sobota, 21 czerwca 2014

FIREFORCE - Deathbringer (2014)

Jeszcze kilka lat temu belgijski band o nazwie Fireforce nie był nikomu znany. Zmienił to oczywiście bardzo udany debiut w postaci „March on”. Wiele osób doszukiwało się w tym wpływów Running Wild, Grave Digger, czy Mystic Prophecy i w sumie nie bez powodu, bo Fireforce zaprezentował energiczny miks heavy/power metalu, w którym dominowała niemiecka konwencja. Oczywiście ważnym składnikiem muzyki Fireforce są patenty wyjęte z lat 80, kiedy to belgijskie formacje rozwijały skrzydła pod wytwórnią mausoleum. Fireforce powstał na gruzach Double Diamond, który działał już dość intensywnie w latach 90 i stąd też bierze się to, że kapela brzmi jak z lat 80 czy 90. Po 3 latach przyszedł czas by potwierdzić swój status i umiejętności.

„Deathbringer” to drugi album Fireforce i z pewnością jest to album z którym każdy fan heavy/power metalu musi się liczyć i powinien go posłuchać. Zachwycamy się próbkami nowego albumu Judas Priest który ma się ukazać niebawem, a tutaj Fireforce przypomina nam stare, dobre czasy tej kapeli. Mocne, ostre i proste riffy, który są wypełniony podniosłym i wyrazistym wokalem Flype'a, który śpiewa momentami jak sam Rob Halford. Choć tutaj pod względem wokalu można porównać dokonania frontmana z wokalistami Bloodbound, Sevent Avenue czy Mystic Prophecy. Powiązania z tymi zespołami są o wiele bardziej złożone, bo i w muzyce można dość łatwo doszukać się podobnych rozwiązań i patentów. Wracając do Judas Priest, to otwieracz „Deathbringer” przypomina mi udany „Angel of Retribution”. Agresywny, bardziej heavy metalowy riff, rozpędzona sekcja rytmiczna i przebojowy charakter. Znakomite otwarcie albumy i jest to udana kontynuacja debiutu. Taka jest pierwsza myśl. Z czasem trzeba będzie ją zweryfikować, bowiem można odnieść wrażenie że album jest bardziej heavy metalowy aniżeli power metalowy. Już „Highland Charge” daje nam wyraźny sygnał, że ten album ma być cięższy i bardziej stonowany. Można się do tego przekonać, zwłaszcza że kapela dalej brzmi jak Fireforce i dalej potrafi grać na wysokim poziomie. Ta płyta z pewnością może się podobać, tym co lubią dużą ilość energicznych solówek, popisów gitarowych, bo tych tutaj nie brakuje i zarówno Erwin jak i Yves starają się nam umilić czas. Yves jako nowy nabytek radzi sobie całkiem dobrze, choć mam wrażenie że panowie jeszcze się nie ograli i jeszcze tej chemii między nimi nie ma, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Mimo pewnych niedociągnięć w tej kwestii to i tak album ma sporo udanych momentów i tutaj aż prosi się o wyróżnienie „Combat Metal”, który został zrobiony na wzór amerykańskich killerów z gatunku power metal. Fireforce zaopatrzył swój album w dość mocne, mrocznie i ciężkie brzmienie, które jeszcze bardziej podgrzewa temperaturę. „Thunder Will Roll” to utwór który podkreśla te atuty. W przypadku tej kompozycji można tutaj wyczuć inspirację Saxon. Nieco hard rockowe wcielenie które ukazał zespół w „To The Battle” nie przekonało mnie i raczej wolę szybkie, nieco nawet ocierające się o thrash metal granie takie jak to zaprezentowane w „Words Of Hatred”. Debiut miał to do siebie, że był bardzo przebojowy a tutaj płyta leci, jest połowa i dopiero „King of Lies” spełnia wszelkie kryteria by być największym przebojem z tej płyty. Nieco progresywny „Aons” też można potraktować jako ciekawa i urozmaicona kompozycja. Podoba mi się tutaj klimat Metal Church z ostatnich płyt. Zdarzają się też wypełniacze jak „Mn29”. Dobre wrażenie po płycie zostawia energiczny „Gangland”. Nie jest to cover Iron Maiden, ale z pewnością jest to jeden z najciekawszych utworów na płycie.

Nie udało się nagrać tak przebojowego i zapadającego w pamięci albumu jak „March On”. Dobrą wiadomością jest to, że Fireforce gra heavy/power metal na wysokim poziomie, robi to nawiązując do klasyki, chcą brzmieć jak z lat 80, a to zawsze cieszy. Mamy muzyków, którzy mają w sobie to coś i potrafią grać. „Deathbringer” to solidna porcja heavy/power metalu, jednak jest niedosyt i chciałoby się więcej. Kto wie może przy następnej okazji tak będzie? Póki co jest to jedna z najciekawszych kapel pochodzących z Belgii.

Ocena: 7/10

3 komentarze:

  1. Porażki nie ma,ale debiut lepsiejszy. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Eee...płytka nijaka jakaś
    Co do "Gangland" to jest rzecz jasna cover Tygers Of Pan Tang!

    http://www.encyklopediametalu.net16.net

    OdpowiedzUsuń
  3. Po kilku przesłuchaniach wciąż mam wrażenie że czegoś mi brakuje w tej muzyce , może faktycznie tej przebojowości co na debiucie , brzmi to tak jakby nie do końca wiedzieli co chcą grać , za to bardzo podoba mi się brzmienie gitar szczególnie w partiach solowych \m/.

    OdpowiedzUsuń