środa, 27 kwietnia 2022

ANVIL - Impact Is imminent (2022)


 Najlepsze lata kanadyjski anvil ma już dawno za sobą i choć nie wiele mają do zaoferowania fanom heavy metalu to nie zniechęcają się i nagrywają kolejne albumy. Z czegoś trzeba żyć, a poza tym odnoszę wrażenie, że Anvil troszkę idzie w ilość wydanych płyt, aniżeli jakość. "Impact is imminent" to 19 album tej formacji i nic też nowego nie  wnosi do twórczości tej grupy. Szanować, szanuje, ale jakoś od kilkunastu lat band nie nagrał niczego godnego uwagi i taka jest prawda. Niestety, ale najnowsze dzieło, które ukaże się 20 maja nakładem AFM records to też średniej klasy heavy metal.

Typowy album Anvil i nic ponadto, tak można by opisać owy album. Instrumentalnie może nie jest najgorzej, bo tam wpadnie jakiś solidny riff czy chwytliwa melodia. Niestety wszystko jest oklepane i jakieś takie bez emocji i pomysłu. Ta muzyka nie rusza w żaden sposób. Co mnie zaczyna nieco irytować to wokal Steve'a, który nie sieje zniszczenia, ani też nie sprawia że płyta łatwo wchodzi.  Brzmienie może i jest dobre, tylko jakość zostaje przytłoczona przez średniej jakości pomysły. Sporym minusem jest zbyt duża liczba utworów. Otwieracz "Take A lesson" od strony instrumentalnej wypada nie najgorzej, ale się skupi na refrenie czy samym wokalu, to odechciewa się wysłuchania pozostałej zawartości. Płytę promował energiczny "Ghost Shadow" i znów ten sam problem. Instrumentalnie jest naprawdę bardzo dobrze. Ostry riff, odpowiednia energia sprawiają że to jeden z najlepszych utworów na płycie. Niestety popisy wokalne Steve'a i nijaki refren nieco psują ostatecznie efekt.  Miks heavy metalu i hard rocka mamy w zadziornym "Fire Rain". Proste motywy i jakoś od razu lepiej wszystko brzmi. Dużo tutaj średnich utworów "Dont look back", w których nic się nie dzieje. Nudy i jeszcze raz nudy. Heavy metal ma dawać kopa, a tutaj to można usnąć przy takich dźwiękach. Na plus zaliczę energiczny i przemyślany "someone to hate". Szkoda że album nie jest w takich klimatach.  Nie wiele dzieje się w hard rockowym "lockdown" który jest do bólu przewidywalny.  Na wyróżnienie zasługuje dynamiczny i pełen ikry "the rabit hole".  Kiedy usłyszałem instrumenty dęte w "Gomez" to miałem dość i granicą kiczu została tu przekroczona. 


To było do przewidzenia, że nowy Anvil to będzie średniej klasy album. Instrumentalnie nie jest źle, ale same pomysły i wykonanie już tak. Zbyt długi meterial, zbyt duża ilość wypelniaczy i za dużo nudy. Fani Anvil zapoznają się z tym wydawnictwem, bo jakże inaczej. Pozostała część społeczeństwa może sobie odpuścić. Szkoda nerwów i czasu. 

Ocena 5/10

3 komentarze:

  1. No, ale lepsza niż poprzednik czy gorsza? Okładka fajna, nawet bardzo. Jednak muza jest najważniejsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze to od lat grają średnio wręcz słabo.

      Usuń
    2. Ostatni ich naprawdę udany album dla mnie to ten z 2011 r😜

      Usuń