Każdy w tym roku stara
się nawiązać do swoich najlepszych płyt, powrócić do
korzeni. Wystarczy spojrzeć na Iron Savior, Freedom call czy w końcu
Axxis. Ten ostatni jeszcze bardziej kontrowersyjnie podkreśliło
swoje nawiązanie do korzeni. Niemiecki band postanowili swój
nowy album zatytułować „Kingdom Of the Night 2” a wszystko na
potrzeby 25 letniej rocznicy nagrania debiutu. Zespół
postanowił znów powrócić do bardziej hard rockowego
grania i bardziej melodyjnego metalu aniżeli power metalu. Właściwie
na tym nie koniec niespodzianek ze strony Axxis. Mamy bowiem dwie
wersje nowego albumu i każda z nich to inne kompozycje. Zacznijmy od
tej łagodniejszej wersji określanej mianem „Białej edycji”.
Ta płyta zawiera
łagodniejsze kompozycje, bardziej stonowane, bardziej rockowe i
więcej ballad. Już otwierający „Hall Of Flame”
znakomicie potwierdza fakt, że na tym wydaniu poznamy łagodniejszą
stronę Axxis. „Heaven in Paradise” to lekki utwór,
który uświadamia nas, że zespół faktycznie powrócił
do swoich korzeni i słychać ten znany nam z debiutu miks
melodyjnego metalu i hard rocka. To, że poziom już nie ten sam to
już nieco inna bajka. Axxis z roku 1989 cechował się nie zwykłą
przebojowością i pomysłowością i tutaj tego mi brakuje. Jasne są
takie perełki jak „Living in a Dream”, które
brzmią jak zagubione kawałki z sesji nagraniowej debiutu, ale nie
ma ich zbyt wiele. Zaliczyć do nich trzeba też bez wątpienia taki
nieco folkowy „Dance Into The Life”. Gitarzysta
Marco może nie jest najlepszym gitarzystą Axxis, ale daje sobie
radę i wie jak uchwycić hard rockowe feeling i smak wolności.
Jednak brakuje takiej siły przebicia jak na debiucie, pomysłowości
i przebojowości. Takie smętne kawałki jak „21 Crosses”
czy „My eyes” mogłyby spokojnie się nie znaleźć
na płycie. Niczego nie wnoszą i psują ostateczny efekt. Dirk jako
nowy perkusista wypada przekonująco, ale nie odgrywa on tutaj
kluczowej roli. Jak zwykle wszystko kręci się wokół wokalu
Bernharda, który jest jedyną osobą z klasycznego składu.
Jest on znakiem rozpoznawczym Axxis i właściwie jego wokal przez te
lata się nie pogorszył. Wciąż wzbudza te same emocje. Z tej
edycji godne wyróżnienia są jeszcze dwa kawałki, a
mianowicie „Temple Of Rock” i „Take me far
Away”. Reszta nie jest już tak emocjonująca.
Kilka dobrych melodii to
wszystko co pozostaje w głowie. Płyta nie zapada w pamięci w żaden
sposób i nie wzbudza takich emocji jak debiut czy jak
„Paradise in Flames”. Zespół chciał powrócić do
korzeni i to im się udało. Choć sam poziom muzyki nie jest
zadowalający, powiedziałbym nawet że jest rozczarowujący. Zawsze
można sięgnąć po drugą edycję, zwaną „Czarną Edycją”,
która wypada nieco korzystniej.
Ocena: 4.5/10
"Doom Of Destiny" to nie jest, ale fajnie wchodzi. Muzyka zupełnie niezobowiązująca.
OdpowiedzUsuńpłyta nie równa. Jest lekka, wchodzi kilka kawałków, ale raz jest dobrze raz słabo, lepiej wypada czarna edycja. Gdyby tak połączyć te dwie edycje to by wyszedł znakomity album:D I tak te albumy w sumie są ciekawsze niż ostatnie albumy tej formacji :P
Usuń