niedziela, 8 września 2013

IRON MAIDEN - Virtual XI (1998)

Koniec pewnego wieku i początek millenium dla wielu było okresem wyczekiwania, nowego, lepszego świata, w którym górę weźmie technologia. Era komputerów, maszyn zbliżała się wielkimi krokami nowa idea świata i wszyscy w 1998 roku wyczekiwali tego magicznego momentu. Zmieniała się nie tylko mentalność ludzi, ale również trend muzyczny i to było zauważalne. To zjawisko nie ominęło również Iron Maiden, który na swoim kolejnym albumie zatytułowanym „Virtual XI” próbował wykreować właśnie klimat wirtualny, taki godny z duchem postępu. Jednak dla wielu drugi i ostatni album Iron Maiden z Blazem Baylem na wokalu to najsłabszy album. Czy aby na pewno?

Kontrastując ten album z „The X Factor” to można dostrzec wiele zmian na lepsze. Przede wszystkim udało się kapeli wyjść z mroku, z ponurego świata i wrócić, prawie do tego co prezentowali za czasów Bruce Dickinsona. Czyli co? Jest więcej radości w graniu zespołu, więcej dynamiki i przebojowości, która gdzieś się ulatniała na ostatnich albumach żelaznej dziewicy. „Virtual XI” to również lepsze, bardziej soczyste brzmienie i lepsza forma samego Blaze'a, który w niskich rejestrach śpiewa nie gorzej niż Bruce'a. Ożywił on nieco zespół i wniósł do zespołu sporo ciekawych pomysłów na utwory. Można jego udział w zespole ocenić bardzo pozytywnie, pomimo że nie jest tak uzdolnionym wokalistą jak Bruce Dickinson. Dla wielu fanów to wydawnictwo to najsłabszy krążek żelaznej dziewicy, który jest zapchany utworami który są bez energii, bez przebojowego charakteru, z którego ten zespół zawsze był znany. Najsłabszy tutaj na płycie jest długi, nieco hard rockowy, mało spójny „The Angel and Gambler” który trwa prawie 10 minut. Nietypowa ballada w postaci „Como Estais Amigo” też brzmi nie typowo i nie pasuje tutaj do końca. Dynamiczny otwieracz „Futureal” czy też epicki, rozbudowany „Clansman” przywołuje najlepsze czasy Iron Maiden z Brucem Dickinsonem. Nieco mroczny klimat i podobną konstrukcję z „The X Factor” można wychwycić w „Lighting Strikes Twice” czy też w „When Two Worlds Collide”. Poprawiona też została warstwa czysto instrumentalna i więcej tutaj uświadczymy pomysłowych, energicznych i przemyślanych popisów gitarowych. Wystarczy posłuchać solówek w „The Educated Fool” czy „Don't Look to The Eyes Of Stranger” żeby się o tym przekonać.

Blaze Bayley na długo nie zagościł w Iron Maiden, gdyż zespół postanowił wrócić do Bruce'a Dickinsona. Drugi album z nim na wokalu jest znacznie lepszy. Powrót do dynamicznego, przebojowego i radosnego grania, gdzie nie brakuje ciekawych melodii czy refrenów. Słucha się tego przyjemnie. Zmiana klimatu na bardziej radosny, a mniej mroczny i ponury również wyszła na dobre krążkowi. Dla jednych jeden z najsłabszych albumów żelaznej dziewicy, a dla mnie i paru innych osób będzie to wciąż bardzo dobry album i jedno z największych osiągnięć Blaze'a Bayleya.

Ocena: 8.5/10

P.s Recenzja przeznaczona dla magazynu HMP

2 komentarze:

  1. I to jest rzetelnie napisana recenzja! Ocena adekwatna do zawartości. Uwielbiam całą dyskografię Maiden, Ale ten krążek ma specjalne miejsce w moim sercu. O ile nie zgadzałem się z Tobą przy okazji The X Factor, tak w przypadku tej recki sam bym tego lepiej nie ujął. Jak to sie mówi USiA, GOOD JOB!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki:D Virtual jest zajebisty:D Ostatni utwór trochę taki bez pomysłu no i "Angel and gambler" taki nieco zbyt długi i bez wyrazu, ale płyta ma sporo hitów:D Otwieracz nawet bym rzekł na miarę klasyków:D Muszę kiedyś opisać pozostałe płyty żelaznej dziewicy:D

    OdpowiedzUsuń