wtorek, 29 grudnia 2015

AXEL RUDI PELL - Game of Sins (2016)

Król melodyjnego metalu jest tylko jeden. Jest nim od lat axel Rudi Pell, który jako jeden z nie wielu oddaje hołd dla Rainbow, Black Sabbath czy innych podobnych klasycznych bandów. Jest to jeden z tych muzyków, który wypracował swój styl i jakość, który nie potrzebuje poszukiwania nowego swojego ja i nowego stylu. Jest rozpoznawalny przez swoje partie gitarowe, finezyjne solówki i klimatyczne kompozycje, które wciągają w ten magiczny świat. Każdego roku coś ciekawego wydaje, a same albumy ukazują się regularnie co dwa lata. Czy Axel Rudi Pell może nas jeszcze czymś zaskoczyć? Nie, to nie jest tego typu muzyk co jeszcze chce coś poeksperymentować i stworzyć coś nowego. Jemu dobrze jest w swoim świecie i mimo pewnej wtórności taka muzyka wciąż zachwyca i wzbudza emocje. „Game of Sins” to nic innego jak album typowy dla Axela Rudi Pell. Tutaj nie ma niczego nowego, obyło się bez niespodzianek, które może niektórzy wyczekiwali. Jednak mimo wszystko nowe wydawnictwo jest o tyle niespodzianką, bo jest bardziej klasycznym albumem.


Stabilizacja to jest coś co charakteryzuje Axel Rudi Pell. Sprawdzony skład, sprawdzony styl, umiejętność tworzenia hitów i to wszystko sprawia że płyty Axela cieszą się takim zainteresowaniem. Nie ważne który to jest album zawsze mamy zapewniony odpowiedni poziom, jest ta jakość muzyki jaką powinien zagwarantować prawdziwy król melodyjnego metalu. Axel umiejętnie przemyca sprawdzone riffy, solówki i przeistacza w nowe kompozycje. Mamy tutaj wyraźne nawiązania do „The Crest” czy „Shadow zone”. Jest mieszanka szybkich i energicznych kompozycji, kompozycji bardziej hard rockowych, bardziej klimatycznych i tych bardziej epickich. Nie można narzekać na urozmaicenie i charakter płyty, bo tutaj zadbano o każdy szczegół. Soczyste brzmienie, w którym jest pazur i krystaliczna czystość to w sumie stały punkt programu. Tak samo można napisać o niestarzejącym się wokaliście Johhnym, który jest jednym z najbardziej znaczących wokalistów heavy metalowych. Świetnie buduje napięcie i klimat w poszczególnych kawałkach. Bez niego ciężko sobie wyobrazić Axel Rudi Pell. Jest tym, który wzniósł ten zespół na wyżyny. Zespół znakomicie się rozumie i przez lata udało im się wykształcić odpowiedni schemat. Mimo lat, mimo tylu płyt wciąż robi to wrażenie i chce się jak najwięcej takiej muzyki słyszeć. Nowy album to żadna nowość i można się pokusić, że to wszystko już było. Owszem, ale metalu Axel Rudi Pell nigdy za wiele. Co troszkę pozytywnie zaskakuje to z pewnością okładka, która kusi swoją pomysłowością i głównym motywem. Bardzo dobrze wprowadza nas w całość równie klimatyczny co okładka „Lenta fortuna”. Jak dla mnie jest to jeden z najlepszych otwieraczy Axela. Troszkę przypomina „Walls of Jericho” Helloween. Do przewidzenia było, że drugi utwór będzie szybszy. „Fire” to rasowa petarda w stylu Axela. Tutaj nie ma zaskoczenia, nie ma fajerwerków, nie ma może czym się zachwycać, ale nie ma zawodu. Cieszy szybsze tempo, ostry riff i styl na miarę „The Crest”. Jednak Axel miewał lepsze petardy w swojej karierze. Znacznie ciekawszym kawałkiem jest nieco hard rockowy „Sons in The Night” i tutaj Axel zabiera nas do połowy lat 90. Pomysłowy riff, dobrze urozmaicona sfera melodyjna i mamy naprawdę ciekawy kawałek, w którym dzieje się sporo. Tytułowe kompozycje Axela zawsze budziły największe zainteresowanie i w sumie stanowiły opus magnum danej płyty. Z „Game of Sins” nie jest inaczej. Ta kompozycja jest wizytówką tego albumu i w sumie można ją uznać za najlepszą na płycie. Stonowane tempo kreowane na miarę płyt Black Sabbath, riff ostry i potęgujący mroczny klimat i seria ciekawych popisów gitarowych Axela. To jest właśnie czego możecie się spodziewać po tym utworze. Bardzo podoba mi się forma, stylizacja, a także melodie jakie tutaj Axel wygrywa. Klasyczny Axel z czasów „Black Moon Pyramid”. Kolejną petardą na płycie jest energiczny „Falling Star”. Mocna sekcja rytmiczna i dynamiczna gra Axela dodaje kopa temu kawałkowi. Do tego w końcu refren, który buja i zachęca do śpiewania. Takich przebojów brakowało mi na „Into the Storm”. 6 minutowa ballada „Lost in Love” urzekła mnie swoją formą i głównym motywem. Jedna z ciekawszych ballad jakie stworzył Axel i skojarzenia z płytą „The Tales of the Crown” są jak bardziej na miejscu. Płytę promował od samego początku hard rockowy „The king of Fools”, który miał przypomnieć nam klasyka „Fool Fool” i w sumie nawet Axelowi ten zabieg wyszedł. Drugim moim faworytem obok tytułowego kolosa jest mroczny i marszowy wręcz „Till the world says goodbye”. Jest to kolejny kawałek, który ma sporo elementów stylu Black Sabbath. Emocje potrafi też wzbudzić klimatyczny 8 minutowy „Forever Free”, który z jednej strony jest epicki i podniosły, a z drugiej emocjonalny i pełniący rolę ballady. Ciekawa mieszanka. Całość zamyka „All long the Watchtower”, który jest jakby hołdem dla twórczości Ritchie Blackmore'a.

Axel znowu tego dokonał. Znowu nagrał album, który może powalczyć z najlepszymi płytami. Nagrał krążek urozmaicony, przemyślany, dojrzały, a z pewnością niczym nieustępujący innym jego klasykom. Może nie ma już takiej frajdy, takiego zaskoczenia jakie było na wcześniejszych płytach, ale to można wybaczyć przy takiej frekwencji i takie liczbie nagranych albumach. „Game of Sins” to klasyczny Axel Rudi Pell taki jaki znamy z „Black Moon Pyramid”, „Shadow Zone” czy „The Crest”. Można brać w ciemno.

Ocena: 8.5/10

2 komentarze:

  1. "All long the Watchtower"hołdem dla Blackmore'a?!!!Lubię czytać Twoje recenzje,zgadzam się z oceną płyty,ale takiej ignorancji u doswiadczonego recenzenta się nie spodziewałem......Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  2. Kawałek w oryganale stworzony przez Boba Dylana, potem zrobiony jeszcze lepiej przez Hendrixa, ale w coverze Axela jest klimat Blackmore'a. Więcej słyszę jego wpływów, aniżeli Hendrixa. O to mi w sumie chodziło. Mogłem lepiej to spreceyzować :D

    Pozdrawiam Łukasz Frasek

    OdpowiedzUsuń