Dla fanów Astral
Doors album „New Revelation” okazał się nie lada zaskoczeniem.
Płyta była daleka od typowego dla kapeli grania pod heavy metal z
lat 80 spod znaku Dio. Niby kapela dalej obracała się w tych samych
gatunkach, czyli melodyjny heavy metal z domieszką power metalu i
hard rocka. Jednak można dostrzec sporo różnic. Nils Patrik
szukał swojego stylu i bardziej przypominał swój występ z
Space Odyssey, klawisze straciły charakter lat 80 i nadały albumowi
bardziej hard rockowego wydźwięku, może nawet i progresywnego.
Brzmiały już świeżo i nieco nowocześniej. To jak są tutaj
komponowane kawałki, jak zrobiono aranżację to można tutaj śmiało
przytoczyć bardziej bojowe granie spod znaku Sabaton. Astral Doors
na „New Revelation” pokazał, że tez potrafi tworzyć podobne
przeboje i refreny co Sabaton. Nieco inne oblicze Astral Doors, może
chcieli tutaj być bardziej twórczy niż odtwórczy i to
odbiło się na odbiorze tej płyty. Dla jednych nie zrozumiała i
niespójna, a dla drugich równie ciekawa co poprzednia.
To, że Astral Doors jest inny słychać w otwierającym „New
Revelation”. Symfoniczne klawisze, które są czymś
więcej niż tłem do gitar i wokalu Nils. Jest bojowy refren na
miarę Sabaton, a sam riff bardziej jest bliższy Bloodbound niż
Dio. Rasowy heavy metal, ale nie na miarę z lat 80, a bardziej na
miarę naszych czasów to właśnie cały „Freedom war”
Tutaj słychać, że Nils też chce dać coś od siebie i nie chce
być tylko i wyłącznie następcą Ronniego James Dio. „Penecostal
Bound” to szybki, energiczny utwór przesiąknięty
Rainbow i power metalem. 3 minuty zniszczenia najwyższych lotów.
Pozycja godna starych płyt Astral Doors. Potem jest dłuższa chwila
z balladami i tutaj zespół wdaje się w romantyczne i
emocjonalne granie. Ma to swój urok, ale nie jest to czego
oczekuję od tej formacji. Astral Doors obdarty z wtórności,
grania pod fanów Dio stawia na nowoczesny wydźwięk, na nutkę
progresywności i nawet agresywność. „Planet Earth”
to obraz nowej jakości Astral Doors. To już inny zespół,
ale wciąż grający ciekawą muzykę. W przypadku tego kawałka
można też pochwalić to co gitarzyści tutaj robią. Riffy są
ciężkie, ale nie pozbawione melodyjnego charakteru. Znakomity
balans tutaj został osiągnięty. Tak Astral Doors jeszcze nie grał,
a to mogło się podobać. „Quisling” to kolejny
przykład czerpania z Sabaton. Pomyłką okazał się „The
gates of Light”, który miał zawierać sporo motywów
i zabrać nas w hard rockowy świat, ale okazał się nie spójnym
i zakręconym kawałkiem, który niczego nie wnosił do albumu.
Na szczęście na koniec dostaliśmy już bardziej klasyczny kawałek
w postaci „Mercenary Man”. Wyszedł z tego
ostatecznie ciekawy album, który pokazał, że Astral Doors
stać na własny styl, że nie muszą kopiować patentów z
twórczości Dio. Może nie jest to tak genialny krążek jak
dwa poprzednie wydawnictwa, ale wnosi powiew świeżości i dobrze
rokował jeśli chodzi o przyszłość zespołu. Pytaniem było tylko
w jakim kierunku zespół pójdzie.
Ocena: 7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz