sobota, 10 października 2015

GUS G - Brand New Revolution (2015)

Istnienie Firewind na daną chwilę stoi pod znakiem zapytania i raczej nie prędko dostaniemy nowy album tej formacji. Lider tej kapeli czyli uzdolniony gitarzysta Gus G realizuje się w karierze solowej. Wydany w roku 2014 „I am the Fire” nie wzbudził większego zainteresowania i przeszedł bez większego echa. Brak hitów, niezbyt przekonująca formuła i zboczenie Gusa G z tego co wyznaczało jego własny styl sprawiło że poniósł klęskę. Co ciekawe wyprawa w nowe rejony nic go nie nauczyła, bowiem w tym roku znowu atakuje nas nowym albumem. „Brand New Revolution” to żadna rewolucja i właściwie mówimy tutaj o swoistej kontynuacji poprzedniego albumu. Kontynuacja ta przejawia się nie tylko w stylu, ale też niestety jakości prezentowanej muzyki. Gitarzysta Firewind właściwie na nowym albumie starał się wcisnąć więcej nowoczesnego metalu, więcej charakterystycznych zagrywek i może choć trochę przypomnieć stary Firewind. Niestety zbyt dużo kombinowania, przesadzenie w nowoczesnej konwencji i spora ilość hard rocka przesądziła o wartości tego krążka. Na pewno do plusów należy zaliczyć okładkę, która jest utrzymana w duchu Firewind, czy też brzmienie, które nadaje całości odpowiedniej mocy. Pomówmy jednak o samej zawartości bo ta jest tutaj najbardziej intrygująca. 12 w miarę zróżnicowanych utworów nie jest w stanie nas porwać w żaden sposób. Co z tego, że energiczny „The Quest” ma w sobie ducha Firewind? Jak zaraz wszystko psuje nijaki „Brand New Revolution”, który ma być przykładem nowoczesnego heavy metalu. „Burn” w swojej mroczniejszej stylizacji przypomina ostatni solowy album Ozziego i to akurat spory atut tego kawałka. Nie brakuje mocniejszych riffów, popisów gitarowych co pokazuje „What Lies Below”. Paradoks tkwi, że jest to jeden z najsłabszych momentów tej płyty i można doznać szoku jak poziom obniżył człowiek, który skomponował takie hity „Tyranny” czy „Into The Fire”. Ciężko na tej płycie o hit i właściwie jeden utwór zasługuje na to miano i jest to „if it ends today” , który ma w sobie chwytliwy i zapadający w głowie riff i bardziej żywy refren. To jest właśnie to co chciałbym usłyszeć na tym albumie, ale w większej ilości. Niestety płyta wlecze się i nudzi od samego początku. Nawet obecność znanych wokalistów nie zmieniła tego.

Ocena: 2.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz