wtorek, 3 czerwca 2014

METAL CHURCH - Masterpeace (1999)

I w końcu miało się spełnić marzenie fanów Metal Church. Zapowiedziano, że w 1999 roku ukaże się nowy album zatytułowany „Masterpeace” i że będzie to pierwszy od lat krążek na którym znowu usłyszymy duet David Wayne/ Kurdt Vanderhoof. Na okładcę pojawiła się znana z debiutu gitara w kształcie krzyża. Wszystko wskazywało na to, że Metal Church zamierza powrócić do korzeni i zamierza nagrać bardziej klasyczny album. Jednak rzeczywistość okazała się bardziej brutalna.

To już nie ten sam Metal Church co na pierwszych albumach, co gorsze, nie jest to ten sam Metal Church co ery Mike'a Howe'a. Uleciała pomysłowość, chęć do grania, uleciała zadziorność i potencjał. Zostali doświadczeni muzycy i zespół o zasłużonej renomie. Od takich muzyków i takiego zespołu wymaga się bardzo dobrych albumów. Wydawnictw zagranych z pasją, z życiem i z miłości do metalu. Nawet jako prezent dla fanów „Masterpeace” nie nadaje się. Za mało w tym starego Metal Church, za mało udanych kompozycji. Co jest warte uwagi? Z pewnością szybki „Falldown”, ale jest to dalekie do grania z dwóch pierwszych płyt. Bliższe to „The Human Factor”. Zawodzą tutaj ci, którzy mieli zapewnić sukces. David brzmi dość łagodnie i niezbyt przekonująco, a Kurdt gra bez ikry i pomysłu. Sporo jego partii jest nudna i monotonna. Power Metalowy „Lb of cure” to udany kawałek, który cechuje się chwytliwym wydźwiękiem i solidnym riffem. Nie jest to ta moc co na debiucie, ale i tak lepsze to niż taki smętny otwieracz „Sleeps with Thunder”. Pojawiają się echa thrash metalu i agresji, choćby w takim „Faster Than Life” czy w „All You Sorrows”. Metal Church nie szczędzi lekki i przyjemnych melodii rodem z Iron Maiden, co słychać w radosnym „Toys in the Attic”. Solidny materiał, ale brakuje bardziej wyeksponowanych kompozycji, które od razu wyróżniałyby się na tle innych. Pod względem klimatu należy jeszcze tutaj wskazać na „They Signed in Blood”.

Fanom Metal Church mogło spodobać się stylistyka i powrót do bardziej metalowego grania i porzucenia eksperymentowania i rockowych elementów. Oczekiwania spore i nawet nie zostały w połowie spełnione. Nie jest to drugi debiut, ale wciąż Metal Church trzyma dobry poziom jeśli chodzi o muzykę. Brakuje jednak tego ognia, tego pazura jaki charakteryzował dawne albumy, brakuje też tej przebojowości i pomysłowości z czasów Mike'a Howe'a. Kryzys Metal Church trwa w najlepsze, a David Wayne założył swój własny zespół i znów Metal Church musiał usunąć się w cień.

Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz