piątek, 12 września 2014

DEAD ON - Dead On (1989)

Mausoleum /records pod swoimi skrzydłami miało wiele ciekawych kapel i choć większość to były formacje z kręgu heavy/speed metal, to nie brakowało też formacji, którym lepiej szło granie power/thrash metalu. Tak też było z amerykańskim Dead On, który powstał w 1986 roku i przez wielu był upatrywany jako zespół wzorowany na Megadeth, czy Overkill. Coś w tym musiało być zwłaszcza, że Dead on zamieścił swój utwór na singlu „No more Mr nice Guy” Megadeth. Po Dead on został jednak ślad w postaci „Dead On”.

Może i okładka nie wzbudzała pozytywnych emocji i kto by pomyślał, że za tą tandetną okładką kryje się solidny power/thrash metal? Nie jest to nic odkrywczego, ani też perfekcyjnego, po prostu mamy tutaj do czynienia z solidnym materiałem, który brzmi jak robota rzemieślników. Oczywiście pojawiają się przebłyski, ale w głównej mierze są osiągnięte przez wokalne wyczyny Mike'a Raptisa, który zmarł w tym roku. Pozostawił po sobie jednak coś i debiut „Dead on” postawił go w znakomitym świetle. Był to wokalista, który odnajdował się w thrash metalowej konwencji jak ta zaprezentowana w otwieraczu „Salem Girls”, ale nie przeszkadzało mu śpiewać w klimatach heavy metalu i NWOBHM co pokazał w „Full Moon”. Na płycie roi się od solidnych i zadziornych partii gitarowych i trzeba przyznać, że Tony i Micheal odwalili kawał dobrej roboty. Przede wszystkim mamy tutaj kilka mocnych i wartych zapamiętania riffów czy pojedynków na solówki. W tej kwestii na wyróżnienie zasługuje urozmaicony „Beat a Dead Horse”. Wpływy Megadeth nie są tutaj przesadzone, bowiem już w „The Matadors Nightmare” możemy uświadczyć patenty wyjęte prosto z twórczości Megadeth. Siła tego krążka tkwi w dynamicznej sekcji rytmicznej i melodiach, a te najlepiej zostały wyeksponowane w takich szybkich kawałkach jak „Escape”. Jest i power metal, a najwięcej go w Helloweenowym „Different Breed” i to jest ten utwór który zasilił singiel Megadeth. Z kolei gdyby tak wskazać najostrzejszy kawałek na „Dead on” to wskazałbym właśnie tytułowy utwór, który zamyka cały album. Taki udany miks speed/thrash metalu tutaj został zaprezentowany.


Nie ma już charyzmatycznego Mike Raptisa, ani kapeli Dead On, pozostało po nich kilka dem i singli, no i debiutancki „Dead On”, który w swoim gatunku się broni. Głównie za sprawą solidnego materiału i uzdolnionych muzyków, którzy potrafili coś wycisnąć z tych kompozycji. Największy zawód tutaj sprawia ilość killerów no i nieco niższej jakości brzmienie. Dla fanów power/speed/thrash jest to pozycja obowiązkowa.

Ocena : 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz