piątek, 26 maja 2023

METAL CHURCH - Congregation of annihilation (2023)


 Po raz kolejny Metal Church powstał po kolejnym ciosie. Podniósł się by dalej walczyć i tworzyć muzykę. Tak na serio, to Metal Church to faktycznie jeden z tych zespołów, który musi pokonywać przeciwności i mierzyć się z prawdziwymi problemami. Działają od 1980r nagrali dwa świetne krążki z Davidem Waynem. Potem jego miejsce zajął również charyzmatyczny Mike Howe. Nastąpiła era takiego bardziej złożonego, urozmaiconego grania. Powrócił potem znów David, ale nie na długo bo w 2005r umarł. Rozpoczęła się era Ronniego Munroe, która ponownie była skierowana na agresywne granie i można było odczuć, że band starał się wrócić do swoich korzeni. Potem w 2009 r ogłoszono, że to koniec Metal Church. Na szczęście band się reaktywował w 2012r i wydał "Generation Nothing", które jest bardzo dobrym powrotem do korzeni. W 2015 r po raz kolejny wraca klasyczny wokalista do grupy. Do 2021 r wokalistą Metal Church był ponownie Mike Howe i wielka strata dla zespołu i metalowego świata, że w 2021r popełnił samobójstwo. Były dwa wyjścia.  Zakończyć karierę, albo szukać nowego gardłowego i podjąć rękawice do walki. Metal Church wybrał drugą opcję. Zaprosił do współpracy Marca Lopesa z Ross The Boss. Pierwsze zapowiedzi "Congregation of annihilation" były obiecujące i można było poczuć chęć powrotu do ostrzejszego grania, a Marc Lopes okazał się właściwą osobą do Metal Church. Czas otworzyć nowy rozdział tego zespołu. Czy faktycznie jest czym się zachwycać?

Przede wszystkim mocnym atutem tej płyty jest klimatyczna okładka. Jest kościół, jest charakterystyczna gitara i czerwono logo. Tak wygląda, to klasycznie i jak ukłon w stronę starych płyt. Brzmienie też jakby mocniejsze, drapieżniejsze i to wszystko jest zrozumiałe. Metal Church nie zmienił się aż tak. Faktycznie jest bardziej zadziornie niż na dwóch ostatnich płytach, jest dużo z czasów Ronniego Munroe, jest coś z "The dark", ale band nie tworzy niczego nowego, nie tworzy też niczego tak genialnego jak na dwóch pierwszych płytach. To było trudne zadanie, ale udało się na pewno nagrać mocny, heavy metalowy album z dużą dawką thrash metalowych patentów. Słychać, że to Metal Church i to taki mocny, wyrazisty. Co wyróżnia ten album na tle wielu ostatnich płyt? Jest to równy, dobrze wyważony album i faktycznie bardzo dynamiczny. Nie ma smętów, nie ma kombinowania. To jest Metal Church jaki znamy, jaki kochamy i faktycznie jest sporo dobrych rzeczy. Ciekawie jakby to brzmiało z Ronny Munroe? Sam Marc Lopes to idealny kandydat do bycia wokalistą metal church. Ma charyzmę, ma moc i agresję w głosie. Ma coś z Mike;a, Ronniego i przede wszystkim Davida, a to z kolei pozwala grać ciekawszą setlistę na koncertach.

Co znajdziemy na płycie? 11 kawałków dających 50 minut muzyki i dwa bonusowe kawałki. Zaczynamy od "Another Judgment day" i może nie jest to najlepszy otwieracz w historii zespołu, ale wyznacza styl albumu i dostarcza sporo frajdy. Marc popisuje się swoim głosem i jednym może to przypaść do gustu, a innych denerwować. No ma coś w swoim głosie, co przyciąga uwagę. Na pewno bardziej mi tu pasuje niż w Ross the boss.  Jest sporo elementów thrash metalowych, jest chwytliwy refren i jedynie czego mi brakuje to szybkości. Echa ery Munroe z najdziemy na pewno w tytułowym kawałku, ale nie tylko. "Congregation of Annihilation" to agresywny kawałek, zbudowany na zagrywkach power/thrash metalowych. Niezwykle energiczny utwór, który momentami przypomina mi album "The Dark". Mocna rzecz. Singlowy "Pick a God and Prey" od razu przypadł mi do gustu, bo to taki klasyczny Metal Church, taki jaki lubię. Znów wyrazisty wokal Marca, ostre partie gitarowe Kurta i Ricka sprawiają, że Metal Church nie stracił swojej charyzmy i stylu. Niezwykle melodyjny i przebojowy jest "Children of The Lie" i to taki kawałek, który mógłby zdobić albumy z czasów Mike'a Howe'a. Band nie zwalnia i dostarcza nam kolejny killer. "Me the nothing" to utwór solidny, ale troszkę ustępuje poprzednim. Niby jest klimat, niby jest stonowane tempo, ale czegoś mi tu brakuje do pełni szczęścia. Dobrze znany nam jest też "Making Monsters", który znów jest mieszanką heavy i thrash metalu.  Znowu Metal Church zabiera nas do ery Ronniego, ale sam utwór zaliczam do tych najciekawszych na płycie. Dużo melodyjnego grania i przebojowości można uchwycić w "Say a prayer with 7 bullets". Nie zwalniamy tempa i band stara się utrzymać taki zadziorny, agresywny styl i to jest akurat zmiana na plus. Właściwy materiał zamyka "All that we Destroy", który również nastawiony jest na melodyjność i przebojowość. Tym razem słychać echa czasów Mike;a Howe'a. Klasyczny Metal Church. "My favorite Sin" to solidny kawałek, który stawia nacisk na klimat, z kolei drugi bonus w postaci "Salvation" to dobra kompozycja, ale takich kawałków Metal Church ma pełno w swoim dorobku. Zabrakło mi tutaj dopracowania i mocniejszego uderzenia.

Znajdą się tacy co będą narzekać, nic nowego. Jednym głos Marca nie przypadnie do gustu,a może doszukają się niewielkich zmian w stylu, gdzie band dużo bazuje na swoich płytach z czasów Ronniego Munroe. Będą ludzie narzekać. Ja osobiście cieszę się, że band się podniósł i pomimo przeciwności losu nagrał jedną z mocniejszych płyt. Najlepsza na pewno nie, ale z pewnością będę wracał do niej często. Kto lubi "the dark", "The weight of the World", a light in the dark" czy dwa ostatnie albumy z Mike ten z pewnością szybko odnajdzie się na nowym Metal Church. Moje oczekiwania zostały spełnione i liczę, że teraz troszkę sytuacja tej kapeli się ustabilizuje. Witam z powrotem Metal Chuch.

Ocena 8.5/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz