czwartek, 1 września 2022

WHITE SKULL - Metal Never Rusts (2022)


 Od kiedy Federica De Boni wróciła do włoskiego White Skull to band znów przeżywa jakby drugą młodość. Powrót tej wokalistki pozwolił zespołowi znów wrócić na właściwe tory i znów błyszczeć tak jak w latach 90. "Under this Flag" to wciąż jeden z ich najlepszych albumów.  Troszkę słabszy był "Will of the stron", a teraz po 5 latach band powraca z nowym krążkiem. Troszkę pandemia pokrzyżowała plany zespołu, ale trzeba przyznać, że warto było czekać na "Metal Never Rusts". Band znów zalicza zwyżkę formy.  Album ukaże się oficjalnie 21 października tego roku nakładem wytwórni Roar.

Jedno spojrzenie na skład i względem po poprzednich płyt, mamy jedną zmianę.  Pojawił się Valentino Francavilla w roli drugiego gitarzysty. Akurat od strony partii gitarowych dzieje się sporo dobrego. Nie wieje nudą, cały czas dostarczają nam chwytliwych melodii, a same riffy są mocne, zadziorne i słychać od samego początku że to White Skull i to ten w  bardzo dobrej formie. De boni jak zwykle zachwyca swoją manierą wokalną i to dzięki niej ten band ma swój charakter i zapada w pamięci. Stylistycznie to tak naprawdę kontynuacja tego co band prezentował na dwóch poprzednich płytach i to akurat dobry kierunek dla white Skull.

Ciekawa okładka i soczyste brzmienie wręcz zachęcają by odpalić płytę od razu. Otwieracz w postaci "Hammer on thin ice" jest niezwykle trafiony. Krótki i treściwy kawałek, który imponuje energią i zadziornością. Bardzo dobrze się tego słucha. Tytułowy "Metal never Rusts" to już prawdziwy killer, z szybkim tempem i power metalowym pazurem. No jest moc!  Band nie zwalnia tempa i dalej dostarcza nam prawdziwy hit w postaci "Skull in the Closet" i słychać że ktoś mocno nasłuchał się Primal Fear czy Gamma Ray. White Skull rozkręca się nam na tej płycie. Szczęka również opada przy melodyjnym "Black Ship", który ma nieco piracki klimat. Główny motyw jak i cała praca gitar kradnie tutaj show. Marszowy i bardziej epicki "Heavily mental" też znakomicie się sprawdza i daje nieco urozmaicenia. Pojawia się też gościnnie Chris  Boltendahl w rozpędzonym "Scary quiet" i to kolejny killer na płycie. Oczywiście echa Grave Digger też są słyszalne. Ciekawa kombinacja tutaj wyszła i sam duet równie ciekawy. Pełno motywów judas priest da się usłyszeć w zadziornym "ad maiora semper" i band trzyma wciąż bardzo wysoki poziom. Kicz i zażenowanie można troszkę odczuć przy "Jingle hell", który jest wariacją na temat świątecznego hitu "Jingle bells". Troszkę średnio trafiony pomysł."Pay to pay" to kolejny mocny kawałek na płycie. Dobre tempo, mocny riff i to jest to. Troszkę słabszy jest stonowany i nieco balladowy "weathering the storm".

Tym razem White skull stworzył niezwykle energiczny i żywiołowy album, który bardzo dobrze się słucha. Troszkę denerwuje "Jingle hells" i zamykający kawałek, ale całość prezentuje się niezwykle okazale. Nie zmarnowali tej długiej przerwy i nagrali naprawdę świetny album. Już go wrzucam do listy najlepszych albumów White Skull! Polecam!

Ocena: 9/10

4 komentarze:

  1. Od powrotu Frederici znów na szczytach. Spadli bez niej na oceny 6-7 ale z nią zawsze 10/10. I na to liczę jak kupię. Ich kupuję płyty zawsze w ciemno. Wasz Stefan

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle wychodzi niezłych płyt a ty nic nie piszesz o nowym BLIND GUARDIAN (dziś premiera) a ja już 2 razy słuchałem i powiem że jest moc !!!! na razie daję 9/10 ale jest szansa na 10/10. Dawno w ich repertuarze nie słyszałem tyle siły-wow

    OdpowiedzUsuń
  3. among the bands with the worst vocals

    OdpowiedzUsuń