poniedziałek, 9 września 2013

WOLFSBANE - Wolfsbane (1994)

Wolfsbane wydawał albumy, jednak ich popularność nie wzrastała. Zaczynały się dodatkowo pojawiać tarcia w zespole między Blazem a pozostałymi członkami. Wynikało to z tego, że wokalista Wolfsbane chciał podążać bardziej heavy metalową ścieżką, a jego koledzy chcieli iść drogą punkowców. Nie ciekawą sytuację w obozie Wolfsbane potwierdzał również zerwany kontrakt z Def American. Koniec kapeli zbliżał się wielkimi krokami i żeby pożegnać się z fanami godnie, postanowili nagrać album, po którym będą mogli zejść ze sceny godnie. Album zatytułowany „Wolfsbane” który ukazał się w 1993 roku to najciekawsze wydawnictwo tej brytyjskiej kapeli.

Przyczyn które sprawiły że ten album brzmi znacznie lepiej od poprzednich krążków jest całkiem sporo. Od czego by tu zacząć? Może od tego, że stylistycznie Wolfsbane na swoim ostatnim albumie większy nacisk położył na heavy metalowy charakter, aniżeli punkowy czy rockowy. Brzmienie, które do tej pory było mankamentem stało się o dziwo atutem. Wygenerowanie brudnego, soczystego, naturalnego brzmienia dodało uroku całości. Gitarzysta Jese Edwards na tym albumie rozwinął skrzydła i pokazał, że potrafi grac z pasją, że nie problemów zagrać ciekawy riff, melodie, które intrygują swoją formą. Techniki też nie można mu odmówić. Nie byłoby mowy o tak znakomitym albumie gdyby nie też wysoką forma Blaze'a, który śpiewa drapieżnie, energicznie, żywiołowo jak nigdy przedtem. Dzięki temu wszystkiemu kompozycje nabrały innego wymiaru, lepszej jakości, bardziej wyrazistego wydźwięku. Materiał zróżnicowany i nie można narzekać na monotonność. Już otwierający „Wings” pokazuje, że Wolfsbane w metalowej formule wypada bardzo dobrze i nawet nie ma większych problemów z wykreowaniem rasowego przeboju. Kto lubi nieco szybsze tempo ten zachwyci się „Violence” czy „Protect & Survive”. Pojawiają się tutaj też rock'n rolowe elementy co dowodzi choćby „Beutiful Lies”. Dobry hard rock też tutaj występuje co słychać w takim „Black Machine”, który nasuwa poprzednie wydawnictwa. Nawet wolniejsze momenty jak te w „My face” też potrafią dostarczyć emocji i ciekawych przeżyć. Właściwie każdy utwór potrafi zaintrygować.

 
Udało się na pożegnanie nagrać znakomity album utrzymany w heavy metalowej konwencji z lekkim zatarciem hard rockowym i punkowym. Tutaj wszystko zostało dopasowane, przemyślane i stworzone z głową. Lepsze brzmienie, ciekawsze kompozycje i lepsza forma muzyków i w efekcie mamy najlepszy album Wolfsbane. Blaze przeszedł do Iron Maiden, a kapela przestała istnieć. Nic dziwnego w końcu Blaze był głównym motorem napędowym Wolfsbane. To on był jego liderem. Choć kapela powróciła to już nie z takim zapałem i pomysłami jak na „Wolfsbane”.

Ocena: 8/10

P.s recenzja przeznaczona dla magazynu HMP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz