środa, 22 lutego 2012

VENGEANCE - Crystal Eye (2012)


Ciężko mi jest uwierzyć że holenderska formacja w której pierwsze kroki stawiał znany gitarzysta Arjen Lucassen – VENGEANCE ma już 30 lat. A jak najlepiej świętować takie wydarzenie, jak najlepiej przypomnieć o sobie fanom? No oczywiście najlepszym sposobem jest wydanie kolejnego długograja i tak też się stało. Po 3 letniej przerwie zespół przedstawia swój dziewiąty album zatytułowany „Crystal Eye”. VENGEANCE to jeden z tych zespołów który w przeszłości napotkał na swojej drodze wiele trudności i do dziś gdzieś to fatum wisi nad nimi. Dobitnie to potwierdza choćby rok 2011 kiedy to zmarł na skutek zawału serca gitarzysta Jan Sommers. Gdyby tak popatrzeć w ogóle na skład na nowym albumie to jedynym punktem łączącym teraźniejszość z przeszłością jest wokalista Leon Goewie, który ma rozpoznawalny głos i doszedł do perfekcji w śpiewaniu zarówno bardziej rockowych kompozycji jak i tych bardziej metalowych. Skojarzenia z takim KROKUS są w tym aspekcie jak najbardziej na miejscu. Reszta muzyków to już inni ludzie, ale nie można napisać o nich jakiegoś złego słowa, bo z muzyką mają do czynienia nie od dziś. Wystarczy spojrzeć tylko na te nazwiska : Chris Slade (ex AC/DC), Keri Kelli (ex ALICE COOPER) , czy też Chris Glen (Micheal Schenker Group). Gdzieś coś z powyższych zespołów można się doszukać oczywiście w muzyce VENGEANCE na nowym albumie, pomimo że za proces komponowania odpowiada Goewie, z wyjątkiem tytułowego utworu „Crystal Eye”, który napisał Lucassen. Ten nostalgiczny, futurystyczny klimat od razu można rozpoznać, do tego dochodzą różnego rodzaju smaczki gitarowe, które pozwalają bardziej potraktować to jako utwór bardziej pasujący do jakiegoś innego bandu owego muzyka, tutaj jakoś utwór tak ambitny, z takim feelingiem, z tak progresywnym zacięciem nieco wyróżnia się i jednocześnie koliduje zresztą materiału, który utrzymany jest w stylistyce rockowej. Tytułowy utwór to jeden z najpiękniejszych momentów na albumie, a przecież nie ma tutaj ani jakiś szarży, czy też ciężaru. Jeśli chodzi o materiał to nie można narzekać na brak atrakcji czy zróżnicowania, bo zespół zadbał o ten element. I tak mamy takie bardziej rockowe kompozycje, gdzie jest dzikość, radość i przebojowość. Takie kompozycje jak otwierający „Me and You” z solówką w stylu Ritchiego Blackmore'a, „Desperate Woman” czy też „ Bad to the Bone” najlepiej przedstawiają tą cechę. Oczywiście jest to tylko średniej klasy granie i niestety trzeba przyznać z przykrością, że utwory zbudowane są na bazie prosty, wtórności i przeciętności, która przejawia się w warstwie instrumentalnej. Uważam że od takich muzyków można wymagać czegoś więcej, niż średniej klasy hard rock/heavy metal. Jakby nieco więcej metalu można wyłapać w „Shock Me Now” czy też „Whole Lotta Metal”, które w moim odczuciu również nie zachwycają ani pod względem idei, ani tym bardziej pod względem samego wykonania. Szeroki wachlarz stylu zostaje wzbogacony o spokojną i zarazem skromną balladę „Missing”, czy też bardziej bluesowy „Promise Me”. Ani pomysł na utwory ani sama aranżacja nie porywa i to przedkłada się na atrakcyjność owego albumu. Melodie które można uznać za atrakcyjne można bez problemu policzyć na palcach jednej ręki i jak dla mnie zespołowi właściwie dwa razy udało się przełamać i nagrać od początku do końca killer. Mam tu na myśli przebojowy otwieracz i klimatyczny „Crystal Eye” autorstwa Lucassena. I choć zespół skupia znanych muzyków, choć kapela gra już od 30 lat to jednak ciężko to wyczytać z tego co słychać na albumie. Ogólnie można darować sobie, chyba że ktoś jest fanatykiem zespołu. Ocena : 4/10

2 komentarze:

  1. No tu kucha...ta ekipa jest oczywiście z Holandii.
    Album rzeczywiście przeciętny.

    OdpowiedzUsuń
  2. No pisząc wiedziałem o tym, ale myślałem o innej kapeli:P Już poprawiłem:P A co kolega sądzi o tytułowym? Wg mnie najlepszy utwór z całego krążka, taki wręcz odstający od reszty nie tylko pod względem poziomu, ale i stylu:P

    OdpowiedzUsuń