wtorek, 26 września 2023
DEATH DEALER UNION - Initiation (2023)
Dobra, przyznaję się. Do sięgnięcia po debiutancki album amerykańskiej formacji Death Dealer Union o tytule "Initiation"skłoniły mnie naprawdę udane single tej grupy. Zarówno przebojowy "The vow of silence" i bardziej zadziorny "The integument". Kawałki miały swój urok i byłem ciekawe, czy ową atrakcyjność uda się utrzymać na całej płycie.
Na owych singlach uwagę przyciągnął charyzmatyczny głos Eleny Cataraga, który odnajduje się w delikatnych i wysokich rejestrach, jak i bardziej brutalnych partiach wokalnych, gdzie nie boi się wkraczać w harsh wokal. Ma to "coś" w swoim głosie, że przyciąga uwagę i zapaść w pamięci. To już sporo. Gitarzyści Doug i Hunter potrafią grać, znają się na melodyjnym metalu. Zabrakło niestety stanowczości, pomysłów na cały materiał i nieco agresji. Momentami brzmi to wszystko jakby było obdarte z mocy, z heavy metalowego pazura, z agresji. Wtedy płyta robi się komercyjna i nijaka. Band stara się urozmaicać i nie trzymać się jednego stylu. Taki "Ill Fated" miewa dobre momenty, ale jako cały utwór jest dziwaczny i nie zapada w pamięci. Dalej mamy nieco nowoczesny "Ekphrasis", który przyciąga uwagę mrocznym klimatem i zadziornym riffem. Nie jest źle. Za lekko i za bardzo radiowo jest w "Back to Me" i to jest coś co zniechęca do Death Dealer Union. Za mało metalu, za dużo komercyjnego, popowego grania. Na plus zaliczyć należy mocniejszy "Downfall", który nie ratuje tej płyty.
O to mamy band, który ma potencjał żeby zabłyszczeć. Nie robi tego. Marnuje swój potencjał nagrywają album nijaki, komercyjny i jakby obdarty z heavy metalowego pazura. Miało być melodyjnie, nowocześnie, a wyszło dziwacznie. Z tej płyty w głowie zostały tylko singlowe utwory i głos Eleny. Reszta przeszła bez echa. Szkoda.
Ocena: 3.5/10
sobota, 23 września 2023
GREAT MASTER - Montecristo (2023)
Hrabia Monte Cristo to jedna z najważniejszych postaci 19 wieku i ta powieść autorstwa Aleksandra Dumasa stała się podstawą do powstania albumu koncepcyjnego włoskiego Great Master. To już czyni owe wydawnictwo wyjątkowe ciekawe, a kiedy jeszcze wspomni się o świetnej przeszłości i znakomitych płytach to robi się niezwykle ciekawie. Jedno jest pewne. Jeśli siedzimy w power metalu i cenimy sobie wartościowe wydawnictwa to nie może pominąć "Montecristo" włoskiego Great Master.
W roku 2022 do zespołu dołączyć nowy perkusista - Denis Lovello. Potrafi dać zagrać dynamicznie i z odpowiednią techniką. Trzeba przyznać, że daje czadu. Reszta składu bez mian. Jahn i Manuel stawiają na klimatyczne i pełne emocji partie gitarowe. Dzieje się w tej sferze naprawdę sporo dobrego. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie mamy grania w oparciu o jeden riff, ale cały wachlarz możliwości Great Master. Znów band balansuje między melodyjnym power metalem, symfonicznym, czy też nutką progresywnego metalu. Całość mocno nastawiona na bogate aranżacje, rozmach, podniosłość i epickość. Robi to wrażenie. Czy jest jakieś "ale"?
Otóż tak. Mam pewne skargi. Brakuje mi to z 2-3 killerów z mocnym riffem i troszkę bym ograniczył melancholijność i romantyczny feeling. Wszystko tak naprawdę zależy od naszych upodobań. Great Master to również wyraziste i pełne melodyjności partie klawiszowe Giorgio i wyrazisty wokal Stefano.Panowie znają swój talent i potrafią go wykorzystać.
Zawartość to prawdziwa uczta dla fanów takiego grania. Godzina przepięknych dźwięków i atrakcyjnych melodii. Na start mamy podniosły i taki nastrojowy "Back Home". Jest dobrze, choć troszkę zabrakło mi tutaj mocniejszego uderzenia. Owe uderzenie następuje w melodyjnym "The Left hand and Joke". Rasowy killer, który ma wszystko to co jest ważne w power metalu. Radosny wydźwięk, chwytliwa melodia i wciągający refren. Cudo i na długo zostaje w pamięci. Troszkę stonowany "Where the shame lives" zabiera nas w bardziej epickie rejony. Sporo dobrego wnosi rozpędzony "Your fall will come", który jest ukłonem w stronę europejskiego power metalu lat 90. "Weak Point" to z pewnością nie jest słaby punkt tej płyty, a wręcz przeciwnie. To kolejny bardzo istotny przystanek płycie. Jest rozmach i duża dawka melodyjności. Band pazur pokazuje w ostrzejszym "Final Revenge" i troszkę szkoda że więcej nie ma takich petard. Brawa należą się za klimat i motywy bliskiego wschodu w "Man from the east".
To płyta z górnej półki, ale czuje spory niedosyt. Z jednej strony piękne, soczyste brzmienie i niesamowity klimat. Piękne aranżacje, urozmaicenia i duża dawka dojrzałego power metalu w podniosłym wydaniu. Z drugiej strony zabrakło kropki nad "i". Ostatecznego dopieszczenia całości. Mimo drobnych wad to wciąż bardzo wartościowy i godny uwagi album. Great Master nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Dobrze to o nich świadczy.
Ocena: 8.5/10
czwartek, 21 września 2023
IGNITION - Vengeance (2023)
Czas sprawdzić czy niemiecki band o nazwie Ignition wciąż jest wstanie podziałać na moje zmysły i dostarczać heavy/power metal wysokich lotów. Poprzednie dwa wydawnictwa to były majstersztyki. Czy najnowsze dzieło "Vengeance" utrzymuje wysoki standard wyznaczone przez poprzednie płyty?
To było trudne zadanie i jak się okazało niemożliwe do zrealizowania. Przynajmniej nie teraz. Band zrobił swoje i nagrał album w stylu poprzednich. Jest to w dalszym ciągu heavy/power metal z elementami niemieckiej toporności, przebojowości i dostarczający fanom mocnych riffów. Tylko tym razem o kilka punktów mniej pod względem jakości. Jak już są hity to nie mają takiej siły przebicia co te z poprzedniej płyty. Nie brakuje też szybkich i energicznych utworów, ale to wszystko jakby zagrane bez większego pomysłu i nie wiele zostaje w pamięci. Ignition znów dostarcza miłą dla oka okładkę i dopracowane brzmienie, które dodaje całości odpowiedniej mocy. Niestety nie pomaga to przykryć owe niedociągnięcia.
Los tej płyty mógł się potoczyć zupełnie inaczej. Wystarczyło utrzymać jakość i styl z otwierającego "Ignite The Fire". Drapieżny utwór, który utrzymany jest w nowoczesny stylu i momentami ocierają się o styl Thunderstone czy Arthemis. Ten mroczny klimat dodaje uroku i chce się zagłębić w ten album. Przebojowy "Kingdom of Lies" cechuje się melodyjnością i power metalową drapieżnością. Niezwykle atrakcyjny kawałek, który w pełni oddaje charakter Ignition. Żywy dowód na to, że ta kapela potrafi nagrać killer z prawdziwego zdarzenia. "The Rise" to kolejny mocny punkt tego wydawnictwa. Mocny, dający kopa riff robi wrażenie, a to dopiero początek. Kawałek nabiera dynamiki i pokazuje na co stać Ignition. Podobne emocje wzbudza "Betrayel", który dostarcza spora frajdy i przypomina nieco wcześniejsze wydawnictwa.
Reszta nie robi większego wrażenia. To dobre kompozycje, ale jakoś nie potrafią zapaść w pamięci na dłużej. Zabrakło pomysłów na cały album i gdzieś w tym wszystkim dostajemy album znacznie słabszy od poprzednich. Szkoda, bo zespół robi wrażenie i stać ich na znacznie więcej. Oby następnym razem było lepiej.
Ocena: 6.5/10
niedziela, 17 września 2023
SHADOWSTRIKE - Traveler's Tales (2023)
Nie, to nie nowa bajka dla dzieci od Disney'a. To oczywiście kolejna płyta z kręgu power metalu. Tym razem coś dla miłośników lat 90. Każdy fan wczesnego Helloween, czy rhapsody ten szybko odnajdzie się w świecie Shadowstrike. Band działa 13 lat i co najbardziej szokuje, to fakt że to amerykańska kapela. Słuchając najnowszego dzieła zatytułowanego "Traveler's Tales" można odnieść wrażenie, że to europejska kapela. Obstawiałbym Włochy może Finlandię, ale na pewno nie Stany Zjednoczone. Pierwsze pozytywne zaskoczenie.
Nie pierwszy raz jesteśmy świadkami kiedy amerykańska kapela znakomicie gra w stylu kapel europejskich. Bywa tutaj słodko, baśniowo, w klimatach fantasy. Jest duży nacisk postawiony na chwytliwe melodie, na złożone partie gitarowe. Ma być podniośle, z epickim rozmachem i symfonicznym ozdobnikami. Momentami można poczuć się jakby się słuchało czegoś na miarę Fellowship, Twilight Force czy Marco Garou Magic Opera Gloryhammer. Kierunek dobry został obrany i tutaj drugie pozytywne zaskoczenie. Skojarzenia z Magic Operą mogą być słyszalne bowiem lider Shadowstrike Matt Krais był członkiem Magic Opera. Popisy gitarowe na linii Krais/Walls są godne uwagi i często ubarwiają płytę. Na pewno nie brakuje atrakcji w tej sferze. Dużą robotę robią partie klawiszowe Rayna Patane, który nadają całości rozmachu i odpowiedniego klimatu fantasy. Nie ma mowy o kiczu. Całość znakomicie spina głos Matta Kraisa, który brzmi jak wielu podobnych śpiewaków power metalowych. Ważne, że dysponuje odpowiednią techniką i mocą, by siać zniszczenie, czy czarować słuchacza kiedy jest to potrzebne.
Do tego piękna dla oka okładka i miłe dla ucha brzmienie, które podkreśla każdy dźwięk. Wszystko pięknie, a jak tam zawartość? O dziwo jest bardzo dobrze. Zaczynamy od rasowego intra. "The Path Untaveled" brzmi jak miks gloryhammer i może dragonforce. Melodia banalna, troszkę kiczowata, ale jest potencjał i przygotowuje nas do power metalowej uczty. Ruszamy wraz z energicznym "Broken hearted journey". Rasowy symfoniczny, europejski power metal z lat 90. Przypominają się złote lata Rhapsody czy Helloween. Mocny start. Pomysłowy i bijący świeżością "Dont Turn Back" jest po prostu piękny w swojej stylizacji. Nie brakuje prostych i zapadających w pamięci hitów. Taki bez wątpienia jest klimatyczny "Winds of Change". Coś z Dragonforce znajdziemy w energicznym "Decesive Battle". Niezwykła szybkość i odrobina słodkości. Efektu obrzydzenia nie ma i sam kawałek robi demolkę. Druga część jakby bardziej nastawiona na klimat i mamy taki nieco filmowy "The soneteeer", troszkę rozlazły i przedłużony "The Oracle", czy taki nieco teatralny "Premonitions".
Nowy album wypada korzystniej niż debiut shadowstrike. Materiał bardziej dopieszczony, może momentami przesadzony w klimacie fantasy i ozdobnikach. Całościowo to kawał porządnie skrojonego symfonicznego power metalu w europejskiej odmianie.
Ocena: 8.5/10
sobota, 16 września 2023
HELMS DEEP - TRACHEROUS WAYS (2023)
Czuć autentycznie klimat lat 80. Na pewno ku temu sprzyja klimatyczna i nieco kiczowata okładka, a także nieco przybrudzone brzmienie. Słuchając zawartości, umiejętności zespołu i aranżacji to od razu można poczuć się jak w latach 80. Motorem napędowym zespołu jest Alex Sciortino, który odpowiada za partie gitarowe i wokal. Od strony partii gitarowych jest odlschoolowo i nie można narzekać na brak urozmaicenia. Pojawiają się szybkie kawałki, jak i bardziej złożone czy bardziej przebojowe. Wokal troszkę gorzej wypada. Brakuje techniki czy takiej ogłady. Brzmi to dość surowo i nieco chaotycznie.
Na płycie znajdziemy 11 utworów i na wstępie dostajemy perełkę w postaci "Fire Rain". Znakomity hołd dla brytyjskiej sceny metalowej i słychać tutaj wpływy Iron Maiden. Kawałek wpada w ucho i potrafi zauroczyć melodyjnym charakterem. Rasowy heavy metal z nutką judas priest znajdziemy w stonowanym i rytmicznym "Treacherous Ways". Imponuje również zadziorny i przebojowy "Fight or Flight", który jest znakomitym hołdem dla heavy metalu lat 80. Odgrzewany kotlet? Na pewno, ale odrobina przypraw, dobre dodatki i wyszedł smakowity kąsek. Popisy gitarowe w "Breaking the Seal" godne są wyróżnienia i pochwał. Niby nic nadzwyczajnego, a słucha się tego z wielką radością. Czasami najbardziej oczywiste rozwiązania przynoszą pożądany efekt.Dużo dobrego heavy metalu tutaj znajdziemy i kolejnym tego przykładem jest rozpędzony "The keep". Zamykający płytę "Serpents Eye" też potrafi zauroczyć energicznym riffem i dużą dawką pozytywnej energii. Klimat lat 80 jest i nie brakuje w tym sprawdzonych patentów.
Ktoś powie płyta jakich wiele. Ktoś powie że wokalista psuje zabawę, a jeszcze inni powiedzą po co komu takie wydawnictwo? Znajdą się zwolennicy Helms Deep, jak i przeciwnicy. Nie jest to może ideał, ale jest sporo szczerości i trafionych pomysłów. Całość ma klimat lat 80 i dostarcza sporo frajdy. Warto posłuchać i samemu ocenić co potrafi Helms Deep. Na pewno jest to bardziej wartościowe niż ostatnie dzieła Raven.
Ocena: 7/10
piątek, 15 września 2023
RONNIE ROMERO - Too many Lies, Too many Masters (2023)
Ronnie romero po raz trzeci. Tak to już trzeci album w tym roku gdzie rolę wokalisty pełni Ronnie romero. Był świetny Elegant Weapons, pojawił się też na płycie Adriana Benegasa, a teraz wydał swój trzeci solowy album sygnowany swoim imieniem i nazwiskiem. Do tej pory wydał dwa albumy z coverami i w końcu przyszedł czas na autorski album z nowymi kompozycjami. Trzeba przyznać, że mocno zapracowany jest Ronnie. Jego głos jest rozchwytywany i pojawia się na wielu płytach, bez względu czy to jakiś gościnny występ, czy nowy band w którym śpiewa. Wszędzie go pełno i dla jednych to zaleta, a inni mogą rzec, że mają już dość jego głosu. "Too many lies, too many masters" to płyta dla miłośników Ronniego Romero, dla miłośników klasycznego heavy metal. Każdy kto słuchał płyt z coverami, ten wie co w duszy gra Ronniemu i kto był jego inspiracją. W takim kierunku poszedł na albumie z własnymi kompozycjami.
Ronnie zebrał znanych i doświadczonych muzyków. Basista Javier Garcia i perkusista Andy C są nam dobrze znani z Lords of Black, w którym wokalistą jest właśnie Ronnie. Klawiszowiec Francisco Torres i gitarzysta Jose Rubio grali wcześniej w Nova Era. Każdy z muzyków odgrywa swoją rolą i potrafią zagrać ciekawy riff, czy przyprawić o szybsze bicie serca. Jednak przychodzą takie momenty na płycie, że albo troszkę wieje nudą, albo dostajemy strasznie oklepany motyw. Mamy wzloty i upadki. Nie pomaga wtedy nawet świetny głos Ronniego Romero. Tak mamy z hard rockowy "I've been losing you" czy nieco bluesowy "Crossroad". Niby hard rockowe, stonowane utwory, ale troszkę takie bez pomysłu i ciekawej linii melodyjnej. Lepiej wypadają energiczne kawałki jak otwieracz. "Castaway on the moon" to żywiołowy utwór z wyraźnymi wpływami heavy metalu lat 80. Podobnie ma się sprawa w przypadku tytułowego "Too many Lies, Too many Masters", który przemyca sporo elementów Dio. Pozytywne emocje wzbudza "Not a just nightmare", który mógłby zdobić album elegant weapons. Niezwykle chwytliwy i dynamiczny kawałek, który pokazuje że w tym wszystkim jest potencjał na coś więcej, na coś wyjątkowego. Najpiękniejszy z całej płyty jest "Chased by shadows", który promował ten album. Nic dziwnego, bo to świetny hołd dla twórczości Dio i znakomita reklama by sięgnąć po ten album.
Od Ronniego Romero można oczekiwać płyty z górnej półki. Muzyk tej klasy nie może sobie pozwolić na średnie wydawnictwa. Czyżby za bardzo się rozmieniał na drobne nasz Ronnie? Być może. Na pewno "Too many lies, too many masters" ma swoje wady i jest albumem co najwyżej dobrym. Zabrakło ognia, pazura, a przede wszystkim za brakło pomysłów na cały album. Brzmienie też troszkę jakby obdarte z mocy. Jest kilka perełek, kilka godnych uwagi momentów, ale chyba jednak wolę odpalić inne wydawnictwa z Ronniem, które ukazały się już w tym roku.
Ocena: 6/10
czwartek, 14 września 2023
SACRIFIX - Killing Machine (2023)
Pewnego wieczoru podczas szukania czegoś nowego w thrash metalu natrafiłem na utwór "Killing Machine" brazylijskiej formacji o nazwie Sacrifix. Coś zaiskrzyło i poczułem potrzebę zapoznania się w całości z najnowszym albumem tej grupy, który nosi tytuł "Killing Machine". Album ukazał się 21 sierpnia.
Płyta skierowana jest do tych słuchaczy, którzy kochają starą szkołę thrash metalu. Szybko, agresywnie i z dużą dawką energii. To jest to co znajdziemy na tym wydawnictwie. Nie ma tu za grosz oryginalności, świeżości czy czegoś co by pozwoliło nazwać Sacrifix mistrzami w tym fachu. To po co piszę o tej płycie? Kupili mnie ci panowie swoją szczerością i solidną pracą. Płyta mimo wtórności jest łatwa w odbiorze i miła w słuchaniu. Mocne riffy, dobrze skrojone solówki i pełno intrygujących partii gitarowych sprawiają, że płyta naprawdę może się podobać. Specyficzny wokal Franka Gasparotto też nie każdemu może przypasować. Jego maniera mimo wszystko współgra z warstwą instrumentalną i nasuwa na myśl lata 90. Okładka może nie powala na kolana, ale widać od razu, że mamy do czynienia z thrash metalową płytę.
Co warto wyróżnić? Zadziorny i przebojowy "Guided by God", który pokazuje, że w tym zespole drzemie potencjał. Odrobinę heavy metalowej stylistyka można uchwycić w dynamicznym "March to Kill". Thrash metalowa petarda "Ancient Agression", który oddaje piękno thrash metalowej stylistyki. Bardziej złożony "Dark zone" też pokazuje nieco inne oblicze zespołu. Reszta to szybkie łojenie, ale brakuje w tym jakieś ładu i składu. Wkrada się gdzieś monotonia, a tym samym album troszkę mniejsze spustoszenie sieje.
"Killing machine" to solidna porcja thrash metalu, ale brakuje tutaj wyraźnych killerów, które by powaliły na kolana. Płyta na kilka odsłuchów i nic ponadto. Zabrakło świeżych pomysłów i wyraźnych petard, które by zostały z nami na dłużej. Mimo pewnych nie dociągnięć warto posłuchać co ma do zaoferowania Sacrifix.
Ocena: 6/10
niedziela, 10 września 2023
FIRE ROSE - Blood on Your hands (2023)
W roku 2016 szwajcarski Fire Rose dostarczył słuchaczom godny uwagi debiut, który wpisywał się w stylistykę melodyjnego heavy metalu z nutką hard rocka. Pokazali, że potrafią grać i to na całkiem bardzo dobrym poziomie. "Devil on High heels" to była płyta utalentowanych muzyków i bardzo przebojowy debiut, który był idealną pozycją dla fanów Pretty Maids, Wasp, Dokken czy też nawet Unisonic. Od tamtego czasu minęło 7 lat, a band powraca z najnowszym krążkiem zatytułowanym "Blood on your hands". Nic się nie zmieniło. Band znów czaruje swoją muzyką.
Nowy album, nowa dawka energicznych kawałków i w zasadzie band kontynuuje to co prezentował na debiucie.Wykorzystuje te same patenty i receptę na przeboje. Wszystko opiera się przede wszystkim na charyzmatycznym głosie Philippie Meirze. Specjalista w swoim fachu, który potrafi odnaleźć się w hard rocku, jak i melodyjnym metalu. Świetna technika i barwa głosu sprawiają, że można słuchać jego głosu bez końca. Za partie gitarowe odpowiadają Florian/Simon, którzy wiedzą co chcą grać i w jaki sposób zaskoczyć słuchacza. Panowie znają się na rzeczy i można na nowym krążku znaleźć sporo atrakcyjnych riffów czy solówek. Nie ma miejsce na nudę. Wszystkie elementy układanki tworzą spójną całość i naprawdę miło się tego słucha.
Czy można sobie wymarzyć lepsze otwarcie płyty niż chwytliwym "Heroes", który momentami przypomina twórczość Unisonic, a najbliżej chyba do takiego "Best Time" Helloween. Słychać pewne powiązania z głównym motywem gitarowym. Dobrze wypada też energiczny i bardziej hard rockowy "Touchdown". Imponuje pomysłowość i melodyjność w tytułowym "blood on your hands", który znakomicie prezentuje talent zespołu i ich ogromny potencjał. Energia i szybkość napędza przebojowy "Rise like the sun". Niby nic odkrywczego nie grają, a potrafią zachwycić wykonaniem i aranżacjami. Czasami sprawdzone patenty są lepsze od nowych, chybionych. Rozbudowany i bardziej emocjonalny "Rain falling down" to taki hołd dla lat 80. Coś z ballady jest, ale sam kawałek potrafi przyprawić o dreszcze. Dobrze się tego słucha, a to jeszcze nie koniec. Sporo hard rockowego zacięcia mamy w lekkich i melodyjnych "Fields of Honor" czy "Life".
Każdy z utworów na nowej płycie to pozycja ciekawa i godna uwagi. Nie ma słabych momentów. Zabrakło może mi nieco jakiejś petardy czy ostrzejszego kawałka, ale i tak panowie wymiatają i odwalają kawał dobrej roboty. Fire Rose pokazuje, że trzeba się z nimi liczyć na scenie melodyjnego metalu czy hard rocka. "Blood on Your Hands" trzeba po prostu znać!
Ocena: 8.5/10
sobota, 9 września 2023
MYRATH - Karma (2023)
Uwaga! Tunezyjski Myrath wrócił z nową dawką muzyki. To jeden z tych zespołów, który ma własny styl. Nie patrzy na trendy, na innych i robi swoje. Działają od 2006 r i zawsze starają się postawić na świeżość, na wyszukane i bardziej złożone melodie i motywy gitarowe. Nie idą na łatwiznę i szukają najlepszych rozwiązań. Na ich płyty czeka się z utęsknieniem. Mało komu udaje się połączyć egzotyczne, folkowe dźwięki wywodzące się z tamtejszej kultury, z progresywnym heavy metalem i nutką power metalu. Do tej pory nie zawiedli i najnowsze dzieło zatytułowane "Karma" podtrzymuje ten trend. To kolejny album z górnej półki.
Okładka miła dla oka i oddaje świat, w którym obraca się Myrath. Od razu wiadomo co nas czeka. Jak przystało na ich płyty jest wszystko dopracowane i nawet brzmienie robi wrażenie i współgra z całością. W dalszym ciągu swoim głosem czaruje Zaher Zorgati, który potrafi budować napięcie i nadawać utworom emocje. Te utwory mają coś do powiedzenia i potrafią zapaść w pamięci. Tak jak do tej pory, sporo w tym wszystkim krajowej kultury i ich folku. W połączeniu z progresywnym heavy/power metalem daje to wybuchową mieszankę. Myrath to też jakość dopasowanych dźwięków i świeże podejście do tworzenia melodii, czy głównych motywów gitarowych. Band ma swój styl i chwała im za to.W sferze partii gitarowych czaruje Malek Ben Arbia, który jest gdzieś na drugiej linii frontu. Schowany za wokalem i całymi tymi ozdobnikami.
11 utworów, bardzo zróżnicowanych, ale całościowo dający pełen obraz tego co gra Myrath. Mamy chwytliwy i przebojowy "To the stars". Dość łagodnie, bardzo przebojowo i może nieco radiowo, ale utwór czaruje pod każdym względem. Rozmach, epickość to atuty "Into the Light", z kolei melodyjny "Let it Go" stawia na przebojowość i chwytliwość.Egzotyczne dźwięki i upiększenia umilają nam czas podczas słuchania "Words Are Falling". Dynamikę i drapieżność dominują w "Temple Walls" i to kolejna perełka na płycie. Uroczy jest nawet rockowy "The Empire", zaś za serce potrafią złapać energiczny "Heroes" czy pełen emocji "carry on".
Myrath wciąż trzyma wysoki poziom i wciąż ma coś do zaoferowania. Potrafią być ambitni, bardzo tajemniczy i specjalistami w swoim fachu. Kto szuka świeżości, pomysłowości i nietuzinkowych rozwiązań ten powinien posłuchać "Karma".
Ocena: 9/10
piątek, 8 września 2023
BIO-CANCER -Revengeance (2023)
8 września 2023 to data premiery najnowszego dzieła greckiego Bio-Cancer. 8 lat przyszło czekać fanom na trzeci album tej formacji. "Revengeance" to bez wątpienia najciekawszy album w dorobku tej grupy. Płyta nastawiona na brutalność, agresywne riffy i szybkie, dynamiczne granie. Panowie nie biorą tutaj jeńców.
Ma to swoje plusy, ale też i minusy. Każdy kto szuka powiewu oryginalności, czy urozmaicenia, to z pewnością tego tutaj nie znajdzie. Panowie stawiają na agresywne, brutalne granie, gdzie głównym składnikiem jest szybkie tempo. Lefteris swoim wokalem momentami przybliża nas do death metalowej formuły. Specyficzny styl śpiewania i drapieżność sprawia, że płyta może też być ciężka w odbiorze dla niektórych osób. Mroczna, ponura okładka wraz z soczystym i ostrym brzmieniem jest dopełnieniem całości.
Słuchając płyty można momentami usłyszeć pewne wyraźne wpływy Kreator czy Morbid Saint czy Dark Angel. "Citizen... Down" to przedsmak tego co nas czeka na tej płycie. Jeśli ten kawałek przestraszy to znaczy, że nie jest to płyta dla was. Jest brutalnie, ale też melodyjnie i z pomysłem. Imponuje mocny i wyrazisty główny motyw w "44 days in Hell". Kolejne kawałki brzmią jak kopiuj wklej i to też może niektórym przeszkadzać. Trzeba się wysilić, żeby odróżnić poszczególne utwory. Pod tym względem wyróżnia się melodyjny i bardziej złożony "Dream Merchants" czy nieco bardziej stonowany, heavy metalowy "Underdog".
Bio- Cancer nagrał brutalny, ale zarazem intrygujący album, który nie bierze jeńców. Panowie atakują nas masą ostrych dźwięków na samym starcie i ten stan rzeczy utrzymują przez cały album . Fani będą zadowoleni, a i też ci co nie znają twórczości tej greckiej formacji mogą znaleźć coś dla siebie. Warto zapoznać się z tym co ma do zaoferowania Bio-Cancer.
Ocena: 8/10
czwartek, 7 września 2023
DERDIAN - New Era IV : Resurgence (2023)
Mogłoby się wydawać, że odejście Marco Garau doprowadzi do załamania włoskiego zespołu Derdian. W końcu Marco odgrywał kluczową rolę w muzyce Derdian. Postanowił skupić się na swoim zespole Magic Opera i w sumie to nie jest zaskoczeniem. Tworzy tam świetną muzykę pod własnym szyldem. Derdian nie załamał się i postanowił nas zabrać do swoich korzeni, czyli sagi "new Era". Przyszedł czas na 4 część tej sagi. Od lat ten zespół dostarcza symfoniczny power metal z górnej półki i nigdy nie rozczarowali. 5 lat czekania na nowy album, ale warto było. Świat przekona się o tym 10 października tego roku.
Derdian na nowym albumie nie trzyma się kurczowo jasno określonych ram. Mamy bowiem momenty stricte ocierające się o symfoniczny power metal. Bywa też bardziej melancholijnie, epicko, czy też podniośle. Nie brakuje też elementów nieco progresywnych, czy stawiających na klimat fantasy. Owe urozmaicenie jest autem owego wydawnictwa. Nie ma nudy, nie ma wypełniaczy, które by psuły finalny odbiór całości. Wszystko jest spójne i tworzy godną uwagi całość. Ivan Giannini to niesamowity wokalista, który potrafi czarować i nadać utworom charakteru i emocjonalnego dźwięku. Właściwy człowiek na właściwym miejscu i ciężko sobie wyobrazić Derdian bez niego. Trzeba pamiętać, że na nowym krążku sporo serca zostawiają gitarzyści. Warto pochwalić Dario i Enrico za pomysłowe i pełne ciekawych przejść i urozmaiceń zagrywki gitarowe. W tej sferze sporo dobrego się dzieje.
Na płycie znajdziemy 9 kawałków dających 56 minut muzyki. Otwarcie "The grim Revenge" jest piękne i pełne różnych smaczków. Włoski, symfoniczny power metal w najlepszym wydaniu. Przypominają się stare dobre czasy Derdian czy Rhapsody. Wrażenie robi też klimatyczne wejście w "The Evil Messiah". Prosty, bardzo melodyjny kawałek, który jest jednym z największych hitów na płycie. Klasyczny power metal, który oddaje hołd dla najlepszych kapel tego gatunku. Jest moc! Podniosły i taki może nieco rockowy "Face To Face" to przykład, że Derdian nawet w wolniejszych i bardziej epickich kawałkach potrafi siać zniszczenie. Brzmi to obłędnie, choć nie ma w tym szybkiego tempa i ostrych partii gitarowych. Band niszczy obiekty rozpędzonym "Dorian", który jest power metalową petardą. Coś z progresywnego power metalu można uświadczyć w zakręconym "Black Tymphoon" i znów band czaruje. Jest szybko, z pomysłem i dużym rozmachem. Troszkę odstaje od całości ballada "All is Lost". Zabrakło chyba pomysłu i jakiegoś ciekawego motywu, który by został na dłużej w pamięci. Też troszkę derdian błądzi w nijakim i troszkę komercyjnym "astar Will Comeback" i w sumie końcówka płyty już tak nie szokuje jak pierwsza część. Szkoda.
Ci co znają Derdian, ich muzykę, styl i możliwości, nie będą zawiedzeni. Derdian jest wciąż w formie i to słychać. Nowa część sagi "New Era" robi wrażenie i wciąż dostarcza sporo pięknej i godnej uwagi muzyki. Fani power metalu mają powody do radości, a Derdian pokazuje, że bez obecności Marco wciąż potrafią siać zniszczenie. Wypatrujcie nowego Derdian!
Ocena: 9/10
wtorek, 5 września 2023
IRON SAVIOR - Firestar (2023)
Mało który zespół może pochwalić się taką skutecznością co niemiecki Iron Savior. Wydali 12 albumów i każdy z nich to uczta dla fanów heavy/power metal.Od lat Piet Sielck ciężko pracował na swój sukces i charakterystyczny styl. Zadziorne riffy, ostry brzmienie, klimat s-f i duża dawka wyrazistych solówek, a wszystko osadzone w rytmach Judas Priest czy Gamma Ray. Gdyby nie Piet Sielck i pomysł na kompozycje i jego wyrazisty i jedyny w swoim rodzaju wokalu to za pewne nie było Iron Savior. Każdy ich nowy album to wielkie święto dla miłośników takiego grania. Nie bawią się w nagrywanie chłamu i czegoś poniżej swoich możliwości. "Firestar" to 12 album i ma się ukazać 6 października nakładem AFM Records. Single zapowiadały powrót bardziej do starszych płyt typu "Ironbound" czy "Battering Ram". Coś jest na rzeczy.
Okładka też jakoś taka oldschoolowa i przypominające okładki starych płyt. Pod wieloma względami nie ma tutaj niczego nowego niż to co Piet dostarczał nam na ostatnich wydawnictwach. Brzmienie też znajome i typowe dla produkcji Pieta. Oprócz ostrego brzmienia gitar, jest taka podniosłość w chórkach i refrenach. To już w sumie od kilku lat panuje taka moda w obozie Iron Savior. "Firestar" zachwyca na wielu płaszczyznach. Jedną z nich to bez wątpienia forma wokalna Pieta. Jest w swoim żywiole i brzmi obłędnie, niczym na starych płytach. Zespół jest zgrany i w swoim żywiole, przeżywają drugą młodość i to słychać. Płyta jest energiczna, gitarowa, zadziorna i z duża dawką power metalu. To jest Iron Savior jaki znamy i kochamy.
Płytę tworzy 11 kawałków dających 50 minut muzyki. Jakieś słabe momenty? Troszkę rozlazły jest "Nothing is forever". Ni to ballada, ni to hard rockowy kawałek. Odstaje w porównaniu do całości. Komercyjny "Across The Wastelands" też jakiś taki stonowany i bez wyrazu. Główny motyw gitarowych jakiś taki średnich lotów. Jakby zabrakło tych dwóch kawałków to większej straty by nie było. Gdyby nie to, to płyta byłaby majstersztyk. Intro to "The Titan" i chyba jest to jedno z najlepszych intr jakie stworzył Piet, jeśli nie najlepsze. Prawdziwy pokaz geniuszu Pieta i jego pomysłowości na ciekawe melodie. Gdzieś w tym wszystkim słychać echa Savage Circus. Na tym albumie dominują mocne riffy, agresja i power metalowa jazda bez trzymanki. Zapinamy pasy i ruszamy z "Curse of The Machinery". Rasowy killer Iron Savior, a może nawet coś więcej. Słychać energię i moc z pierwszego albumu Savage Circus, a nawet coś z Gamma ray. Szczęka opadła, ale to dopiero początek.Singlowy "In the realm of heavy metal" to kwintesencja stylu Iron savior i geniuszu Pieta. Heavy metalowy hymn i wszystko jest tutaj na swoim miejscu. Utwór szybko w pada w ucho i nic dziwnego, że wybrano go na singla. Prawda, że to wszystko brzmi jak coś co mogło się ukazać w latach 90? Marszowy, epicki i pełen patosu "Demise of The Tyrant" to niezwykle ciężki kawałek jak na Iron Savior. Panowie idą za ciosem. Rozpędzony i niezwykle melodyjny "Firestar" to power metalowy killer i przykład jak powinno się grać w tej stylistyce. Szybkość, melodyjność, przebojowość i te przepiękne przejścia i zwolnienia. Dużo się tutaj dzieje, a przecież kawałek trwa tylko5 minut. Gitary ostro tną i ten niesamowity głos Pieta. Iron Savior w najlepszym wydaniu. Kolejnym singlem był "through the fires of Hell" i znów uczta dla fanów zespołu i heavy/power metalu. Fani Judas Priest na pewno pokochają mocny i wyrazisty "Mask, Cloak and Swor". Piękne partie solowe, podniosły i łatwo wpadający w ucho refren i mocny riff. Klasa sama w sobie. Jeszcze dwa killery przed nami. Mroczniejszy, agresywny "Rising From Ashes" i śmiało można stwierdzić, że tak ciężko Iron Savior jeszcze nie brzmiał. Pozytywne zaskoczenie. Klasyczne zwieńczenie całości, melodyjnym i bardzo przebojowym kawałkiem w postaci "Together As One". Piet Sielck znów zafundował nam wycieczkę do lat 90. Szkoda, że to już koniec płyty.
Można wytknąć tej płycie dwa słabsze momenty, ale nie potrafią one zaburzyć pozytywnego odbioru całości. Płyta bardzo dynamiczna, energiczna i agresywna. Momentami można odnieść, że Iron Savior tak agresywnie i ciężko jeszcze nie grał. Dostałem prawdziwą heavy/power metalową ucztę do jakiej Iron savior mnie przyzwyczaił. Wyszedł klasyczny album Iron Savior i jeden z najmocniejszy w ich dyskografii. Dominują, szybkie power metalowe killery. Czego można chcieć więcej? Recepta Pieta się sprawdza i znów nagrał znakomity album, który umacnia ich pozycję na rynku. Geniusz!
Ocena: 9.5/10
niedziela, 3 września 2023
TOMBSTONE - Angel of Blood (2023)
W 2019r ta fińska formacja o nazwie Tombstone skradła moje serce. Ich drugi długograj zatytułowany "Shadows of Fear" okazał się wystrzałową mieszanką heavy metalu i power metalu. Panowie czerpali garściami z twórczości Manowar, Judas Priest czy Mystic Prophecy. Teraz po 4 latach przerwy powracają z trzecim wydawnictwem w swojej historii. "Angel of Blood" podtrzymuje wysoką formą zespołu i znów jest ucztą dla maniaków takiej stylistyki.
Band działa ponad 20 lat, więc znają się na rzeczy i wiedzą jak porwać słuchacza. Na nowej płycie nie brakuje zadziornych riffów, pomysłowych melodii i wszystkiego tego czego oczekują fani heavy/power metalu. Płyta jest dynamiczna, przebojowa i łączy granie z lat 80 z współczesnym. Bardzo dobrze to zostało zbilansowane. Tutaj na pochwały zasługują Johan i Mattias. Panowie potrafią zarazić pozytywną energią i zaimponować pomysłowymi zagrywkami. Jest czym się zachwycać, a najlepsze jest to że nie grają na jedno kopyto. Płyta jest zróżnicowana. Lekki, nieco bardziej hard rockowy "Tombstone" z jednej strony. Z drugiej strony epicki "Heart of an Eagle", który jest mocno inspirowany Manowar. Oba wcielenia robią wrażenie, a gdzieś w tym wszystkim power metalowe petardy typu "Bringer of Light". Panowie czarują i robią totalną demolkę. To wszystko łączy niesamowity wokal Kennetha Nylunda, który brzmi momentami jak Tim Ripper Owens, Eric Adams, a czasami niczym henning Basse. Tombstone odnajduje się w balladach i taki "Stay True" jest mocny w swojej treści i aranżacjach. To już nie lada wyczyn, stworzyć balladę, która niszczy niczym rozpędzony killer. Nie brakuje hitów, to na pewno. Wystarczy odpalić "Beyond the horizon" z podniosłych refrenem, czy "Battle cry", który czerpie garściami z Manowar. Stonowanych, marszowych i pełnych epickości jest sporo i każdy z nich ma to coś. Punktem kulminacyjnym jest bez wątpienia ponad 7 minutowy "Ragnarok". Czysta poezja i kwintesencja stylu i jakości Tombstone.
Tombstone po raz kolejny nie zawodzi i dostarcza muzykę wysokich lotów. Zadbano również o mocne, ostre brzmienie, które współgra z zawartością. Fińska grupa, która wcale nie brzmi jak większość kapel z tamtego rejonu. Wiem jedno. Trzeba ich posłuchać i poczuć ich moc na własnej skórze. Brać w ciemno.
Ocena: 9/10
AB/CD - Back'n attack (2023)
Logo i sama okładka tego wydawnictwa od razu daje sygnał czego mamy się spodziewać. Przed Wami kolejny klon grupy Ac/Dc. Ab/Cd to szwedzka grupa, która działa od 1983r i ma na koncie 3 albumy. Musiało minąć 28 lat, by Ab/Cd wrócił z nowym albumem. "Back'n Attack" miał być czymś w rodzaju "Back in black", ale ani ten poziom, ani ta klasa co tamten kultowy album. Nawet w kategorii hołdu dla Ac/Dc ten album z pełnia w pełni swoich oczekiwań. Dostajemy po prostu solidny album z muzyką w klimatach Ac/Dc i nic więcej. Na próżno szukać tutaj świeżości czy pomysłowości.
Sama okładka i image to oczywiście kopia Ac/Dc. Band nie stawia na oryginalność, a nawet stylistyka jest ta sama. Tylko jakoś poziom nie ten. Spójrzmy na pozytywy. Gitarzyści Bengt Ljungberger i Nalle Pahlsson idą ścieżką wyznaczoną przez Angusa i Malcolma. Nie ma tutaj niczego odkrywczego. Odgrzewane kotlety i czasem wyjdzie coś smakowitego, strawnego. Taki "Grab the bull by the balls" to rasowy, hard rockowy hicior w klimatach Ac/Dc. Nastraja pozytywnie. Martin Edin w roli wokalisty sprawdza się bardzo dobrze, choć jemu jakoś bliżej do wokalu Bona Scotta niż Briana. Dobrze to potwierdza "My way to Hell". Prosty i rockowy kawałek, który nasuwa namyśl ostatnie wydawnictwa Ac/Dc. Na płycie dominują jednak takie średnie kompozycje jak "All hail", które nie są wstanie porwać słuchacza i zapaść dłużej w pamięci. Okres "Ballbreaker" udało się uchwycić w stonowanym "Sharpshooter". Warto na pewno wyróżnić bardziej przebojowy "21 guns salute". Reszta dobra na jeden raz.
To idealny przykład, że czasami umiejętność odtworzenia czyjegoś stylu nie wystarczy żeby przedłożyć to na coś własnego. Grać panowie potrafią i chyba lepiej jak będą grać covery Ac/Dc. Tworzenie własnego materiału jakoś średnio im idzie. "Back'n attack" na pewno nie jest drugim "Back in Black" i to jest raczej produkt jednorazowego użytku. Szkoda.
Ocena: 5/10
czwartek, 31 sierpnia 2023
EUNOMIA - The Chronicles of Eunomia part II (2023)
Mariusa Danielsena i Petera Danielsena fanom power metalu nie trzeba przedstawiać. Znamy ich dobrze z opery metalowej w postaci Legend Of Valley Doom, czy Mariusa Danielsena solo i Darkest Sin. Panowie razem stworzyli też band o nazwie Eunomia. Kolejny bliźniaczy band norweskich braci, który znów osadzony jest w stylistyce symfonicznego power metalu, gdzie pełno odesłań do Rhapsody of Fire, czy Avantasia z pierwszych płyt. Eunomia działa od 2011r i nagrali dwa albumy, z czego najnowszy zatytułowany "The Chronicles of Eunomia part II". Nie ma nic odkrywczego i słychać sporo powiązań z innymi projektami Danielsonów, tak więc niespodzianki nie ma. Wiadomo czego można się spodziewać i jaki poziom muzyczny mogą dostarczyć ci doświadczeni muzycy.
Klimat fantasy jest, zarówno w samych kompozycjach czy okładce frontowej płyty i od razu dostajemy sygnał, co nas czeka. Eunomia to nie tylko klimat fantasy, to również zgrane i pełne melodyjności partie gitarowe duetu Magnara i Mariusa. Panowie znają się na rzeczy. Jasne grają w ściśle określonych ramach i bazują na sprawdzonych patentach, ale robią to z głową i pomysłem. Co może się podobać, to że muzycznie band stara się nas zabrać do lat 90, do świata Rhapsody czy Avantasia. Radość z odsłuchu jest i to spora. Kompozycje się bronią, a nawet potrafią zapaść w pamięci.
Płytę otwiera przebojowy "The search", który nie zaskakuje pod względem oryginalności. Jednak formuła i jakość robi swoje i tym samym kawałek wpada w ucho. Coś z Freedom Call z tych najlepszych lat można uchwycić w rozpędzonym "Glorious". Prawdziwy hit. Rozbudowany "Battle of the Overlook" ma baśniowy klimat i taki nastrojowy refren. Fani Kaia Hansena i Helloween na pewno pokochają prosty i przebojowy "Another Dimension". Znów bardzo udany kawałek, który pokazuje w pełni potencjał kapeli. Znalazło się też miejsce na nastrojową balladę i tutaj czaruje "My king". Power metal pełną gębą dostajemy w dynamicznym "Clash of Steel". Tak zgadza się, dogrzewane kotlety, ale bardzo smaczne. Nie ma odruchu wymiotnego. Więcej tego typu grania dostajemy w "Carry on". Czasami troszkę błądzą i idą w stronę słodkiego power metalu i powstają takie słabsze kawałki jak "My heart".
To jedna z tych płyt, która świata nie podbije, ale może skraść serce nie jednego fana klasycznego, symfonicznego power metalu. Dużo dobrego się dzieje. Jest jakość i sporo udanych kompozycji. Całość spójna i zagrana na wysokim poziomie. Brawo bracia Danielsen. Znów Wam się udało.
Ocena: 8/10
wtorek, 29 sierpnia 2023
ANTIOCH - Molten Rainbow (2023)
Nie wiem jak Wy, ale ja strasznie tęsknie za 3 inches of blood. Mieli swój styl i patent na zadziorny i pełen ciekawych melodii heavy metal. Czasami zdarzy się trafić na jakiś band co przemyca patenty tamtej kapeli. Kanadyjski Antioch to jeden z takich przypadków. Panowie nie boją się też czerpać garściami z lat 80, z kręgu NWOBHM, Judas Priest czy nawet Running Wild. Nie odkrywają nowych rejonów na 4 albumie studyjnym zatytułowanym "Molten Rainbow", ale robią to z taką pasją i zaangażowaniem, że płyta z miejsca staje się jednym z ciekawszych krążków roku 2023.
Duży plus za nawiązania do running wild czy 3 inches of blood, bo idealnie trafiają w mój gust. Atutem Antioch jest charyzmatyczny wokalista Nick Allaire. Wysokie rejestry to bez wątpienia jego specjalność. Od pierwszych dźwięków zapada w pamięci. Dużo dobrego do nowego albumu wniósł gitarzysta Jordan Rhyno. W tej jego grze nie znajdziemy żadnych emocjonalnych dźwięków, czy coś oryginalnego, albo ponadczasowego. Zabiera nas w rejony dobrze nam znane. Robi to jednak z pomysłem i poszanowaniem wielkich kapel. Ja czerpałem sporą radość podczas odsłuchu.
Okładka w sumie taka nijaka, nie wiele zdradza. Brzmienie dopasowane do zawartości i stylu grupy. Czuć klimat lat 80 na samym wejściu. Płyta ma świetne wejście i robi furorę. Otwierający "Defliar" wyrywa z kapci. Jest klasycznie, z pazurem i z riffem przesiąkniętym Running Wild. W podobnej tonacji utrzymany jest "Moltan Rainbow". Słychać wpływy Running Wild, ale też i 3 inches of Blood co mnie bardzo mnie cieszy. Wokalnie, gitarowo utwór dostarcza sporo frajdy. Utwór niezwykle dynamiczny i przebojowy. Troszkę toporniej, troszkę może w stylu Accept mamy w stonowanym "Dodeskaden" i wokalnie Nick też momentami brzmi jak sam Udo Dirkschneider. Start świetny i owe emocje nieco studzi spokojny i mało wyrazisty "Imps in the Coal". Antioch wraca na właściwe tory w rozpędzonym i melodyjnym "Temple Of Black Fire". Band po raz kolejny zabiera nas do sceny niemieckiej. Słabym punktem płyty jest też bardziej hard rockowy "Hold my heart", ale złe wrażenie zaciera chwytliwy "Iron And Rust".
Antioch ma całkiem sporo do zaoferowania i troszkę szkoda, że album nie utrzymał poziomu z pierwszych kompozycji. Gdzieś w pewnym momencie czar prysł i zespół nie rzucił na kolana. Mimo pewnych wad, słabszych momentów płyta robi wrażenie i zostaje w pamięci. Warto poświęcić uwagę na nowe dzieło kanadyjskiej formacji. Nie będzie zawiedzeni, no chyba że ktoś tutaj będzie szukał czegoś odkrywczego. Wtedy będzie czekać was tylko rozczarowanie.
Ocena: 8/10
poniedziałek, 28 sierpnia 2023
GRAVERIPPER - Seasons Dreaming Death (2023)
Jesteście gotowi na kolejną petardę w tym roku? Amerykański Graveripper, która działa od 2019r właśnie 25 sierpnia wypuścił swój debiutancki album zatytułowany "Seasons Dreaming Death" i jest to pozycja, której nie można pominąć. Ten band obrał za kierunek speed/thrash metalu z dużą dawką black metalu. Mieszanka iście wybuchowa, zwłaszcza że band poza agresją, mrocznym klimatem potrafi też porwać słuchacza chwytliwymi melodiami i ciekawą formułą. To czyni "Seasons dreaming death" jednym z najważniejszych albumów roku 2023.
Słowo debiutanci w sumie średnio pasuje, bowiem muzycy mają doświadczenie i swoje zespoły. Poza tym sama jakość i to w jaki sposób grają stawia ich w zupełnie innym świetle. Album pod wieloma względami robi furorę. Okładka pełna mroku, tajemniczości i w dodatku w ciekawy sposób pomalowana. To nie koniec zachwytów. Brzmienie agresywne, mocne i wyraziste. Jest coś z lat 80 czy 90, ale wszystko brzmi współcześnie. Mocnym atutem Graveripper jest wokal Coreya Parks, który stawia na drapieżność i mrok. Jego maniera pasuje zarówno do black metalu jak i thrash metalu, więc nie trzeba kombinować. Każdy element tej układanki odgrywa ważną rolę i gdy się wszystko połączy w spójną całość, to poczujemy moc tej płyty. Nie ma tutaj kombinowania na siłę i prób tworzenia czegoś sztucznego. Dostajemy starą szkołę thrash/speed metal, a black metal jest miłym dodatkiem.
Ciągnie mnie coś ostatnio w takie rejony, a Graveripper wie jak zaspokoić słuchacza. 10 utworów trwających 33 minuty to wystarczająca dawka rozpędzonego i agresywnego thrash/speed metalu. Czas zapiąć pasy i odpalić 10 pocisków. Pierwszy strzał to "Into the Grave". Bez myślna łupanina? Nic z tych rzeczy, bowiem band potrafi postawić na melodyjność i ciekawe przejścia. Dużo dobrego się dzieje, a to dopiero początek.Nie zwalniamy tempa i już wpadamy wir rozpędzonego "Ripped and tom apart", który przemyca troszkę elementów Sodom,Slayer, czy Exodus. Dalej mamy nieco bardziej złożony i równie dynamiczny "Seasons dreaming death". Kto szuka większej dawki melodyjności i chwytliwości ten z pewnością przekona się do "An influx of fear". Podobne emocje wywołuje "Red skies" czy zamykający "Only Coldness".
Nie ma ballada, nie ma dłużyzn, czy na siłę tworzenia progresywnych kawałków. Od początku do końca postawiono na jasny przekaz. Mocny, agresywny, mroczny thrash/speed metal z elementami black metalu. Póki jakość i pomysłowość jest na wysokim poziomie, to nie przeszkadza mi, że band gra troszkę jednowymiarowo. Czy można było coś lepiej tutaj zrobić, zagrać? Szczerze wątpię. Mocne wejście Graveripper i na pewno będę śledził poczynania tej formacji. Póki co pozostaje jeszcze raz zapuścić sobie "Seasons dreaming Death".
Ocena: 9.5/10
piątek, 25 sierpnia 2023
PRIMAL FEAR - Code Red (2023)
Ile kroć wychodzi nowy album Primal Fear to działają zmysły i zawsze to było wielkie święto dla fanów heavy/power metal. Działają od 1997r i przez lata budowali swoją pozycję stając się jednym z najważniejszych zespołów na scenie heavy/power metalowej. Szybko stali się gwiazdą światowego formatu i jednym z tych co godnie naśladuje twórczość Judas Priest. Lata lecą, a panowie zawsze nagrywają albumy na wysokim poziomie. "Code Red" to już 14 album tej grupy i dobrze widzieć, że band dalej działa i ma się dobrze, pomimo ostatnich zdrowotnych problemów Mata Sinnera. Niby typowy album Primal Fear, a jednak coś nie do końca wypaliło.
Mogłoby się wydawać, co mogło pójść nie tak? Mamy świetną okładkę i mocarne brzmienie. Sprawdzony skład Primal Fear, który od lat dostarcza albumy wysokiej klasy. Jednak odnoszę wrażenie, że "Code Red" to przeciętniak, a co najwyżej dobry album. Nie tego oczekuje od Primal Fear. Mało ognia? Może i tak. Wyczuwam problem innej natury. Primal Fear stara się być gwiazdą, stara się grać niby metal, ale jakoś jest to zagrane bez duszy, przekonania, bez tego geniuszu z dawnych lat. Jasne są przebłyski i genialne momenty. Kiedyś band imponował energią, zaangażowaniem, ciekawymi popisami gitarowymi i agresją. Oczywiście Primal fear gra dalej heavy/power metal, gdzie są odesłania do twórczości Judas Priest. Kto jest winowajcą? Ralf? On robi swoje, śpiewa tak jak trzeba, choć swoje lata też już ma. Gitarzyści troszkę poniżej swoich możliwości i tutaj mam lekki zawód. Same kompozycje troszkę są momentami bez wyrazu, jakby były kalką innych utwór z poprzednich płyt.
Dobrze skupmy się na kompozycjach. "Code Red" to 11 kawałków dających 57 muzyki. Singiel "Another Hero" jakoś specjalnie mnie nie kupił. Słychać, że to Primal Fear, ale jakiś taki bez wyrazu, bez pomysłu i w dodatku momentami zbyt komercyjny. Tęsknicie za "New Religion"? Jeśli tak to lekki, przebojowy "Bring that noise" przypadnie wad do gustu. Stonowany "Deep in the night" też tylko dobry i gdzieś znów uleciał blask, geniusz. Serce szybciej zabiło dopiero przy "Cancel Culture". Jest
szybko, agresywnie i ten podniosły, nieco monumentalny refren robi robotę. Rasowy heavy metal dostajemy w "Play a song". Riff jakich pełno i w sumie nieco oklepana formuła. Nie rusza mnie to. Cały czas tkwimy w stonowanych dźwiękach i klimacie "New Religion'" Dobitnie to potwierdza "the Worlds is on fire". Troszkę więcej życia do płyty wnoszą "Raged by pain" czy "Fearless". Słychać, że panowie starali się stworzyć tutaj heavy metalowe hity. Nie jest źle, dobrze się tego słucha. Ja osobiście z tej płyty wyniosłem jeden kawałek, który na długo zapadł mi w pamięci. Ponad 7 minutowy "Their gods have failed", który jest czymś na miarę "Tears of Rage" czy "Fight the Darkness", choć tak naprawdę ten utwór czerpie jakby sporo z "Tortured Souls" Joe Lynn Turnera. Słychać to choćby w mrocznym i tajemniczym wejściu i podniosłym refrenie. Utwór ma w sobie to coś, jest epicko i z rozmachem. Nie miałby nic przeciwko jakby Primal Fear spróbowałby nagrać album w takim klimacie. Mocna rzecz!
Nie ma płyty roku, nie ma szans na bycie najlepszym albumem w historii grupy. Odnoszę wrażenie, że to najsłabszy album w dorobku grupy. Niby wiadomo, że to Primal Fear, niby grają w swoim stylu i grają heavy/power metal, ale gdzieś uleciała magia, blask i geniusz tej grupy. Pomysłów starczyło na kilka kawałków i czuje spory niedosyt. 3 lata czekania na marne. Szkoda.
Ocena: 5/10
czwartek, 24 sierpnia 2023
SKULL & CROSSBONES - Sungazer (2023)
Na rynek niemiecki wkracza nowy zespół o nazwie Skull & Crossbones. Młody band, który jest głodny sukcesu i chce namieszać na scenie metalowej. Czerpią garściami od najlepszych i chcą być wśród najlepszych. Debiut "Sungazer' może skraść wasze serca. Wszystko by się zgadzało, z tym że to nie jest ani młody band, ani też zgraja żółtodziobów, co z muzyką nie mieli do czynienia. W skrócie Skull & crossbones to nowe dziecko dawnych muzyków stormwitch. Ten kultowy band nie trzeba nikomu przedstawiać, ale od lat nic ciekawego nie wydali. W 2019 r przeszedł zmiany personalne, a Tobi Kipp, Jurgen Wannenwetsch, Marc Oppold i Volker Schmietow założyli Skull & Scrossbones. Słychać, że to band mocno zakorzeniony w niemieckim metalu spod znaku Accept, Stormiwtch, ale coś z Judas Priest czy Saxon też się znajdzie. Jedno jest pewne. Skull & Crossbones bije na łeb ostatnie wydawnictwa Stormwitch i ma w sobie więcej świeżości.
Muzycy, który znamy z Stormwitch brzmią jak nie oni. Bije z ich partii tutaj pomysłowość, świeżość, a w dodatku jest precyzja, zaangażowanie i dbałość o ciekawe melodie. Brzmi to znacznie lepiej niż ostatnie płyty Stormitwch. Trzeba przyznać, że Tobi Hubner w roli wokalisty sprawdza się idealnie. Nie są mu obce wysokie rejestry i budowanie klimatu w niższych rejestrach. Płyta to 10 kawałków, które stanowią spójną całość. Nie ma miejsca na wypełniacze i band od pierwszych sekund stara się błysnąć i skraść nasze serca.
Zaczynamy od konkretu, bo od melodyjnego i zadziornego "Midnight Fire". Słychać, że panowie wiedzą co chcą grać i robią to naprawdę dobrze. Niby prosty motyw gitarowy i nieco oklepana formuła, ale wszystko brzmi tak jak trzeba. Udany start. Dużo Judas Priest znajdziemy w agresywnym "Sungazer" i znów band imponuje jakością i pomysłowością. Kolejny mocny punkt na płycie. Heavy metal lat 80 wybrzmiewa w zadziornym "Manhunter". Coś z Judas Priest czy Dio można tutaj uchwycić. Stonowany i o hard rockowym zabarwieniu "The invisble man" ma swój urok. Dalej mamy również klasycznie brzmiący "tyrants Rule", który zachwyca pomysłowymi i chwytliwymi solówkami. Band pokazuje pazur w "nature's legacy" i momentami słychać nawiązania do takiego Primal Fear. Ależ hicior im wyszedł. Nowe wcielenie Stormwitch z genialnym Tobim Hubnerem ma ogromny potencjał i to słychać przez całą płytę. Troszkę odstaje rockowa ballada "Live your Dreams". Na szczęście to wypadek przy pracy i band zaciera złe wrażenie killerem w postaci "The Drowned". Cóż za mocny riff i duże pokłady pozytywnej energii. Band gra z dużym zaangażowanie i świeżości, której nie było na ostatnich płytach stormwitch. Został jeszcze jeden judasowy kawałek, czyli "The traveller". Niby prosty motyw gitarowy i znane nam zabiegi tutaj się pojawiają, ale utwór błyszczy. Chwytliwy refren i niesamowity głos Tobiego robią tutaj robotę. Mocne zakończenie tego świetnego krążka.
Odrodzenie Stormwitch tak śmiało można określić debiut Skull & Crossbones. Płyta bardzo heavy metalowa, przebojowy i niezwykle melodyjny. "Sungazer" bije na łeb ostatnie poczynienia Stormwitch. Jestem w szoku i czekam już na kolejne wydawnictwa. Póki co gorąco polecam owe wydawnictwo, które ukaże się 8 września tego roku. Jedna z najciekawszych płyt roku 2023.
Ocena: 9/10
EDU FALASCHI - Eldorado (2023)
2 lata temu premierę miał drugi solowy album Edu Falaschi zatytułowany "Vera Cruz". Trzeba przyznać, że to był jeden z ważniejszych wydawnictw roku 2023. Prawdziwa uczta dla maniaków Angra i progresywnego power metalu. Edu pokazał, że ma głowę pełną ciekawych pomysłów, które mogą porwać fanów takiego grania. Nic dziwnego, że Edu idzie za ciosem i w tym roku wydaje 3 solowy album. "Eldorado" to tak naprawdę kontynuacja stylu wypracowanego na "Vera Cruz". Płyta jest jednak bardziej progresywna, bardziej złożona i bardziej nastawiona na emocje, na klimat. Czy to lepiej czy gorzej, to już kwestia indywidualna każdego z słuchaczy.
Ja osobiście odnoszę wrażenie, że płyta mogła być bardziej spójna i pozbawiona pewnych zwolnień, melancholii i różnych emocjonalnych momentów. Oddałbym wiele, żeby cała płyta miała wydźwięk jak genialny singiel "Tenochtitlan". Jest energia, świeżość, pomysłowość i to co najpiękniejsze w power metalu. Niezwykła melodyjność i dynamika. Co ciekawe singiel zabiera nas w rejony "Temple of shadows" Angra. Mocna rzecz i takich petard jeszcze kilka się znajdzie. Edu to wokalista światowej klasy i nie trzeba o tym się rozpisywać. Na nowym krążku pokazuje na co go stać. Imponuje bez wątpienia duet gitarowy tworzony przez Barros/Mafra. W tym aspekcie sporo dobrego się dzieje, bo na płycie roi się od intrygujących solówek, czy zadziornych riffów. Panowie znają się na rzeczy i wiedzą jak zaciekawić słuchacza. Ciekawy wydźwięk ma podniosły i pełen symfonicznych smaczków "Senores Del Mar". Początek zakręcony i napakowany progresywnością. Potem utwór nabiera typowego power metalowego charakteru. Jest moc! Podniosłe chórki i bawienie się konwencją progresywnego power metalu to atuty "Sacrifice". Jest piękna ballada "Empty Shell" i jeden kawałek tego typu by wystarczył. Niestety takich spokojnych i romantycznych momentów jest więcej. Tytułowy "Eldorado" to 10 minutowy kolos, gdzie są momenty wciągające i zachwycające, ale też i męczące. Utwór mógłby być krótszy, to na pewno. Power metal wysokich lotów wraca w rozpędzonym "Reino de los huesos". Całość wieńczy spokojny i balladowy "En dolor".
Potencjał był, to mogła być kolejna petarda autorstwa Edu Falaschi. Płyta ma mocne, wyraziste brzmienie, piękne ozdobniki i intrygujące motywy, które sprawiają, że album sporo zyskuje. Jest rozmach i dużo elementów dobrze znanych z dokonań Angra. Niby jest to coś, ale zbyt duża ilość progresywnych patentów i za mała dawka power metalu. Mimo wszystko jest to wciąż wydawnictwo godne uwagi, bo Edu Falaschi to wokalista, który potrafi czarować swoim głosem. Jest kilka momentów, które przyprawią o dreszcze. Nie udało się przebić "Vera Cruz", może następnym razem będzie lepiej?
Ocena: 7.5/10
wtorek, 22 sierpnia 2023
UDO - Touchdown (2023)
Za każdy razem kiedy pojawia się nowy album UDO to wiem, czego mogę się spodziewać i że czeka mnie kolejna heavy metalowa uczta. Czy się nam to podoba czy nie, to Udo wciąż dostarcza heavy metal wysokich lotów i tak naprawdę nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Od lat jest to kawał solidnego niemieckiego, topornego heavy metalu, gdzie nie brakuje mocnych riffów, przebojowych refrenów czy też intrygujących solówek. Zmieniają się muzycy w zespole, ale styl i jakość nie. 25 sierpnia to dzień ważny dla fanów Udo, ale też Accept. Otóż premierę będzie miał 18 album tej grupy i nosi tytuł "Touchdown". Trzeba pamiętać, że jest to pierwszy album z Peterem Baltesem, z którym Udo grywał w Accept. Panowie ostatnio dużo razem nagrywali to nic dziwnego, że to on został wybrany na następce Tilena Hudrapa. Czy powstał album na miarę klasyków? Czy udało się dorównać "Steelfactory"?
Nie powstał może nowy klasyk UDO, nie powstał też majstersztyk czy też płyta bezbłędna. Jednak mimo pewnych wad, niedociągnięć ten album wyprzedza sporo innych albumów Udo. Tak więc udało się osiągnąć mały sukces. Dużo rzeczy zagrało dobrze na tym albumie. Miła dla oka okładka, tylko wolałbym coś odręcznie namalowanego. Soczyste brzmienie też takie typowe dla muzyki Udo. Warto zwrócić uwagę, że świetnie rozwinął się syn Udo, czyli Sven Dirkschneider, który pełni rolę perkusisty. Jego partie są o wiele ciekawsze i bardziej zróżnicowane. Znakomicie współgra z doświadczonym basistą, jaki jest Peter Baltes. Nie czuć tej mocy co choćby na "Blood of the nations" Accept, ale jest dobrze. Pozytywnie zaskakuje też bardzo dobra dyspozycja samego Udo. Jego głos jest wciąż zadziorny i pełen drapieżności. Mimo swoich lat wciąż brzmi lepiej niż nie jeden młodzieniec. "Touchdown" pokazuje, że obecny skład Udo jest silny i ma ogromny potencjał. Największy potencjał drzemie w samych gitarzystach. Dea Dammers brzmi o wiele ciekawiej niż na "Game Over". Potrafi zagrać z pomysłem i niezwykłą dbałością o technikę. Razem z Andreyem Smirnovem tworzą zgrany duet i chłopaki dają czadu. Jest moc i to słychać.
Na płycie jest 13 kawałków i to trochę za dużo i można było śmiało wyciąć dwa kawałki. Album jest zróżnicowany, ale nie ma takiej przebojowości czy mocy co "Steelfactory". Kiedy odpalamy płytę to wkracza rasowy otwieracz Udo. Mamy więc szybki i zadziorny "Isolation Man". To utwór, który mógłby zdobić "Steelhammer", czy też albumy z lat 80 czy 90. Taki klasyczny Udo jaki znam i kocham. Marszowy, mroczny "The Flood" ma pewne cechy z okresu "Decedent". Band stara się brzmieć agresywnie i nowocześnie. To wcale może nie taki zły kierunek. Początek wyraźnie pokazuje, że gitarzyści wkładają sporo serca, aby album był bardzo metalowy i gitarowy. Kto szuka czegoś w stylu Accept, albo w klimatach "Steelfactory" ten powinien posłuchać pozytywnego i zadziornego "The double dealers club". W Accept zawsze podobały mi się dodawanie motywów muzyki klasycznej. Tym razem Udo też pokusił się o taki zabieg i owocem tego jest rozpędzony "Fight For the right". Jeden z najlepszych kawałków na płycie. Jest świeżość, przebojowość, heavy metalowy pazur i duch Accept, czy też uwielbianego przeze mnie "Steelfactory". Lekki, przebojowy "Forever Free" sprawdzi się na koncertach Udo. To również taki klasyczny kawałek Udo, który śmiało mógłby zdobić "Faceless World". Mocny zapada w pamięć "Punchline" , który zabiera nas w bardziej mroczne rejony. Znów Udo pokazuje, że może też grać nowocześnie i z nutką eksperymentu. Jak ktoś kocha "Decadent" czy "Steelfactory" ten pokocha ten utwór. "The Betrayer" też agresywny w swojej stylistyce i znów próba odejścia od typowego grania pod Accept. Czasami kombinowanie i próba szukania nowej tożsamości może doprowadzić do powstania średniaka typu "Heroes Of Freedom". O wiele ciekawiej brzmi "The Battle Understood", który opiera się na sprawdzonych patentach, które Udo prezentował przez lata. Kawał porządnego niemieckiego heavy metalu. Z wielkim sukcesem płytę promował "Touchdown", Jeden z najlepszych kawałków jakie kiedykolwiek Udo stworzył. Motoryka godna "Fas as shark" no i ten prosty i łatwo w padający w ucho refren. Killer i do tego te popisy gitarowe, które wbijają w fotel. Gdyby cały album miał takiego kopa, to byłoby coś.
Troszkę czuje rozczarowanie. Single były bardzo trafione i obiecywały prawdziwą petardę. Stało się trochę inaczej. Dostajemy kolejny rasowy album Udo, z kilkoma przebłyskami, ale wciąż brakuje tego blasku z "Steelfactory". Płyta bardzo zróżnicowana, heavy metalowa i bardziej przemyślana niż średni poprzednik. Na pewno fani Udo będą zadowoleni. To było do przewidzenia, ponieważ Udo nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Wypatrujcie 18 albumu Udo, bo warto!
Ocena: 8/10
niedziela, 20 sierpnia 2023
DISARRAY - Evil is reborn (2023)
Młodzi muzycy, którzy grają w death metalowym Wretched Deity postanowili w roku 2020 założyć thrash metalowy band o nazwie Disarray. Wystarczyły 3 lata by przejść do wydania debiutanckiego albumu zatytułowanego "Evil is Reborn". Okładka rodem z lat 70 czy 80 napawa optymizmem i nie wiele zdradza. Można rzec, że jest skromna i skrywa znacznie więcej niż nam się wydaje.
Co na pewno szokuje, to fakt, że faktycznie całość brzmi jakby została nagrana w latach 80 czy 90. Brzmienie, to jak zostały zarejestrowane dźwięki poszczególnych instrumentów, sam klimat i jakość prezentowanych kompozycji. To w jaki sposób gitarzyści wygrywają riffy, solówki to jest to stara szkoła thrash metalu. W tym miejscu wypadałoby pochwalić prace gitarzystów, bo duet Lucas Lee/ Valter Ernerot imponuje zgraniem i pomysłowością. Na każdym kroku dostarczają nam mocnych, ostrych riffów, często stawiając na techniczny thrash metal. Band zachwyca od pierwszych sekund i przez cały czas pozytywnie zaskakuje.
30 minut muzyki to troszkę mało jak na pełnometrażowy album. Można było się pokusić o jeszcze jeden kawałek, albo jakiś instrumentalny utwór, ale przeżyje to. Najważniejsze w tym wszystkim to zawartość i jakość materiału, który się tutaj znajduje. Pod tym względem Disarray szokuje i pokazuje, że młode zespoły też mogą zachwycać i nagrać album z górnej półki. Otwieracz "You will die" nie pewnie się zaczyna, ale kiedy się rozpędzi to już na dobre zapadnie w pamięci. Dostajemy porcję thrash metalu i to takiego mocno zakorzenionego w latach 80. Wszystko brzmi tak jak powinno. Momentami przypomina mi się Slayer, Kreator czy też Turbo z czasów "dead end". Od razu słychać, że w kapeli drzemie ogromny potencjał. Drugi kawałek na płycie to "Deafening sound" i znów dostajemy wysokiej klasy thrash metalu z ciekawie rozplanowanymi solówkami i wyrazistym riffie. Prosty i zarazem bardzo melodyjny motyw dostajemy w "Cull the herd". Szybko i agresywnie jest w mrocznym "Inhuman Reign" i w dalszym ciągu band trzyma wysoki poziom. Na koniec dostajemy dwa killery, czyli "Metal Punch" i tytułowy "Evil is reborn", który dostarczają jeszcze troszkę dreszczyku emocji.
"Evil is reborn" to kwintesencja thrash metalu. Wyrazisty i godna zapamiętania okładka, surowe brzmienie i duża dawka thrash metalu lat 80. Band nie bawi się w eksperymenty i tworzenie stonowanych i nijakich kawałków. Postawiono na szybkość, agresję i wyraziste motywy. Płyta robi wrażenie, a zespół zasługuje na uwagę. Jedna z najlepszych płyt thrash metalowych roku 2023.
Ocena: 9.5/10
sobota, 19 sierpnia 2023
CRUEL FORCE - Dawn of the Axe (2023)
A o to jedna z największych niespodzianek roku 2023. O niemieckim cruel Force do tej pory nie słyszałem, nie miałem styczności, choć band działa od 2008 r i ma na swoim koncie 2 albumy. Pierwszy okres działalności zakończyli w roku 2012. Przez 10 lat band nie dawał znaków życia. Powrócili w 2022 r i przyszedł na album nr 3 zatytułowany "Dawn of the Axe". Nie wiem jak poprzednie albumy, ale ten tutaj to prawdziwy majstersztyk w kategorii speed/thrash metalu. Kto chce sobie przypomnieć początki Kreator, Slayer, Venom czy też Helloween ten powinien odpalić "Dawn of The Axe".
Nie potrzeba wehikułu czasu, żeby przenieść się do lat 80. Słuchając krążka Niemców cały czas towarzyszy nam uczucie, że album został zarejestrowany w tamtym okresie. Nieco przybrudzone, surowe brzmienie, nie okiełznany wokal Carnivore czy wreszcie stylistyka utworów, to są właśnie te cechy, które sprawiają, że album przesiąknięty jest klimatem lat 80. Zresztą, wystarczy spojrzeć na frontową okładkę, że band ma wyraźnie określony cel. Zespołów grających pod fanów muzyki lat 80 jest pełno. Konkurencji nie brakuje, ale trzeba mieć to coś i pomysł na kompozycje. Trzeba zadbać o jakość i zapadające kompozycje. Cruel Force wszystko zaplanował i stworzył album, który ma wszystko to co powinien taki krążek, a nawet więcej. Zespół zostawił tutaj serce i miłość do speed/thrash metalu. To słychać i tak powstał klasyk.
Album zawiera 9 kawałków z czego dwa to instrumentalne kawałki, które potrafią zauroczyć uroczą grą gitarzystów i dać złapać oddech między killerami. Zespół nie bierze jeńców i tutaj nie trafimy na jakieś smętne utwory i wypełniacze. Rozpędzony "At the dawn of the Axe" to prawdziwy killer, który opiera się na zadziornym riffie i niesamowitej motoryce. Brzmi to oldscholowo, ale zarazem bardzo mocarnie. Można rzec, że miłość od pierwszych dźwięków jakie dostarcza band, a to dopiero początek. Dużo melodyjnych zagrywek gitarowych i coś z NWOBHM można uchwycić w przebojowym "Night of thunder". Band dalej nie zwalnia i stawia na szybkie granie. Echa wczesnego helloween słychać w "Death Riders The Sky" i znów Cruel Force oczarował ciekawymi przejściami i prostym refrenem. Od razu słychać, że to niemiecka formacja. Kto by pomyślał, że band potrafi także odnaleźć się w nieco dłuższych kompozycjach. Świetnym tego przykładem jest "Devils Dungeon" czy zamykający "Realms of Sands". Jednym z najlepszych kawałków, który od razu skradł mi serce to bez wątpienia "Across The styx", gdzie band przejawia swój geniusz. Początek zalatuje troszkę nwobhm i Iron maiden, potem wkracza agresywny riff i znów band zabiera nas w speed metalową jazdę bez trzymanki. No prawdziwa perełka. Nie ma słabych punktów.
38 minut zlatuje bardzo szybko. Płyta nie nudzi, a wręcz przeciwnie. Takie wrażenie pozytywnie wywiera, że chce się dalej słuchać, więc zostaje opcja "repeat". "Dawn of the axe" to wydawnictwo przemyślane, stworzone przez fanów speed metalu/thrash metalu dla fanów tej muzyki. Panowie zadbali o każdy detal, o każdy szczegół i sekundę materiału. Nie ma tutaj chybionych pomysłów, czy motywów. Spójna całość, która szokuje, imponuje i uzależnia. Dobrze, że panowie przerwali ciszę u nagrali nowy album. Warto było!
Ocena: 10/10
poniedziałek, 14 sierpnia 2023
EVOKING WINDS - Bald Mountain (2023)
Rzadko kiedy zapuszczam się w rejony black metalu. Musi to być jakiś element większej układanki albo nie wielka ilość patentów w mieszanka choćby w heavy metal. Tym razem był inny instynkt. Zobaczyłem okładkę najnowszego krążka pochodzącego z Białorusi Evoking Winds i zostałem oczarowany. Klimat grozy i tajemniczości, niczym z płyt Kingda Diamonda. No musiałem przekonać się na własnej skórze co kryje ta piękna okładka. Znajdziemy tutaj atmosferyczny black metal z domieszką folk metalu, ale nie tylko. Nie da się ich zaszufladkować do konkretnego gatunku. Wiem jedno. "Bald Mountain", który ukazał się 5 lipca to płyta, która ma w sobie to "coś".
Sam zespół istnieje od 2005r i przeszedł liczne zmiany personalne. Znaczącą rolę odgrywają wokale Alexandera Cherepanova i Alia Fay. Jest agresywnie, mrocznie, ale i z dużą dbałością o klimat. To jest spory atut tego wydawnictwa. Dobrze układa się współpraca gitarzystów, bowiem od samego początku Pavel i Dzmitry starają się kreować stylistykę black metalu. Na szczęście nie zapominają o ciekawych melodiach i złożonych formułach. Aranżacje są bardzo bogate i pełne różnych smaczków. Nie ma miejsce na nudę i wałkowanie jednego motywu. Robi to wrażenie, nawet na kimś jak ja, co na co dzień nie siedzi w black metalu
Piękno intro i budowanie klimatu, a potem atakuje nas zadziorny "The Wild Hunt", który ma w sobie spore ilości klasycznego metalu. Band pokazuje swój potencjał, a ja zostałem zauroczony w takim stopniu, że chcę większej dawki tego black metalu w wykonaniu Evoking Winds. Dalej znajdziemy klimatyczny i przebojowy "Bald mountain". Troszkę bardziej urozmaicony w swojej konwencji jest "My throne" i słychać, że band potrafi zaskoczyć ciekawymi przejściami. Więcej folku uświadczymy w "The Oath", choć wg mnie to już nieco słabszy moment płyty. Warto jeszcze wspomnieć o melodyjnym "Ashes" czy "When i died".
Płyta robi wrażenie, choć też nie obyło się bez wad. Troszkę momentami wdziera się monotonność i brak elementu zaskoczenia. Brakuje troszkę większego ognia czy przebojowości. Sporym atutem płyty jest mroczny klimat i liczne ubarwienia i smaczki. Mimo wszystko to płyta godna uwagi, nawet dla kogoś kto na co dzień nie siedzi w black metalu.
Ocena: 8/10
niedziela, 13 sierpnia 2023
BLOODLETTER - A different kind of hell (2023)
11 lat istnieje już amerykański band o nazwie Bloodletter, ale przyznaję się że jakoś nie miałem styczności z ich muzyką. Teraz nadarzyła się szansa, by posłuchać co mają do zaoferowania ponieważ band wydał swój 3 album zatytułowany "A different kind of hell". Thrash metal to jest to co stanowi podstawę stylu muzyki Bloodletter. Jednak to nie jest typowy band, który da się łatwo zaszufladkować i który ma do zaoferowania tylko oklepane thrash metalowe łojenie. Jest coś z speed metalu, czy nawet heavy metalu. Znajdziemy tu przede wszystkim sporo chwytliwych melodii i przebojowości, co nie jest takim częstym zjawiskiem w tej dziedzinie metalu.
Komu może się spodobać ten album? Fanom Nervosa, Kreator czy Lost Society, ale najwięcej tutaj wpływów Death Angel, co jest miłym dodatkiem. Tą kapele napędza bez wątpienia lider grupy tj Peter Carparelli, który odpowiada przede wszystkim za partie wokalne. To za jego sprawą płyta nabiera drapieżności i thrash metalowego stylu. Dobrze układa się jego współpraca z Patem w zakresie partii gitarowych. Jest szybko, z pazurem, ale panowie nie zapominają o ciekawych i wciągających melodiach. Trzeba przyznać, że od samego początku płyta robi wrażenie i dostarcza sporo emocji.
Okładka może mało thrash metalowa i może też nie zachęcać by zapoznać się z zawartością, ale uwierzcie mi na słowo, że warto. Rozpędzony "the howling dead" to mocne uderzenie i to już na samym starcie. Nie ma się do czego przyczepić, wszystko brzmi tak jak powinno. Jest agresywnie, ale i z pomysłem i dużą dawką melodyjności. Echa Running wild słychać w motywie przewodnim "Blood is life", który ma bardziej heavy/speed metalowe oblicze. Band nie zwalnia i dostajemy kolejne szybkie killery i naprawdę dobrze się słucha takiego zadziornego "From hell they come". Inspiracje Death Angel są słyszalne i to niemal na każdym kroku. Dalej znajdziemy równie energiczny "The last tomb", który oddaje to co najpiękniejsze w thrash metalu. Jest moc! Band potrafi też nieco zwolnić i postawić na klimat, co pokazują w "What lies beneath". Całość wieńczy drapieżny "Flesh Turned to Ash", który jest idealnym zwieńczeniem całości.
Na tle tylu różnych wydawnictw "A different kind of hell" wyróżnia się przebojowością i melodyjnych charakterem. To bez wątpienia pozycja z górnej półki, gdzie nie dostajemy po raz kolejne oklepane motywy i do bólu przewidywalną papkę thrash metalową. Bloodletter ma pomysł na siebie i to co grają trafia w mój gust i na pewno będę śledził ich dalsze losy. Płyta godna uwagi!
Ocena: 9/10
środa, 9 sierpnia 2023
OWLBEAR - Chaos to the realm (2023)
"Chaos to the realm" to debiutancki album amerykańskiej formacji o nazwie Owlbear. Formacji, która działa od tego roku i w skład wchodzą muzycy Project :Roenwolfe, Klaymore czy Adamantis. Nie jest to zespół, który chce ryzykować i szokować nową formułą. Obrano prosty kierunek nawiązywania do heavy metalu lat 80. Kierunek, który tak wiele kapel obiera. Czy Owlbear coś wyróżnia na tle innych zespołów?
Na pewno w pamięci zapada głos i sama maniera wokalistki Katy Scary. Nie wszystko jej wychodzi idealnie i troszkę kuleje technika, ale pasuje do tego grania. Słychać, że się stara i angażuje i to przedkłada się na jakość. Dobrze wypadają też partie gitarowe autorstwa Jeff Taft. Jest w tym dużo energii, zadziorności i nie brakuje też ciekawych melodii. Zarzucić można oklepane riffy, motywy gitarowe i brak powiewu świeżości. Najwidoczniej wszystkiego nie można mieć. Band zostawia serce i to słychać. Dostajemy w zamian za naszą uwagę kawał solidnego heavy metalu pełną klasycznych rozwiązań. Już sam otwieracz w postaci "Fiend of Fire" dobrze nastraja i pokazuje, że Owlbear potrafi grać i to na całkiem dobrym poziomie. Dalej mamy rozpędzony "Bastards Son", który imponuje szybkim tempem i przebojowością. Niby nic nowego tutaj nie usłyszymy, a radość z słuchania jest. Troszkę nijako się zaczyna "The night Below" , ale potem dostajemy tutaj sporo urokliwych solówek i melodii. Jest epicko, z pazurem i pomysłem. To tylko potwierdza, że w tej kapeli drzemie potencjał. Przyspieszamy w "Cult of The Serpent" i znów band stawia na sprawdzone zagrywki. Znajomo brzmi też przewodni motyw w "Steel at my side" i rycerski klimat daje o sobie znać. Brakuje może nieco drapieżności i powiewu świeżości. Coś z Manowar można uświadczyć w nieco rozbudowanym "Luz the Old". Z kolei "Voyage of the wraith" jest bardzo udanym hołdem dla twórczości Running wild. Jeden z najlepszych kawałków na płycie. Na sam koniec "Fall on your blade" i znów dostajemy sprawdzony przepis na udany, dynamiczny heavy metalowy kawałek.
Werdykt? Na rynku jest pełno płyt z takim klasycznym heavy metalem, w którym jest pełno odesłań do lat 80. Jest w czym wybierać, a i konkurencja jest silna. Owlbear potrafi grać i robi to naprawdę bardzo dobrze. "Chaos to the realm" to płyta solidna, wyrównana i od samego początku do końca dostarcza sporo frajdy. Brakuje bardziej wyrazistych hitów, czy może tez elementu zaskoczenia, ale nie przesądza to o jakości. Płyta godna uwagi!
Ocena: 7.5/10
wtorek, 8 sierpnia 2023
TORMENTER - Principles of Oppresion (2023)
Długo milczał amerykański Tormenter. Ostatnie wydawnictwo"Prophetic Deceiver" ukazał się w 2014r. , który potwierdził że ta formacja potrafi grać thrash metal i to na całkiem przyzwoitym poziomie. Czas przerwać ciszę i dostarczyć swoim fanom kawał porządnego thrash metalu w stylu havok, Lost society czy warbringer. "Principles of oppression" to 3 album w dorobku tej grupy i choć nie ma tutaj mowy o arcydziele, czy ponadczasowym materiale, to patrząc na thrash metal jaki ukazał się w tym roku, to jest to pozycja godna uwagi.
Odpowiedni mroczny klimat, ostry wokal Carlosa Rodelo, czy wreszcie ciekawe popisy gitarowe duetu Cazareza / Garcia to jest filar muzyki Tormenter. Panowie nie eksperymentują, nie szukają nowoczesnych rozwiązań. Stawiają na prosty, zadziorny i drapieżny thrash metal, który jest stylizowany na lata 90. Odpalając otwieracz w postaci "Embarkation" to już od razu wiadomo co nas czeka. Typowa thrash metalowa łupanina, gdzie ma być szybko i agresywnie. Na szczęście to nie tylko bezmyślna łupanina, ale i ciekawe rozwiązania w niektórych miejscach czy zapadające w głowie. motywy gitarowe. Bardziej technicznie wypada tytułowy "Principles of Oppresion", który zachwyca złożonym motywem przewodnim i dużą agresją. Słychać coś Exodus, czy Sodom. Mocna rzecz. Intrygujące partie basowe dostajemy w "Oathbreaker" i też postawiono tutaj na oldschoolowy thrash metal osadzony w latach 90. Instrumentalny "Recordatio" nie wiele tu wnosi, a wręcz przeszkadza. Mogłoby równie dobrze nie być tego kawałka. Dalej mamy stonowany i ponury "prayers upon deaf ears" i to troszkę pokazuje band z nieco innej perspektywy. Potrafią urozmaicić i zaskoczyć, a to już dobra cecha. Całość wieńczy 7 minutowy killer w postaci "Funereary dawn". Dużo dobrego dzieje się tutaj i band nie przynudza. Bardzo dobre podsumowanie całości.
Płyta nie jest idealna, ale w swojej kategorii robi wrażenie. W końcu dobrze zagrany thrash metal, który potrafi poruszyć, dostarczyć ciekawych motywów gitarowych czy dobrze skrojone solówki. Jest radość z odsłuchu, a sam band pokazał że drzemie w nich potencjał. "Principless of Oppresion" skierowany jest do miłośników starych płyt thrash metalowych z lat 90. Kto nie szuka nowoczesnych rozwiązań, a wycieczkę w dobrze znane nam rejony, ten odnajdzie się na nowej płycie amerykanów.
Ocena: 8/10
BITTER VELVET - Unleashed fears (2023)
Wytwórnia Stormspell Records słynie z reprezentowania wszelakiego klasycznego heavy metalu, który mocno zakorzeniony jest w latach 80. Nie liczy się oryginalność, a umiejętność przywołania dobrych wspomnień i odtworzenia tamtych złotych lat. Kolejną kapelą, którą reprezentuje Stormspell Records jest Bitter Velvet. To pochodzący z Ekwadoru projekt muzyczny tworzony przez dwie osobistości. Doświadczony multiinstrumentalista Sage Zavage. Znany jest z Blade's Edge czy Cursebreaker, a teraz z swoją dziewczyną Malixe stworzył projekt muzyczny Bitter Velvet, który jest skierowany do tej części słuchaczy, który lubią prosty i niewymagający heavy metal, który mocno nawiązuje do lat 80. Fani Warlock, Hellion czy Chastain na pewno znajdą coś dla siebie słuchając debiutanckiego "Unleashed Fears".
Duży plus dla Bitter velvet za szatę graficzną, która potrafi zapaść w pamięci. Jest klimat grozy i troszkę tego kiczu z lat 80. Na pewno okładka zachęca by sięgnąć po owe wydawnictwo. Brzmienie jest proste, nieco przybrudzone i takie na wzór płyt z lat 80. Wszystko współgra ze sobą. Nie wszystko może jest idealne, bowiem może wytknąć Malixe, że ma bardziej popowy głos i brakuje jej drapieżności. Można wytknąć brak oryginalności, świeżości czy urozmaicenia, ale nie można odmówić Bitter Velvet pozytywnej energii i solidnej dawki heavy metalu w stylu Warlock, Iron Maiden czy Hellion. Brzmi to wszystko klasycznie i oldschoolowo. Tak jak być powinno.
Płyta jest krótka i bardzo treściwa. Mamy 8 prostych kawałków, które mają proste zadanie. Mają zabrać nas do lat 80 i zapaść w pamięci. Pomysł był, tylko momentami kuleje jakość wykonania. "A monster in Disguise" to chwytliwy kawałek, który imponuje przebojowością i prostym motywem gitarowym. Pozytywnie zaskakuje energiczny "Princess Within", który zabiera nas w rejony niemieckiego heavy metalu. Coś z warlock można tutaj usłyszeć. Podobne klimaty mamy w heavy metalowym hymnie "Heavy metal Bomb", który przemyca elementy Accept. Band nic odkrywczego nie gra i momentami brzmi to kiczowato, ale zdaje to egzamin. Efekt końcowy troszkę psuje specyficzny głos Malixe, który bardziej pasuje do jakiegoś pop rocku. Dobrze wypada też nieco szybszy "Whispers of You". Brzmi to znajomo, ale w niczym to nie przeszkadza. Jest heavy metalowy pazur, dynamika i szczery przekaz. Czasami proste motywy są najlepsze. Owy pop rock daje o sobie znać w bardziej rockowym "Illumination" i to znakomity przykład, że wokal troszkę kładzie ten album. 8 pozycja na płycie to "Bad Girl" Solidny kawałek z pogranicza hard rocka i heavy metalu, ale nic ponadto.
Bitter Velvet to jeden z wielu projektów jakie oferuje Stormspell Records. Nic odkrywczego i nic świeżego, ale jest to pozycja która może spodobać się fanom prostego heavy metalu w stylu lat 80 z kobiecym wokalem w roli głównej. Dobrze się słucha i jest kilka ciekawych momentów i jest pewien potencjał na przyszłość. W wolnej chwili warto odpalić "unleashed fears" i na pewno nie będzie to stracony czas.
Ocena: 6.5/10
sobota, 5 sierpnia 2023
ICON OF SIN - Legends (2023)
Czy ktoś się kiedyś zastanawiał, co będzie kiedy iron maiden przejdzie na emeryturę? Co to będzie kiedy żaden z tych wielkich muzyków nie będzie żył? Kto będzie kontynuował dziedzictwo tej wielkiej kapeli? Kto wypełni pustkę? Kapel naśladujących iron maiden jest pełno, ale na dzień dzisiejszy widzę dwóch kandydatów. Mowa o Stray Gods i Icon of Sin. Obie kapele grają na wysokim poziomie, obie wydały dwa albumy i obie kapele mają wokalistów o podobnej manierze do Bruce;a Dickinsona i to już jest wielki dar obu zespołów. Icon of Sin i Stray gods idą w łeb, a w tym roku mają kolejne starcie. Stray gods nagrał epicki i podniosły album, który jest jednym z najlepszych albumów tego roku. Icon of Sin 4 sierpnia wydał "Legends" i to płyta bardzo heavy metalowa, ale i potrafiąca zaskoczyć. Wytwórnia Frontiers Records na pewno może być dumna.
Tym razem można odnieść wrażenie, że band chciał troszkę urozmaicić swoją grę i postawić na nieco bardziej złożone kompozycje i nieco mroczniejszy klimat. Trzeba troszkę większej uwagi by wchłonąć riffy i bardziej wyszukane melodie czy solówki. To nie tylko kopiowanie iron maiden i proste patataj. Icon of Sin stara się znaleźć swoją własną drogę, nie zapominając o swoich inspiracjach iron maiden. Mocne wyraziste brzmienie i miła dla oka okładka tylko potwierdzają, że nie jest to płyta niskich lotów.
Raphael Mendes skupia całą swoją uwagę, bo ciężko uwierzyć, że ktoś może brzmieć jak kopia Bruce;a Dickinsona. Maniera to jedna, dochodzi charyzma, moc i technika. Prawdziwa gwiazda. Momentami przyćmiewa pozostałych muzyków. Na debiucie błyszczał i tutaj jest równie dobrze.
Na płycie znajdziemy 10 kawałków i każdy coś wnosi do całości. Otwierający "Cimmerian" to utwór niezwykle pomysłowy, energiczny, ale ma do zaoferowania coś więcej niż tylko szybkie galopady. Mocne otwarcie. Zaskakuje na pewno "Night Force", który przemyca patenty hard rockowe, czy coś z lat 80. Prosty motyw gitarowy i chwytliwy refren robią robotę. Kawałek nasuwa wiele innych projektów wytwórni Frontiers Records. Stonowany, wręcz marszowy "The scarlet Gospels" to już bardziej mroczny kawałek i słychać nawiązania do lat 90 Iron Maiden. W podobnych klimatach jest "In the mouth of madness", który również stawia na klimat. Kompozycja nieco lżejsza i w dodatku o zabarwieniach rockowych. Mamy na pewno 2 petardy odsyłające do najlepszych energicznych kawałków autorstwa Iron maiden. Mowa tutaj o "Wheels of Vengeance" i "Heart of Wolfe" , które zachwycają energią i dbałością o detale. Za to właśnie kocham icon of sin. Nie można też pominąć "Clouds over Gotham" i to kolejny hicior na płycie. Od pierwszych sekund serwuje nam chwytliwy riff i łatwo wpadające w ucho melodie. Na finał zostaje rozbudowany i mroczny "Black sails and dark waters" i to jest świetne podsumowanie całego krążka.
Icon of Sin to jednak nie jedno płytowy projekt Frontiers Records. To zespół, który chce doścignąć pierwowzór i sięgnąć gwiazd niczym iron maiden. Grać potrafią i to na wysokim poziomie, mają pomysły i świetnego klona Dickinsona. Potęga brazylijskiego heavy metalu i czekam na kolejne wydawnictwa, bo zespół naprawdę gra muzykę wysokich lotów. Nowy album dostarcza też sporo frajdy i radości, jak świetny debiut. Udało się utrzymać wysoką formę. Oby jak najdłużej.
Ocena: 9/10
piątek, 4 sierpnia 2023
LANCER - Tempest (2023)
Pamięta ktoś jeszcze szwedzki Lancer? Na przełomie 2013-2017 wydali trzy udane albumy z muzyką z pogranicza heavy/speed metal. Potem nastał covid, zmiany personalne i Lancer zamilkł na kilka lat. Teraz po 6 latach powracają z 4 albumem zatytułowanym "Tempest". Premiera 11 sierpnia nakładem Fireflash Records.
W 2019r kapelę zasilił perkusista Pontus Adren i utalentowany wokalista Jack L. Stroem z Vandor. Nowa krew w zespole powinna przynieść świeżość, drapieżność i głód sukcesu. Nie ma tego. Band troszkę powraca taki bez wyrazu i bez pomysłu na kompozycje. Solidna porcja heavy/speed metalu to za mało. Lancer stać na więcej. Okładka robi wrażenie i zachęca by sięgnąć po ten krążek. Niestety im dalej w las tym gorzej. Brzmienie dobre i podkreśla klimat płyty i styl w jakim band się obraca. Odesłań do szwedzkiej sceny słychać i to na pewno jest plus. Tym razem gitarzyści Fredrik i Ewo grają oszczędnie i zachowawczo. Brakuje jakiegoś zrywu i zaskoczenia. Płyta momentami robi się troszkę monotonna. Co ciekawe znakomity otwieracz w postaci "Purest Power" nie zwiastuje, że album może być średniej jakości. Dobrze słucha się też zadziornego "Fan the flames', ale to też nic odkrywczego, a jedynie coś czego pełno ostatnio na rynku muzycznym. Jednym z najlepszych kawałków na nowym albumie jest energiczny "Out of the sun", który w pełni oddaje piękno power metalu. W tej kompozycji wszystko zagrało tak jak trzeba. Band zwalnia w marszowym "Tempest" i tutaj znów słychać niedopracowanie. Niby miało być epicko, ale coś nie wyszło. Dalej znajdziemy zadziorny i pomysłowy "Blind Faith". Znów dużo dobrego się dzieje, a band pokazuje, że wciąż potrafi tworzyć ciekawe kompozycje. Płytę wieńczy stonowany i z nutką progresywności "The grand Masquverade" , ale i tutaj nic nowego nie dostajemy. Kawał porządnego heavy metalu w klasycznym wydaniu.
Nie jest to wielki powrót Lancer. Sam album miewa ciekawe przebłyski, ale jako całość to niestety nie powala. To solidny album, który dobrze się słucha i który ma 3 wybijające się utwory. Po takiej długiej przerwie powinno być mocne uderzenie i próba zaskoczenia słuchaczy. Niestety tak się nie stało. "Tempest" to płyta do kilkukrotnego posłuchania i zapomnienia.
Ocena: 6/10
czwartek, 3 sierpnia 2023
INDUCTION - The Power of Power EP (2023)
W roku 2022 Induction błysnął świetnym "Born from Fire", a w tym roku również nie dają o osobie zapomnieć. Wydali nowy singiel "A call Beyond" w maju tego roku, a teraz postanowili wydać "The power of power", czyli mini album. To taki prezent w ramach trasy koncertowej, podczas której Induction będzie wspierał wielkie tuzy power metalu, czyli Helloween, Sonata Arctica czy Stratovarius. Bez względu na to, czy w kapeli jest syn Kaia Hansena czy nie, to trzeba przyznać, że ta kapela w sobie to coś.
Po raz kolejny zadbano o klimatyczną okładkę, wysokiej klasy brzmienie. Sama epka to w zasadzie zbieranina znanych już nam kawałków. "Pay the Price" i "at the bottom" to utwory, który pojawiły się już na debiucie. "Order and Chaos" i przebojowy "Queen of the light" to kompozycje, które można było usłyszeć na "Born from Fire", Uwagę warto skupić na "A call beyond", który ma spory rozmach i epicki feeling. Z kolei premierowy utwór zatytułowany "Set You Free" to taki hołd dla klasyki power metalu. Dobrze się tego słucha, tylko troszkę mi zabrakło pazura czy elementu zaskoczenia. Sama Epka nie wiele wnosi do twórczości Induction, ale może być dobrym startem dla świeżych słuchaczy, którzy nie znają tej kapeli. To jest taki Induction w pigułce, bo mamy tutaj wszystko to co cechuje ten band. Przebojowość, dynamika, czy łatwo wpadające w ucho melodie.
"The power of power" to solidna epka, która potwierdza, że Induction to band z pomysłem na siebie. Oddają hołd dla wielkich kapel power metalu, ale też starają się tworzyć coś własnego. Dobrze widzieć, że potomstwo Kaia Hansena, kontynuuje to co ojciec zaczął kilkanaście lat temu. Brawo Panowie, teraz czekam na kolejny pełnometrażowy album.
Ocena: 8/10