i długo trzyma na niebotycznych wysokościach. Genialny zespół i taka też muzyka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwsza płyta to było odkrycie stulecia i top 3 najlepszych płyt w moim życiu. Bałem się zmiany frontmana, zwłaszcza, że Heiman nie jest moim ulubionym. Zanim zabrałem się za album wielokrotnie przesłuchałem dwa single, ale jakoś nie porywały mnie i tylko utwierdzały w przekonaniu, że to już nie to, choć pierwsze sekundy The Flame Rekindled to esencja epickości, majstersztyk i klimat zespołu w pigułce. Płyta też z początku była tylko ok, lecz zupełnie nie porywała. Na siłę chciałem, żeby była taka sama jak poprzednia (choć niemało motywów i melodii ma podobnych). Ale zastosowałem metodę, która sprawdziła się przy Blind Guardian Beyond the Red Mirror, czyli słuchałem raz za razem całego albumu i ... pykło:)
    A sesja przesłuchania od deski do deski z lyricami dopełniła roboty.

    I po tych kilkunastu przesłuchaniach mogę powiedzieć, że to świetna płyta, pełna klimatu, wspaniałych zmian tempa i tego, za co uwielbiam concept albumy - opowiada historię. Może nie odkrywczą i przewidywalną, ale dobrze oprowadzoną.

    Heiman sprawdził się wbrew obawom świetnie i robi super robotę.

    Po tych wielu przesłuchaniach uważam, że nie ma tu wad i daję 10/10. Genialny album, choć trzeba dać mu czas i poświęcić więcej uwagi. Nie oceniam riffów czy pracy poszczególnych instrumentów, bo ani niespecjalnie umiem, ani lubię. Zwłaszcza przy tak złożonej muzyce, gdzie dzieje się dużo a warstw jest sporo. Chłonę jako całość i napawam się klimatem. Arcydzieło.

    CB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki odkryciu strony ,,Powermetalwarrior,, poznałem wiele zespołów o których nie miałem pojęcia, że istnieją i tak wciągnąłem się w epicki heavy metal. ,,Towers of Gold,, to moja tegoroczna ścisła czołówka, no mi wystarczyło kilka przesłuchań, chociaż ciągle wracam do tej płyty. Wspomniałeś, że to twój top 3, a pozostałe dwa ? Gatekeeper znasz ?

      Usuń
    2. Kurcze, rzuciłem tym topem 3, żeby podkreślić, że album "Damned for all time" jest w absolutnej u mnie czołówce, a potem myślałem co bym jeszcze tu wrzucił:) Niełatwo było, ale chyba mogę powiedzieć, że do tego dorzucę Lords of the Trident - The Offering. No i zdaje się, że niezmiennie od 20 lat Nightfall in the Middle Earth od Blind Guardian. Oczywiście genialnych absolutnie albumów 10/10 było więcej, ale jakbym miał na bezludnej wyspie mieć tylko 3 płyty, to byłyby to te...chyba:)

      Co do Gatekeeper, to mam wrażenie, że miałem jakąś styczność, ale teraz od kilku dni słuchałem ich najnowszego albumu, a dziś chyba z 4 lub 5 razy i ... jest spoko. Ale tylko spoko. Leci sobie, grają, ale emocji u mnie zero. Nic mnie jakoś tu nie poruszyło ani zachwyciło. Ogarnę jeszcze poprzednie albumy i zobaczę. Póki co grupa, którą wkładam do jednej szuflady m. in. razem z Freterniami, Medjayami, Silent Knightami, Terrami Atlanticami, Ironflamami czy Blazon Stonami - grają dobrze, ale mimo wielu przesłuchań nie pamiętam żadnego kawałka. Nic za serducho nie chwyta.

      Usuń
    3. Jeżeli dla Sacred Outcry, potrzebowałeś kilkunastu przesłuchań, aby docenić, to w przypadku Gatekeeper jest podobnie, taka sama złożoność kompozycji i wiele warstw emocji, dużo trzeba czasu, żeby to ogarnąć, mnie się udało. Fakt, trudno tu wyróżnić jakiś jeden utwór, bo wszystkie się wyróżniają, dopiero później zaczyna się je rozróżniać, a zachwycają wszystkie.

      Usuń
  5. Przy Sacred potrzebowałem dużo czasu w przypadku tylko drugiego albumu, żeby pozbyć się oczekiwań dostania dokładnie tego samego co na poprzednim albumie i żeby przyzwyczaić się do nowego wokalu. Gdybym usłyszał ten album nie słuchając pierwszego, to szybko by poszło. Zazwyczaj w okolicy piątego przesłuchania jestem w stanie określić czy jest jakaś nadzieja i wtedy mam już jakieś utwory, które mi zapadły w pamięć. W Gatekeeper ani jednego kawałka nie jestem w stanie przywołać sobie na pamięć. Ale spoko, dam szansę gejtkiperowi i jeszcze kilka razy przesłucham.

    OdpowiedzUsuń