środa, 8 lutego 2012

DRAGONSCLAW - Prophecy (2011)


Internet to narzędzie które pozwala w sposób najszybszy i najłatwiejszy przejrzeć wszelkie nowinki w danej dziedzinie. W kategorii: muzyka heavy metalowa cały czas pojawiają się jakieś nowości, jednak ich zbyt duża liczba często może uśpić naszą czujność dlatego warto być na bieżąco z wszelkimi newsami i tak w natłoku różnego rodzaju newsów natknąłem się na zespół australijski DRAGONSCLAW, który gra power metal z domieszką heavy metalu. Co mnie przyciągnęło w tej młodej kapeli, to niezwykły dar do przyciągnięcia uwagi. Wystarczyły tylko próbki z sesji nagraniowej i okładka frontowej i już byłem kupiony tym zespołem. Oczywiście od razu rozpocząłem akcją oswajania się z samą formacją. Ich początki sięgają roku 2007 kiedy to kapelę powołał do życia gitarzysta Ben Thomas będący pod dużym wpływem ADAGIO, SYMPHONY X, czy też KAMELOT, a cały band uformował się dopiero w 2010 r i w składzie: Ben Thomas – gitara, Giles Lavery – wokal, Ray Martens – klawisze, Aaron Thomas – bas nagrali swój debiutancki album 'Prophecy” mający swoją premierę stosunkowo nie dawno. Czego należy się spodziewać po tym krążku? Przede wszystkim melodyjnego grania w której poza wcześniej wspomnianymi zespołami można wyłapać też odesłania do twórczości HELSTAR, JUDAS PRIEST, czy też EDEN CURSE. Do tego nadzwyczaj udana produkcja albumu podkreślająca jego dynamikę, agresję a także melodyjność. Jednak co mnie najbardziej urzekło to umiejętności muzyków i właściwie każdy z nich ma coś do zaoferowania. Ben Thomas to gitarzysta, który łączy sobie cechy gitarzysty zarówno oddanym ostrym, energicznym partią, a także wioślarza który stawia na pierwszym miejscu rytmikę, feeling i finezję. Ben potrafi znaleźć złoty środek między tymi dwoma obliczami. Świetnie dopasowane zostały partie klawiszowe Raya Martensa, które nadają muzyce DRAGONSCLAW odpowiedniej przestrzeni, luzu, swobody i melodyjności. Co do sekcji rytmicznej, niczym specjalnym się nie wyróżnia i wysoki standard został i w tym przypadku zachowany. Jest dynamicznie, jest różnorodnie, więc na monotonność nie można w tej kwestii narzekać. I na koniec wg mnie największa gwiazda zespołu, a mianowicie wokalista Giles Levery, który spełnia kryteria najlepszych wokalistów i uważam że z taką skalą i charyzmą ma on świetlaną przyszłość przed sobą.

Boom i z wielkim rozmachem zaczyna się album bo na starcie mamy ostry ”Darkness Within” oparty na riffie wzorowanym „Painkilerze” JUDAS PRIEST. Muszę przyznać, że dynamika, melodyjność, oraz cała konstrukcja musi się podobać, bo jest to zrobione z niezwykłym wyczuciem i smakiem. Solówki pełne energii i lekkości, a to ciekawie kontrastuje z ostrym riffem i niezwykle imponującym wokalem Gilesa, który pokazuje że mamy do czynienia z klasą światową. Bez wątpienia jedna z najlepszych kompozycji na albumie, jeśli nie najlepsza. Podoba mi się to jak świetnie uzupełniają się partie klawiszowe i gitarowe co słychać świetnie w melodyjnym "Fight For Your Life" , który został wg mnie przyozdobionym najbardziej chwytliwym refrenem, który będzie na pewno wspominany przy rozliczeniach tegorocznych. Znów Ben daje upust uczuciom w solówce i gdzieś w tym wszystkim można się doszukać pewnych nawiązań do neoklasycznego grania. Różnorodność to cecha która należy utożsamiać z albumem „Prophecy” i świetnie to odzwierciedla taki „Angels In White” będący nieco przeciwieństwem poprzednich kompozycji, gdzie mamy wolniejsze tempo, bardziej rockową konstrukcję, ale niezmienna pozostała dawka melodii i atrakcyjnych linii wokalnych. Mamy tez bardziej urozmaicone kompozycje jak choćby "Defenders Of the Skies" z gościnnym udziałem Alessandro Del Vecchio (Edge Of Forever, Eden’s Curse,). Skoro już wkroczył w temat gości to warto też wspomnieć o nieco progresywnym, "Prophecy Is A Lie" gdzie występuje Blaze Bayley, którego przedstawiać chyba nie muszę. Potem jest seria szybkich, melodyjnych petard power metalowych w postaci „Life Through Anubis' Eyes” z popisem wokalnym Gilesa, zadziorny „ Rising Power” gdzie mamy bardziej złożone partie gitarowe. W takiej konwencji utrzymany jest również „Devil's Firey Dance”, czy też bardziej nastrojowy „The Unknown Horizon” przemycający cechy neoklasycznego grania. Słychać znaczącą rolę klawiszy i orkiestracji. Najlepsze na koniec? Na to wychodzi że „Revolutionary Suicide” stanowi opus magnus płyty. Tutaj mamy wszystko i zarazem coś więcej. Są te ostre riffy, są te szybkie partie, są te finezyjne solówki, ale jest coś więcej. Jest nastrój, zróżnicowanie, napięcie, urozmaicenie, no i świetnie wplątany podniosły, symfoniczny motyw w środkowej fazie kawałka.

Daruję sobie podsumowanie i powiem tylko jedno, brać w ciemno, bo płyta została przygotowana z wielkim zapałem i miłością do muzyki. Są i ostre partie gitarowe, są i melodie , jest i momentami nastrój i podniosły feeling. Zespół nie pozwolił na monotonność i jednostajność, zamiast tego jest różnorodność i niezwykła równość, co sprawia że słuchania owej płyty jest strasznie satysfakcjonujące. Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz