sobota, 8 grudnia 2018

METAL CHURCH - Damned if You Do (2018)

Pomówmy o nowym albumie Metal Church. Jest to już drugi krążek po powrocie Mike'a Howe'a, a także pierwszy z Stetem Howlandem w roli perkusisty. Oczekiwania były ogromne, bo i "XI" był dojrzałym i dopracowanym krążkiem. Niestety, ale najnowsze dzieło Metal Church zatytułowane "Damned if You Do" to tylko dobry album, który nie ma szans namieszać w tegorocznych rankingach. To płyta przewidywalna i bez ikry. Wszystko zostało zagrane ostrożnie, bez ryzyka, kopiując oklepane riffy i motywy. Dalej jest to muzyka do jakiej nas przyzwyczaili, czyli heavy power metal, który nawiązuje przede wszystkim do ostatniego dzieła. Nie brakuje też nawiązań do lat 80, ale to wszystko jest zrobione tak na średnim poziomie. Kurdt jako lider zawodzi, bo nie dostarcza jakiś pomysłowych, wybitnych partii gitarowych. Tego mi tutaj brakuje. Co z tego, że jest Mike i przeżywa drugą młodość. Jest znakomity na tym albumie, ale to za mało żeby stworzyć arcydzieło. Niestety, ale od kapeli tego formatu oczekuje się więcej. Płyta ma znakomitą i przykuwającą oko okładkę, a także mocne, drapieżnie brzmienie, ale problem tkwi w samych kompozycjach. Najlepiej wypadają utwory, które band udostępnił nam przed premierą. Mamy ocierający się o thrash metal "By the numbers", który imponuje energią i mocnym riffem. Jest też oczywiście przebojowy "Damned if You do", pełniący rolę otwieracza. Znakomity strzał, tylko trochę irytuję to "hmm". Trzeci znany kawałek to dynamiczny "Out of balance", który najbardziej przypadł mi do gustu. Jest energia, jest pazur i taki duch starych płyt Metal Church. Cieszy też bardziej złożony i mroczniejszy "Black Things", który stara się przypomnieć nam czasy "Human Factory". W podobnej stylistyce utrzymany jest "Revolution underway", choć tutaj wdziera się nuda. Kurdt bardziej się wysila się pod względem partii gitarowych w kawałku "Rot away", który wyróżnia się pomysłowym riffem. Totalnie nie pasuje mi do całości hard rockowy "Monkey finger". Całość zamyka żywszy "The war eletric", gdzie zespół stara się grać bardziej melodyjniej. Czas oczekiwania się skończył i dostaliśmy album co najwyżej dobry. Czuje rozczarowanie, bo liczyłem na powtórkę z "XI". Niby jest to heavy metal, ale nudny i po prostu przewidywalny. Metal Church z Mikem Howem stać na więcej. Szkoda

Ocena 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz