Wiele wielkich zespołów
pokusiło o nagranie albumu w którym starał się nieco
eksperymentować ze swoi stylem. Jedni szukali pomysłu na
zaskoczenie fanów, inny chcieli spełnić się jako muzycy i
dać upust swoim pomysłom, również tym nie pasującym do
stylu grupy. Takich kontrowersyjnych albumów jest pełno.
Metal Church też ma swój nietypowy album, który
podzielił fanów. Tym wydawnictwem jest „Hanging in The
Ballance”.
Płyta ukazała się dwa
lata „The Human Factor” i co ciekawe wcale nie przypomina tamten
album. Jest to o tyle ciekawe, bowiem album nagrał ten sam zespół,
ci sami ludzie. Dla fanów starego Metal Church może być to
ogromny szok, to co tutaj usłyszą. Metal Church postanowił do
swojej muzyki wlać nieco nowoczesności, nieco rocka i innych
gatunków, a tym samym zmniejszając najważniejszy składnik
ich muzyki czyli power/thrash metal. Ciekawa mieszanka i początkowo
nie była ona dla mnie do strawienia. Ten zespół słynął z
szybkiego i agresywnego grania, a nie z stonowanego, momentami
rockowego grania. Z czasem zacząłem dostrzegać plusy tego dziwnego
wydawnictwa, jakim bez wątpienia jest „Hanging In the Ballance”.
Ten album ma wg mnie najciekawszą oprawę liryczną i teksty o
załamaniach ludzkiej psychiki są tutaj ambitne i godne głębszego
analizowania. Uwagę przykuwa dopasowane nieco psychodeliczny klimat.
Odważne wtrącenie progresywnego rocka i coś z lat 70 też
sprawiło, że materiał nabrał innego wydźwięku, nabrał
emocjonalnego charakteru. Słuchając „Waiting for a Savior”
można poczuć ten klimat i to jak Metal Church się zmienił. Jest
bardziej hard rockowo, ale wciąż gdzieś są echa agresji i thrash
metalu. Imponująca mieszanka, która wymagała nie lada
pomysłu i opanowania muzyków. Metal Church chciał pójść
nieco za modą i nagrać coś bardziej na miarę współczesnych
czasów i taki „Gods of second Choice” jest
tego dowodem. Progresywny i przekombinowany kawałek, w którym
słychać echo starego Metal Church. Przynajmniej wciąż można
delektować się ciekawymi popisami gitarowymi i pomysłowymi
motywami. Tych na szczęście tutaj nie brakuje i nawet czasami,
można sobie przypomnieć jak brzmiał Metal Church niegdyś. Te
dobre czasy przypominają melodyjny „Losers in The Game”,
przebojowy „No Friend Of Mine” czy thrashowy
„Conductor”. Są to perełki z tego albumu i
zaliczam je do grona tych najlepszych w historii Metal Church. Mike
Howe śpiewa tutaj z energią i mocą, co sprawia że chciałoby się
więcej albumów z nim na wokalu. Niestety to jest ten ostatni
sygnowany logiem Metal Church krążek z Mikem na pokładzie. Szkoda, bo to jego najlepszy wokalny popis, ukazujący jaki wszechstronny jest. Fani
Metaliki pewnie ucieszy „Hypnotized”, który
nieco zalatuje czarnym albumem owej formacji. Ciekawa mieszanka Black
Sabbath i Deep Purple pojawia się w rozbudowanym „Little
Boy” i jest to kolejny mocny punkt albumu. Materiał jest
bardzo urozmaicony i każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Fani
melodyjnego heavy/power metalu ucieszy „Down To the River”,
z kolei „End of The Age” jest skierowany do
miłośników wolnych ballad. No i na koniec mamy hard rockowy
„A subtle War”, który jako utwór się broni.
Wtrącono tutaj ciekawą melodię, która przypomina twórczość
Iron Maiden czy Black Sabbath.
Pojawia się kilka
przebłysków, jest sporo ciekawych momentów, jednak
jest sporo niedociągnięć. Zdarza się że album przynudza
skostniałą konstrukcją i czasami przydałby się ogień i pazur.
Czasami jest też tak, że brakuje pewności w tym co robi zespół
i sfinalizowania danego pomysłu. Muzycznie zaskoczyli tutaj i każdy
to dostrzeże. Dla jednych zmiana na lepsze, dla drugich na gorsze.
Płytę nawet się miło słucha, ale mimo tego wszystko wskazuje na
to że to jeden z najsłabszych albumów Metal Church. Dla mnie
ten album zostanie w pamięci dzięki takim hitom jak „Losers in
The Game” czy „No Friend Of Mine”. W taki nie typowy sposób
został zamknięty kolejny rozdział Metal Church i kapela pożegnała
się z Mikem Howem i istnieniem na kilka lat.
Ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz