niedziela, 20 maja 2012

BETRAYER F.T.M - No life Till Fury (2010)


Jak przekonać kogoś do thrash metalu jeśli nie przepada za tym gatunkiem, a nie jest mu obce tradycyjne heavy metalowe granie, gdzie kocha choćby NWOBHM? Najlepiej zaproponować kapelę thrash metalową która do swojej thrash metalowej konwencji, agresywności w stylu KREATOR i niezwykłej dynamika wplątuje motywy i taki klimat właśnie brytyjskiego grania. Przykładem takiej kapeli jest kolumbijski BETRAYER F.T.M. Zgodnie z biografią zespołu, początki kapeli należy się doszukiwać w roku 2005 kiedy to została założona kapela z inicjatywy gitarzysty Mauricio Murcia i Jimmy Acevedo wokalisty i gitarzysty. Początkowo skład uzupełniali perkusista Juan Camilo i basista Carlos Vitery , którzy później z przyczyn osobistych opuścili kapelę, a ich miejsce zajęli perkusista Felipe Ospina Battery i basista Camilo Castro i w takim składzie nagrano demo w 2007 roku, a w 2009 roku ukazał się mini album „Get What You Deserve” a rok później światło dzienne ujrzał debiutancki album grupy czyli „No Life Till Fury” . Jest na pewno dość ciekawie brzmiące wydawnictwo, które dowodzi że można połączyć takie bardziej tradycyjne granie heavy metalowe gdzie można usłyszeć coś z IRON MAIDEN czy nawet JUDAS PRIEST z thrash metalową dynamiką, czy agresją której nie powstydziłby się sam KREATOR. Skojarzenia z niemiecką legendą thrash metalu mam zwłaszcza kiedy słucham wokalu Jimmiego Vitery który przypomina mi manierą, agresywnością i sposobem śpiewania Mille Petrozze. Może nie grzeszy od jakimś ogromnym warsztatem technicznym, ale ma to coś co sprawia, że słucha się tego z wielką przyjemnością. Na tym albumie należy wyróżnić dobrze rozegraną sekcję rytmiczną, która właściwie napędza ten krążek. W każdym utworze ten aspekt jest wręcz taki sam, a więc jest szybkość, niezwykła dynamika tak jako to słychać rozpędzonym „The Burning Road” czy „Caught Be heard” i trzeba przyznać że w takiej konwencji jest utrzymana cała zawartość. Sekcja rytmiczna, zwłaszcza pokręcone, pełne szaleństwa partie perkusyjne Fillipe doprowadzają również do urozmaicenia tak jak to jest w melodyjnym „One day Of Fury” czy też nieco bardziej stonowanemu zadziornemu „To Kill Or Die” gdzie można też doszukać się wpływów METALLICA.

Materiał został skonstruowany i ułożony że cały czas się coś dzieje i pojawiają się pewne zawirowania i zmiany temp, do tego cały czas towarzyszy nam niezwykła dynamika i chwytliwość, która wydobywa się z zapadających refrenów i prostych melodii wzorowanych na latach 80. Właściwie każdy utwór to potencjalny przebój. Zarówno otwierający „Machine” czy też zadziorny i niezwykle melodyjny „Infernal Metal” które sporo czerpią z heavy i speed metalu, a mniej z thrash metalu. Duet gitarzystów Acevedo/ Murcia sprawdza się dobrze i nie mają większych problemów z dostarczeniem energicznych, zadziornych partii gitarowych, a pojedynki na solówki są przemyślane i dobrze skonstruowane. Sporo pomaga muzykom warsztat techniczny. Jednak po co się rozpisywać na ten temat kiedy można podać tutaj żywy przykład w postaci melodyjnego „Midnight Poison” gdzie pojawią się pewne wpływy punku, czy też rozpędzony tytułowy „No Life Till Fury”, w którym mamy najciekawsze partie solowe na płycie i to odesłanie do tradycyjnego heavy/speed metalu jest miłym smaczkiem nie tylko w tym utworze ale na całej płycie i sprzyja to bez wątpienia jej atrakcyjności.

„No life Till Fury” to znakomite narzędzie za pomocą którego można przekonać kogoś do tego gatunku, bo sporo tutaj wpływów tradycyjnego heavy metalu, czy też speed metalu z lat 80. Zespół nie kryje swoich inspiracji i dobrze, bo stanowią one o atrakcyjności tego krążka. Album został dopieszczony pod względem technicznym jak i kompozytorskim, gdzie mamy 9 dynamicznych utworów cechujących się agresją i niezwykła melodyjnością. Może nie jest to jakiś majstersztyk w tym gatunku, ale na pewno pozycja godna naszego czasu. Debiut bardzo dobry, dający podstawę do myślenia, że jeszcze usłyszymy o tej kapeli w przyszłości.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz