środa, 11 czerwca 2014

WYTCHFYNDE - The Awakening (2001)

Okres NWOBHM to okres, w którym zrodziło się wiele znakomitych kapel i ten gatunek to nie tylko Angel Witch czy Iron Maiden. To również Pagan Altar, Satan czy Demon, ale też Witchfynde. W przypadku Witchfynde warto wspomnieć, że w momencie przeżywania kryzysu i rozpadu kapeli narodził się Wytchfynde, który założył wokalista Luther Beltz w 1999r. Ta formacja nagrała jeden album, a mianowicie „The Awakening”, który przyczynił się do odrodzenia Witchfynde. Jak należy postrzegać ten album? Czy próba odświeżenia starej sprawdzonej formuły zakończyła się sukcesem?

Można stwierdzić, że to co udało się zarejestrować na „The Awakening” prezentuje się znacznie ciekawiej niż to co Witchfynde zaprezentował na „Lords of Sin” z 1984 roku. Przede wszystkim słychać nawiązanie do tego charakterystycznego stylu, który opiera się na mrocznym, nieco progresywnym klimacie, w którym słychać echa Savatage, Cloven Hoof, czy też Mercyful Fate. Czyli można śmiało stwierdzić, że „The Awakening” to właściwie próba nawiązania do klasycznych albumów Witchfynde z lat 80, próba odświeżenia starej formuły.. Zespół darował sobie eksperymentowanie, czy też tworzenie na siłę, co wyszło kapeli na dobre. W Wytchfynde też wszystko opiera się na wokalu Luthera. To on przyczynia się do tego, że kompozycje nabierają emocjonalnego wydźwięku, to dzięki nie mu płyta jest drapieżna i zadziorna. „Vampyres Tale” to dobry przykład tego jak znakomicie ta formacja buduje mroczny klimat. Wiele rozwiązań przerysowano z albumów Witchfynde, ale to też nikogo nie powinno dziwić. Styl formacji jest o tyle ciekawy, że nie opiera się na jednej konstrukcji, na jednym motywie, na jednym rozwiązaniu. Można tutaj uświadczyć power metal, taki może bardziej amerykański, taki mroczniejszy czego przykładem jest „To The Devil Daughter”. Jest też solidny heavy metal w postaci znakomitego otwieracza „Hell Hath No Fury” czy „Death or Innocence”. W celu uzyskania urozmaicenia pojawiają się wolniejsze motywy, które przenoszą nas do bardziej progresywnego świata i dobrze to ukazuje „Blessed Me”. W stylu Wytchfynde za dużo NWOBHM nie uświadczymy, ale to wcale nie oznacza że nie ma patentów wyjętych z tamtego okresu. Wystarczy posłuchać „Ghost Dancer” czy „Unholy Shadows”, żeby się przekonać że w muzyce Wytchfynde jest coś z NWOBHM. Choć duet gitarowy Rick i Ronnie całkiem dobrze sobie radzi, to jednak brakuje dynamicznych utworów i charakterystycznych przebojów.

Niby wszystko jest w porządku na tym albumie, zwłaszcza przybrudzone brzmienie, ale jednak jest niedosyt. Za mało hitów i energicznych utworów. Mógł to być znacznie ciekawszy album, ale najważniejsze że przyczynił się do reaktywacji Witchfynde. Czyli spełnił swoje zadanie.

Ocena: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz