Często słuchacze drwią z zespołów takich jak Bloodbound, Powerwolf czy Sabaton, określając ich muzykę mianem „pop metalu”. W takim razie, jak sklasyfikować to, co obecnie prezentuje Battle Beast?
Pierwsze płyty fińskiej formacji stanowiły udany miks klasycznego heavy i power metalu — pełne energii, chwytliwych riffów i epickich melodii. Niestety, najnowsze wydawnictwa grupy coraz bardziej przypominają własną karykaturę. Kiczowate aranżacje i przesadna słodycz wypierają dawną moc i agresję. Najnowszy album Steelbound niestety kontynuuje ten kierunek.
Mimo że za wydanie ponownie odpowiada Nuclear Blast, a skład pozostał bez zmian, mam wrażenie, że nawet wokalistka Noora Louhimo brzmi tym razem bardziej popowo. Brakuje jej tej charakterystycznej charyzmy i drapieżności, które kiedyś nadawały utworom siłę i autentyczność. Owszem, potrafi nadać piosenkom melodyjności i przebojowego charakteru, jednak efekt końcowy sprawia wrażenie zbyt wygładzonego i sztucznego.
Okładka Steelbound sugeruje powrót do korzeni zespołu, lecz to tylko mylący trop. Całość okazuje się zaskakująco ciężka w odbiorze — nie z powodu mocy, lecz przez nadmiar cukierkowych melodii i komercyjnych zabiegów.
Przebojowy „The Burning Within” wybija się na tle całości – to dynamiczny, radosny power metalowy numer, który na moment przywraca nadzieję. Niestety, komercyjny patos „Here We Are” oraz niemal dyskotekowy „Steelbound” skutecznie tę nadzieję gaszą. Zespół zaczyna balansować na granicy autoparodii. Tytuł „Twilight cabaret” wydaje się wręcz trafną metaforą – muzycznie i brzmieniowo przypomina kabaretowy pastisz.
Pewne przebłyski pojawiają się w marszowym „Blood of Heroes”, choć utworowi brakuje dopracowania i ciężaru. Z kolei słodki „Angel of Midnight” ociera się o hard rock, a nawet ostrzejszy „Riders of the Storm” nie jest w stanie przywrócić dawnej energii zespołu.
Battle Beast wciąż trzyma się swojego przesłodzonego, nadmiernie komercyjnego stylu. Niestety, trudno doszukać się tu szczerości, świeżości czy prawdziwej pasji. To muzyka poprawna technicznie, ale pozbawiona duszy. Niby człowiek wiedział, czego się spodziewać — a jednak się łudził.
Ocena: 3.5/10
Wita Stefan. To była moja ulubiona kapela na początku. Nie mogę skomentować całości ale te 3 utwory które już ujrzało światło dzienna to masakra. Na tej podstawie dam 3/10 może jak całość posłucham to zwiększę ocenę ale to była męczarnia do wysłuchania. I pomimo że kocham te radosne i cukierkowate brzmienia to te kawałki z tym nie miały nic wspólnego! Po prostu dramat
OdpowiedzUsuń