Okres NWOBHM to okres, w
którym zrodziło się wiele znakomitych kapel i ten gatunek
to nie tylko Angel Witch czy Iron Maiden. To również Pagan
Altar, Satan czy Demon, ale też Witchfynde. W przypadku Witchfynde
warto wspomnieć, że w momencie przeżywania kryzysu i rozpadu
kapeli narodził się Wytchfynde, który założył wokalista
Luther Beltz w 1999r. Ta formacja nagrała jeden album, a mianowicie
„The Awakening”, który przyczynił się do odrodzenia
Witchfynde. Jak należy postrzegać ten album? Czy próba
odświeżenia starej sprawdzonej formuły zakończyła się sukcesem?
Można stwierdzić, że
to co udało się zarejestrować na „The Awakening” prezentuje
się znacznie ciekawiej niż to co Witchfynde zaprezentował na
„Lords of Sin” z 1984 roku. Przede wszystkim słychać nawiązanie
do tego charakterystycznego stylu, który opiera się na
mrocznym, nieco progresywnym klimacie, w którym słychać echa
Savatage, Cloven Hoof, czy też Mercyful Fate. Czyli można śmiało
stwierdzić, że „The Awakening” to właściwie próba
nawiązania do klasycznych albumów Witchfynde z lat 80, próba
odświeżenia starej formuły.. Zespół darował sobie
eksperymentowanie, czy też tworzenie na siłę, co wyszło kapeli na
dobre. W Wytchfynde też wszystko opiera się na wokalu Luthera. To
on przyczynia się do tego, że kompozycje nabierają emocjonalnego
wydźwięku, to dzięki nie mu płyta jest drapieżna i zadziorna.
„Vampyres Tale” to dobry przykład tego jak
znakomicie ta formacja buduje mroczny klimat. Wiele rozwiązań
przerysowano z albumów Witchfynde, ale to też nikogo nie
powinno dziwić. Styl formacji jest o tyle ciekawy, że nie opiera
się na jednej konstrukcji, na jednym motywie, na jednym rozwiązaniu.
Można tutaj uświadczyć power metal, taki może bardziej
amerykański, taki mroczniejszy czego przykładem jest „To
The Devil Daughter”. Jest też solidny heavy metal w
postaci znakomitego otwieracza „Hell Hath No Fury”
czy „Death or Innocence”. W celu uzyskania
urozmaicenia pojawiają się wolniejsze motywy, które
przenoszą nas do bardziej progresywnego świata i dobrze to ukazuje
„Blessed Me”. W stylu Wytchfynde za dużo NWOBHM
nie uświadczymy, ale to wcale nie oznacza że nie ma patentów
wyjętych z tamtego okresu. Wystarczy posłuchać „Ghost
Dancer” czy „Unholy Shadows”, żeby się
przekonać że w muzyce Wytchfynde jest coś z NWOBHM. Choć duet
gitarowy Rick i Ronnie całkiem dobrze sobie radzi, to jednak brakuje
dynamicznych utworów i charakterystycznych przebojów.
Niby wszystko jest w
porządku na tym albumie, zwłaszcza przybrudzone brzmienie, ale
jednak jest niedosyt. Za mało hitów i energicznych utworów.
Mógł to być znacznie ciekawszy album, ale najważniejsze że
przyczynił się do reaktywacji Witchfynde. Czyli spełnił swoje
zadanie.
Ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz