poniedziałek, 12 października 2015

DRAGONHEART - The battle Sanctuary (2015)

Swego czasu, kiedy power metal miał się bardzo dobrze i w okresie lat 90 powstało wiele ciekawych kapel była sobie pewna brazylijska kapela o nazwie Dragonheart. Znakomicie łączyli stylistykę Rebellion, Hammerfall i pochodnych formacji pokroju Helloween czy Gamma Ray. W okresie 2000-2005 wydali 3 jakże udane albumy, które zapisały się w historii power metalu. Kapela potem przepadła bez wieści i właściwie zyskała swój zasłużony status w gatunku melodyjnego power metalu. Lata mijały i pogodziłem się z tym że jedna z ciekawszych brazylijskich formacji już nigdy niczego nowego nie wyda i zostaje nam wałkowanie tego co wydali. Jednak nie możliwe stało się możliwe i kapela powróciła po dekadzie milczenia z nowym albumem w postaci „The battle Sanctuary”. Pytanie jakie należy sobie zadać, czy zespół przetrzymał próbę czasu i są w stanie jeszcze coś zaoferować? Jak to wszystko odbiło się na ich muzyce?

To są ciężkie pytanie, jednak uspokoję Was i powiem że stylistycznie słychać że jest to stary poczciwy Dragonheart. No dobrze, może bardziej to przypomina Hazy hamlet i trochę muzyka straciła na jakości. Przede wszystkim tamte płyty były pełne energii, wypchane ciekawymi melodiami i właściwie każdy kawałek zasługiwał na miano przeboju. Słuchało się tego jednym tchem i zapadało na długo w pamięci. Z nowym albumem nie do końca tak jest. To jest mniej więcej tak jak zespół chciałby odtworzyć tamte czasy, tamten styl i to co grali. No nie do końca ta sztuka się udaje, bo brakuje momentami ciekawych pomysłów. Na pewno nie można też skreślić tą płytę i powiedzieć że tego nie da się słuchać. Jest to solidny heavy/power metal który zabiera nas w różne rejony, jednak nie zawsze musi się nam podobać ta wycieczka. Doświadczenie i status zespołu podciąga ten album i ratuje go przed niepowodzeniem. Brzmienie jest jak za dawnych lat i tutaj jak najbardziej plus. Okładka kolorystyczna i pełna detali, ale ma w sobie to coś co przyciąga potencjalnego słuchacza. Prawie godziny czystej muzyki rozłożonej w 11 kompozycjach to też ciekawa zagrywka. Mamy kompozycje które zapadają w pamięci i sporo takich których obecność na tej płycie jest tajemnicą. Samo otwarcie jest na miarę klasycznych albumów Dragonheart. „Far from heaven...close to hell” to prawdziwa power metalowa petarda. Dynamiczna sekcja rytmiczna, zadziorny jak za dawnych lat wokal Andre i równie ciekawe popisy gitarowe z Marco. Nutka toporności z mieszaną z ostrymi zagrywkami gitarowymi i dużą dawką melodyjności. To jest właśnie to co ich charakteryzowało. Bardziej rozbudowany „Black Shadow” zaczyna się zupełnie inaczej. Jest mrocznie, jest nutka niemieckiej toporności rodem z Accept. Ciekawa kompozycja, ale nie robi już takiego wrażenia jak otwieracz. Zespół znacznie lepiej wypada w szybszych kawałkach i to słychać w rozpędzonym „The Arcane's Palace”. Dalej mamy nieco przesiąknięty Gamma Ray rytmiczny „Inside The Enemy's Mind”. Tempo zostaje podkręcone w energicznym „Forged into Metal” i to jest też bardziej klasyczna kompozycja w wykonaniu brazylijskiej formacji. Nieco hard rockowy jest „Battle Lines” i właściwie to jest taki typowy przebój. Pod tym względem album słabo dość wypada. Niby są melodie i szybkość, ale gdzieś tam ciężko strawne jest i nie wszystko trafia do potencjalnego słuchacza. Urozmaicenia dodaje klimatyczna ballada”Marching Under The stars” utrzymana w stylu Blind Guardian. Nie potrzebnie znalazł się na płycie nijaki „Circle on One” czy nieco przekombinowany „The Battle Sanctuary”. Całość zamyka nieco dłuższy „Time Will Tell” i to jest taki Dragonheart do jakiego przywykliśmy. Szybkość, agresja i przebojowość podana w topornej oprawie.

Nie udało się nagrać albumu równie świetnego co te wydane w okresie 2000-2005. To było w sumie do przewidzenia, bo nie zawsze udaje się powrócić po takim długim czasie milczenia i to w szczytowej formie. Dragonheart powrócił i to się liczy. „The Battle Sanctuary” nie jest dziełem idealnym, ale z pewnością jest to kawał solidnego heavy/power metalu, które powinno zadowolić fanów tego bandu jak i samego gatunku. Polecam

Ocena: 7/10

1 komentarz:

  1. W ich przypadku przerwa była zbyt długa.Nie przebili niczym specjalnym poprzednich albumów. :/

    OdpowiedzUsuń