wtorek, 22 kwietnia 2014

EVIL MASQUERADE - The Digital Crucifix (2014)

Ostatnio źle się działo w duńskiej formacji Evil Masquerade. A to poziom muzyczny spadał poniżej oczekiwań, a to zespół odchodził od swoich priorytetów, od melodyjnego metalu z domieszką progresywnego heavy metalu i power metalu na rzecz mrocznego grania. I tak porzucono wzorowanie się na twórczości Rainbow, Dio czy Black Sabbath, co tym bardziej stawiało duński zespół w złym świetle. Chciałoby się usłyszeć coś na miarę pierwszych albumów, coś energicznego jak „Fade To Black” czy bardziej teatralnego jak na „Welcome To the Show” . Kiedy odszedł Apollo z którym Evil Masquerade odniósł spory sukces pojawiły się zarówno obawy jak i nadzieja, że może odmieniony skład odmieniony ten zespół i sprawi że zespół powróci do tego z czego słynął. Skoro w tym roku wiele kapel udało się powrócić do swoich korzeni to czemu Evil Masquerade miałoby się nie udać w raz „The Digital Crucifix”?

„Pentagram” był mrocznym i nietypowym albumem dla tej formacji. Za brakło mi tej teatralności, tej pozytywnej energii i charakterystycznych nawiązań do Rainbow, Deep Purple, Dio czy Black Sabbath. Mogłoby się wydawać, że tym albumem zespół chce wskazać swoją przyszłą drogę i plan rozwijania się w innym kierunku. Nie byłem tym przekonanym, ale punktem zwrotnym było odejście Apollo i pojawienie się Tobiasa Janssona. Ten człowiek odświeżył formułę tego zespołu właściwie jej nie zmieniając. Jego wokal jest emocjonalny i momentami przypomina manierę Jorn Lande czy Ronniego Jamesa Dio. Z pewnością sprawił, że Evil Masquerade brzmi świeżo i potężnie. Ciekawe jest to, że jego obecność zmieniła oblicze duńskiej formacji. Porzucono mrok, postawiono na radośniejszy kontekst, powrócono do wzorowania się na Rainbow, Dio i Black Sabbath. Jedynie okładka ma mroczny feeling i widać pentagram, znaną maskę, ale jest też łysa postać która może nasunąć nam pierwsze okładki. Jedna z ich najlepszych okładek, ale nie w tym rzecz. Wszystko skupia się wokół materiału. Dawno nie słyszałem tak luźne i pomysłowe podejście do muzyki. Już otwieracz „Like Voodooo” znakomicie zapowiada całość. Jest radość, jest moc, jest luźna atmosfera, wzrost formy muzyków, przebojowość i bardziej wyrafinowana melodyjność niż na ostatnich dwóch płytach. Zmiana jak najbardziej na plus. Sam utwór ma coś z Rainbow, ale więcej tutaj folkowych zapędów i nawiązań do Blind Guardian. Henrik Flyman to jeden z nielicznych gitarzystów, który sukcesywnie potrafi oddać klimat Deep Purple czy Rainbow. Potrafi zbudować podobny klimat utworu, zagrać motyw który przeniesie nas do lat 70. Nie każdemu udaje się zagrać z taką pasją, oddaniem i finezją. Po prostu magia i pierwszym wyraźnym hołdem dla gry Blackmore'a jest „Buying Salvation”. Na płycie jest pełno krótkich, chwytliwych przebojów, które po prostu mają w sobie nutkę teatralności. Właśnie taki jest „The Extra Mile” i jak dla mnie to jest przykład jak powinien brzmieć Rainbow naszych czasów. Zespół idzie za ciosem i „The Shame” to magiczny utwór, który nasuwa czasy Dio i Black Sabbath. W dodatku na plus to magiczne, nieco zalatujące motywem Harrego Pottera tło, na którym zbudowany jest cały utwór. Więcej energii uświadczymy w mocniejszym, może bardziej progresywnym „The Nature is Calling”. Fani szybszego i agresywniejszego grania też nie powinni narzekać, w końcu pojawia się taki hit jak „Bad News”. Dawno nie słyszałem takiego znakomitej i ciekawej interpretacji stylu Ritchiego Blacmore'a. Materiał jest zróżnicowany i ten szeroki wachlarz potwierdza spokojniejszy „Anywhere The Wind blows” i wraz z takim „Lady of The Night” to jeden z najlepszych hołdów dla rocka lat 70 na tej płycie. Dobrą robotę odwala tutaj klawiszowiec Artur i znakomicie współgra z gitarzystą Henrikiem. Uzupełniają się i tworzą harmonijny układ. Ten duet póki co spisał się chyba najlepiej w tym roku. Brawo. Na koniec mamy szybszy „Gasoline & Ice-Cold Gin” i bardziej rozbudowany i heavy/power metalowy „Sign Of The Time”.

Wszystko wypaliło, wszystko jest znakomite, soczyste i jest powiew świeżości. Henerik dawno nie wygrywał takich pięknych i magicznych partii, a zespół dawno nie był w tak szczytowej formie. Spora w tym zasługa Tobiasa, który pokazał że nie jest jakimś chłopakiem z ulicy, lecz doświadczonym muzykiem. Sporo słyszałem w tym roku, ale żaden album mnie tak nie oczarował lekkością, pomysłowymi motywami jakie tutaj usłyszałem. No i oczywiście jak najbardziej na plus powrót do korzeni, nawiązując po raz kolejny do Rainbow, Dio czy Black Sabbath. Minusy? Tak jeden. Płyta trwa nie całe 40 minut. „The Digital Crucifix” to jest Rainbow naszych czasów. Miłe zaskoczenie i czekam na więcej.

Ocena: 10/10

1 komentarz:

  1. O co chodzi z tym "porzucaniem wzorowania się na twórczości Rainbow, Dio czy Black Sabbath"? Pentagram jest chyba najbardziej w tym kierunku skierowany (na pewno bardziej niż dwa pierwsze krążki). To wciąż te same inspiracje, tylko zaczerpnięte z innej, że tak powiem, strony. Dio też miał ostrzejsze i poważniejsze(?) momenty (Dehumanizer, Strange Highways), a słuchając Pentagram ma się wrażenie jakby była to naturalna kontynuacja "Master of the Moon" lub nawet "The Devil You Know". Zagrywki i riffy jak nic przywołują Rainbow i Black Sabbath/H&H (Perfect Disgrace, Unholy Water, Moonlight Fantasy czy Pentagram są chyba najlepszym przykładem). To bardzo dobry kawał muzyki. Evil Masquerade nie schodzi poniżej pewnego, bardzo wysokiego, poziomu. Udowadnia to na każdym kroku, czego najnowszym dowodem Digital Crucifix.
    Poza moimi wątpliwościami odnośnie wstępu, z recenzją jak najbardziej się zgadzam (choć dyskutowałbym o tzw. "mroku", bo jest go sporo, zwłaszcza w tekstach), genialna płyta. Henrik Flyman nigdy nie zawodzi. :)

    OdpowiedzUsuń