piątek, 3 lutego 2012

SACRIFICE - On The Altar Of Rock (1985)


Szwajcaria lat 80 to nie tylko wielki KROKUS, to nie tylko takie bandy jak melodyjny BLOODY SIX czy rozpędzony KILLER będący namiastką MOTORHEAD, to również chwilowo nie jaki SACRIFICE, który długo nie zabawił na scenie heavy metalowej. Ale wykorzystał swój czas i zostawił po sobie debiutancki album zatytułowany „On the Altar Of Rock” z 1985 r czyli 4 lata od czasu powstania formacji. Żeby zrozumieć dlaczego kapela nie przetrwała próby czasu, wystarczy spojrzeć na dobrze radzącą sobie konkurencję w tym kraju w owym czasie, a także przesłuchać ten album, żeby się przekonać, że w takim stylu zespół by długo nie zabawił i dochodzi do tego bez wątpienia brak pomysłów na kolejne dzieło. SACRIFICE starał się przede wszystkim połączyć elementy heavy metalowe z hard rockowymi i różne efekty tutaj usłyszymy, ale całościowo jest to spójny krążek i przyjemny w odsłuchu. Otwieracz w postaci „The Eyes Of The Possible” zdradza całkiem sporo, a przede wszystkim że płyta będzie radosna, energiczna i melodyjna. Już w tym utworze słychać prostotę, rytmiczne partie gitarowe, może dalekie od jakieś gracji czy technicznego wyrachowania, ale potrafiące zauroczyć melodyjnością i naturalnością. Kiki Rais grać potrafi na gitarze, solówki też wygrywa nie najgorsze, ale czy czymś się wyróżnia na tle innych? Nie i właściwie jest dobrym rzemieślnikiem zresztą tak samo jak jego kompanii. Serge Kottelat jako wokalista to jeden z minusów tego albumu i muzyki SACRIFICE. Jest on dobrym rzemieślnikiem, ale nie ma ani mocy, ani jakiś nadzwyczajnych umiejętności, które czyniły by go bardziej autentycznym. Na „Jee The Loser” słychać odejście od KROKUSA w stronę bardziej amerykańskiego hard'n heavy, czy też heavy metalu. Można się tam doszukać coś z THE RIOT, czy też choćby HELLION, STEELOVER. Zespół radzi sobie z bardziej dynamicznymi kompozycjami jak „Rotten dream” gdzie już można usłyszeć wcześniej wspomniane skojarzenia. Jednak czasami ma się wrażenie że brzmi to nieco chaotycznie, w sensie każdy sobie rzepkę skrobię. Solówka piszcząca i nieco słaba pod względem technicznym, ale utwór nie jest znów aż taki zły, biorąc pod uwagę że potrafi rozgrzać swoją rytmicznością. Bez wątpienia lepiej zespół radził sobie z prostymi melodiami, stonowanym tempem tak jak w przypadku „Reason Of silence”. Jeśli o mnie chodzi to najlepszym utworem jest dynamiczny „Hot Street” będący instrumentalnym utworem. Ale to właśnie tutaj poczułem energię, radość, atrakcyjne melodie i ciekawie rozplanowane solówki. Szkoda że taki perełek za dużo tutaj nie ma. Równie pozytywne odczucia wywołuje we mnie „Can't Understand You” który w lepszy świetle przedstawia przede wszystkim wokalistę. Również i tutaj nie mam problemu z doszukaniem się łatwo wpadającej w ucho melodii. Odskocznią od tego co do tej pory mogliśmy usłyszeć na albumie jest taki „Little Killer Man” który robi za najdłuższą kompozycję, to tez nie ma się czemu dziwić, że jest kompozycją bardziej złożoną, nieco cięższą i zarazem bardziej stonowaną. Jednak na dłuższa metę potrafi zanudzić ów utwór. Najbardziej chybionym pomysłem na albumie jest bez wątpienia „Dark Confusion” który jest nie atrakcyjny pod każdym względem. Melodia sztywna, solówka niedopracowana i pozostawiające złe wrażenie. „Clear out” brzmi nieco z kolei jak „Hot Streets” co jest oczywiście na plus. Oprócz umiejętności muzyków, sporo do życzenia pozostawia produkcja albumu i brzmienie, które jest wręcz garażowe. Całościowo jest to całkiem dobre i nie ma większych problemów z przebrnięciem przez repertuar tutaj zawarty. Jednak nie jest to jakaś ambitna muzyka, nie znajdziemy tutaj jakieś nowinki, a raczej podanie czegoś co już znamy nie koniecznie w lepszej formie. Cóż płyta dla prawdziwych kolekcjonerów i fanatyków takich rytmów, gdzie jest miks heavy metalu i hard rocka. Ocena: 6/10

1 komentarz:

  1. przeleżała u mnie ponad 20 lat, teraz odsłuchałem, potwierdzam opinię powyżej

    OdpowiedzUsuń