sobota, 20 września 2014

JOHN STEEL - Freedom (2014)

Pewnie się zastanawiacie co tam porabia były wokalista Iron maiden, a mianowicie Blaze Bayley. Ostatni jego dobry album solowy ukazał się w 2010r i od tamtego czasu nic ciekawego wokalista nie wydał. Mam nawet wrażenie się wypalił i z toczył niczym inny były wokalista Iron Maiden – Paul Di Anno. Mamy rok 2014 i o dziwo Blaze wystąpił gościnnie na debiutanckim albumie bułgarskiego zespołu John Steel. Album zwie się „Freedom” i przykuwa uwagę klimatyczną okładką, na której widnieje logo Blaze'a. To już daje sygnał, że Blazea jest całkiem sporo na tej płycie i faktycznie tak jest. Bułgarska formacja gra od 2007r i to potwierdza że jakieś doświadczenie muzyczne jest. Zostaje tylko kwestia samego materiału i tego co dostaje na albumie „Freedom”. Muzycznie nie odbiega to od tego co gra Blaze Bayley. Tradycyjny heavy metal, pełen ostrych riffów, urozmaiconych temp począwszy od tych wolniejszych po szybsze. Nie ma tutaj kombinowania, ani nic nowego, to typowy i oklepany heavy metal. Nie ma się co oszukiwać, muzyka nie jest wysokich lotów, ale i tak jest lepiej niż na ostatnich płytach Blaze'a. Jego wokal jest agresywniejszy i mocniejszy niż na „King of Metal”. Co więcej gitarzyści Ivan i Victor tworzą odpowiednie tło pod wokal Blaze'a. Słychać kawał solidnego grania, pomimo że nie grzeszą wyszkoleniem technicznym czy pomysłowością. Trochę tego brakuje, bo wtedy i płyta zyskała by porządnego kopa. Utwór „Freedom” to prosty heavy metal, taki oklepany, ale słucha się tego dość przyjemnie, zwłaszcza że Blaze'a niczego ostatnio nie nagrał, co byłoby godne uwagi. „Change” ukazuje melodyjne oblicze zespołu i tutaj można poczuć potencjał jaki drzemie w zespole. W „The crow” mamy z kleoi mroczniejszy klimat i znacznie cięższy podkład. To jest to co najbardziej pasuje do wokalu Blaze'a. Nie zabrakło też wolniejszych kawałków i „The Voice of Sorrow” można nawet uznać za swego rodzaju balladę. Taki spokojniejszy utwór w rockowej tonacji. Bardzo dobrze wypada agresywniejszy „Nightmare” i chwytliwy „Evil sky”. Jeszcze jest „Angel” i „Leviathan Rises” z Dillanem Arnaudovem na wokalu , ale nie robią takiego wrażenia jak kawałki z Blazem. Nie jest to złe, ale czuje nie dosyt, bo mogło być to znacznie mocniejsze granie. Jest to solidna porcja heavy metalu i pomimo takich wad jak brak killerów czy wykorzystanie oklepanych motywów to i tak płyta ciekawsza niż ostatnie dokonania pana Blaze'a. Warto obczaić co porabia były wokalista Iron Maiden.

Ocena: 6.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz