środa, 11 czerwca 2014

WOLF - Black Wings (2002

Bo jeden album utrzymany w tonacji starego Iron Maiden to za mało dla szwedzkiego Wolf. Wyciągnięto wnioski z wpadek na debiucie i tak o to Wolf nagrał „Black Wings”, który można potraktować jak swoistą kontynuację „Wolf”. Z tym, że zespół jest już bardziej doświadczony, bardziej ograny i pewniejszy siebie. Z większą dumą starają się urozmaicić swój styl. W efekcie otrzymaliśmy niby to co w 1999, ale „Black Wings” okazał się lepszym wydawnictwem.

Przemawia za tym wiele aspektów. Co ciekawe zespół przywitał w swoich szeregach nowego gitarzystę, a mianowicie Johana Bulowa i sprawił on że partie gitarowe są bardziej techniczne niż na poprzednim albumie. Jest w tym wszystkim duch żelaznej dziewicy i a nawet żywa kopia, ale tym razem słychać że Wolf dał więcej z siebie. Dodał nutkę progresywności, jest mroczniejszy klimat, Olssen śpiewa agresywniej, ale śpiewa po swojemu i nikogo nie udaje. To dobrze, bo po co nam klon Dickinsona? Wolf z nieoswojonego debiutanta przerodził się w prawdziwego wilka, który jest głodny sukcesu i chce wygryźć konkurencję. Udało im się dopracować styl już niemal do perfekcji. Pozostała ta typowa dla nich brytyjska sekcja rytmiczna i wygrywanie serii ciekawych melodii i riffów. To jest to co napędza ten zespół. Duże ilości złożonych motywów, przejścia i przyspieszenia, czy bawienie się melodiami. Daje to pożądany efekt, co potwierdza „I Am the Devil”. Dzieje się tutaj naprawdę sporo i zarówno Olsson jak Bulow dwoją się i troją by nie brakowało nam emocji, zaskoczenia i dobrej heavy metalowej zabawy. To jest właśnie prawdziwe piękno heavy metalu i to jest co każdy fan gatunku doceni. Iron Maiden jest dalej z Wolf i otwieracz „Night stalker” to dobitnie ukazuje. Jest coś z czasów „Killers”, ale tym razem Wolf odważnie zabiera nas w rejony heavy/power metalu. To już stawia drugi album wyżej od poprzednika. Takiej energii, takiego dopracowania, takiego pazura brakowało mi na „Wolf”. Już w „Demon Bell” zespół wyraźnie daje sygnał, że potrafią też pójść w stronę mroczniejszego grania spod znaku Mercyful Fate”. Nawet dziwi tutaj obecność covera tego zespołu w postaci „A Dangerous Meeting”.Na wyróżnienie zasługuje rozpędzony „The Curse”, bardziej progresywny „Unholy Night”, który jest czymś zupełnie innym niż kalką ironów, no i power metalowy „Genocide”.

„Black Wings” można uznać za album przełomowy dla Wolf. Zadbano o profesjonalne, agresywne brzmienie, które podkreśla jak cenni są dla tego zespołu gitarzyści. Ten aspekt tutaj brzmi jeszcze lepiej niż na debiucie. Nie ma wałkowania w kółko jednego motywu, nie ma mielizn i nie potrzebnych dłużyzn. Dobrze to zostało wyważone. Zostało wzorowanie na NWOBHM, melodyjność, tworzenie równego materiału. Ten album to też potwierdzenie potencjału muzyków, a także ich osobiste podszkolenie swoich umiejętności, które odbiły swoje piętno na poziomie prezentowanej muzyki. Jeden z najlepszych albumów Wolf.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz