sobota, 26 kwietnia 2014

HELSTAR - The Wicked Nest (2014)

Nie ma się co łudzić, że amerykański Helstar powróci kiedyś do takiego brzmienia jak za czasów lat 80. Mało realnym wydaje się nagrać coś w stylu „Nosferatu” czy „Remnats of war”, ale odrodzony Helstar radzi sobie całkiem dobrze i każdy album od roku 2006 jest warty uwagi i poziomem nawet są bliskie starym wydawnictwom. Choć to już nieco inny zespół, choć stara się brzmieć nieco nowocześniej, więcej thrash metalu zawrzeć w swojej muzyce to jednak jedno nie uległo zmianie. Helstar to wciąż jeden z najlepszych amerykańskich zespołów power metalowych, a ich nowy album zatytułowany „The Wicked Nest” jest tego najlepszym dowodem.

Płyta nie różni się zbytnio od poprzednich wydawnictw. Helstar w dalszym ciągu gra energiczny, agresywny amerykański power metal, w którym jest sporo cech thrash metalu. Zespół dalej jest wierny mrocznemu klimatowi, brudnemu brzmieniowi i agresywnym riffom. Taka formuła się sprawdza już od lat i bez niej ciężko sobie wyobrazić muzyki Helstar, tak więc pozostanie przy znanym rozwiązaniom jest tutaj jak najbardziej na plus. Muzycznie zespół jednak nagrał album jakby bardziej agresywniejszy, bardziej zróżnicowany i bliżej jest mu do „King of Hell” niż „Glory Of Chos” co działa na korzyść płyty. Zaczyna się od melodyjnego otwieracza „Fall of Dominion” i od razu można się przekonać, że nic się nie zmieniło na przestrzeni lat jeśli chodzi o współpracę gitarzystów. Choć można odczuć, że Trevino i Barragan bardziej stawiają na agresję, na dynamikę, aniżeli melodyjność czy przebojowość. Jednak ich partie na tyle są konkretne i dopieszczone, że nie ma to większego wpływu na poziom zawartej muzyki. Bardziej thrash metalowy charakter partii gitarowych to jest już coś do czego Helstar nas przyzwyczaił na ostatnich wydawnictwach. Od pierwszych sekund płyta brzmi jak mieszanka Attacker, Judas Priest,Overkill i Exodus. „Eternal Black” jest bardziej zróżnicowany, bardziej progresywny i nie przewidywalny, ale to kolejny mocny kawałek, który potwierdza, że Helstar ma się dobrze. Kto lubi „Painkiller” Judas Priest powinien posłuchać „The Wicked nest” bo to jest utwór który ma sporo punktów stycznych z tym wydawnictwem ekipy Roba Halforda. Podobna agresja, technika i konstrukcja utworu, a to dobrze świadczy o płycie. Nie zabrakło dłuższych kompozycji i jednym z nich jest „Cursed” i tutaj jest jakby więcej z Black Sabbath czy Metal Church. Sama kompozycja nieco ponura i nieco wydłużona na siłę. Helstar sprawdza się przede wszystkim w szybszym graniu i właśnie taki speed/power metalowa konwencja najlepiej się u nich sprawdza. „It has Risen” czy „Defy the swarm” to przykłady tego, że ten styl zdaje swój egzamin w przypadku Helstar.

Helstar od 2006 roku piszę drugi rozdział swojej twórczości i póki co fani nie mogą narzekać. Konsekwentnie kontynuują to co już wypracowali na przestrzeni lat i „The Wicked Nest” niczym nie zaskakuje. Jednak w przypadku Helstar oczekuje się czegoś innego. Agresywnego, energicznego amerykańskiego power metalu z tradycjami. To właśnie dostarcza nowy album, więc nie ma powodów do narzekania. Solidna pozycja, którą nie można sobie odpuścić.

Ocena: 8/10

1 komentarz:

  1. A ja tam właśnie wole ostatnie dokonania Helstar taka miszanka poweru/speedu i thrashu bardzo mi odpowiada , po prostu bomba i wokale Rivery miodzio!!!

    OdpowiedzUsuń