wtorek, 30 września 2014

ASTRAL DOORS - Requim of Time (2010)

Astral Doors od samego początku swojej kariery nagrywał solidne albumy i nie jeden fan miałby zgrzyt gdyby tak miał wybrać ten jeden najlepszy z tej bogatej dyskografii. Ja bym bez problemu wskazał na „Requim of Time”, który ukazał się w 2010 roku. Jest on po części skierowany do fanów grania pod styl Dio i Rainbow, ale jest też albumem będącym swoistą kontynuacją stylu wypracowanego na „New Revelation”.

Tak więc Astral Doors postanowił dzielnie szukać swojego własnego stylu, a raczej umacniać go. Słychać nutkę progresywności, te klawisze, które mają więcej symfonicznego charakteru, bardziej urozmaicony wokal Nilsa, który jest kimś więcej niż klonem Dio. „Requim of Time” na tle innych albumów Astral Doors różni się jakby bardziej zaawansowaną przebojowością, bardziej urozmaiconym charakterem i co ciekawe jest to jedyny album, który ma tak rozbudowany materiał, dający nam ponad godzinę muzyki. Fenomenem jest to że taki długi materiał nie nudzi. Mając takie atuty jak Astral Doors nie ma prawa. Otwarcie płyty utworem „Testament of Rock” to przykład że Astral Doors nie zapomniał o przeszłości i wzorowaniu na Dio. Tutaj mamy to klimatyczne wejście w stylu Dio i nasuwa się „Bible of Black”. Sam utwór też pokazuje bardziej agresywne oblicze i jest tutaj też słyszalne to nowe oblicze zespołu. Dalej jest marszowy, ale bardzo chwytliwy „Power and the Glory” który zabiera nas w klimaty Sabaton. Astral Doors nie zapomniał też o szybkich kawałkach, jest tutaj trochę ich. Jednym z nich jest „Rainbow Warrior”, który brzmi jak mieszanka Rainbow i Sabaton. Gitarzyści na każdym utworze dostarczają sporo przeżyć i niezapomnianych momentów. Melodie i urozmaicenie odgrywa tutaj kluczową rolę. Jest też w tym też coś z agresji, a nawet power metalowej konwencji. Wszystko jednak z czasem staje się spójną i logiczną całością. Z większą odwagą zespół wybiera się w hard rockowe granie stylizowane na Rainbow i bez błędnie to wychodzi w „Call of the Wild”. Ponure, mroczne, dość chłodne i przesiąknięte bojowym klimatem „St Peters Cross” czy „So many Days, so many nights” są przykładem, że zespół z wielkim sukcesem zabiera nas w inne sfery metalu niż tylko metal wzorowany na Dio. Ten album to hit za hitem i jeden z najlepszych w dorobku kapeli to „Blood River”. Marszowy kawałek, który jest mieszanką Rainbow, Dio no i Sabaton. Wypełnia go tajemniczy klimat i masa złożonych i chwytliwych riffów. Jest ciężar, zwłaszcza podczas zwrotek, ale są też emocje i podniosłość, zwłaszcza podczas refrenu. Tak wracamy do szybkich kawałków i „Anthem of The dark” to petarda z prawdziwego zdarzenia. Jest szybko, jest power metal, jest coś z Rainbow zwłaszcza jeśli chodzi o klawisze. Co zachwyca to bez wątpienia pomysłowy i zapadający w pamięci refren. Najlepszy sposób by potwierdzić swoją wielkość i geniusz. Mieszanka hard rocka i rasowego heavy metalu z lat 80 można uświadczyć w „Metal Dj” To radosny kawałek, który przypomina Judas priest czy Sabaton. Końcówka płyty dostarcza nam jeszcze sporo emocji i trzeba tutaj wyróżnić cięższy „Fire and Flame” i tutaj jest pomysłowa tonacja i rytmika kawałka. Właśnie tak widzę muzykę Dio w naszych czasach. Po raz kolejny zespół pokazał jak tworzyć chwytliwe i porywające refreny. No i jeszcze jest „The Healer”. Najszybszy utwór na płycie, najbardziej power metalowy i znakomicie oddający kunszt Astral Doors.

Ciężko jest zainteresować słuchacza przez godzinę czasu, ale Astral Doors pokazał że można. Ngrał urozmaicony i równy album. Od początku do końca są emocje i przeboje. Co ciekawe hit goni hit i to jest pierwszy raz taka sytuacja w przypadku Astral Doors. Niestety zespół ustawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko i teraz nie może nagrać niczego równego. Szkoda, ale wciąż czekam z niecierpliwością na album w stylu „Requim of Time”, który łączy w sobie granie pod Dio z autorskim stylem, nie będący kalką patentów znanych nam z lat 80. Taki właśnie jest Astral Doors.

Ocena: 9.5/10

2 komentarze: