wtorek, 1 grudnia 2015

REBELLION - Wyrd bid ful Araed - the history of the Saxons (2015)

Uwe Lulis obecnie znalazł posadę w Accept jako drugi gitarzysta i w końcu znalazł się w zespole godnym jego umiejętnościom i doświadczeniu. Z Grave Digger nagrał kilka mocnych albumów, potem stworzył własny band Rebellion. Grave Digger radzi sobie całkiem dobrze bez naszego bohatera, gorzej radzi sobie Rebellion z odejściem Uwe. W 2010 Rebellion przeszedł zmiany personalne i to odbiło się na ich muzyce. Uleciała prostota, uleciała przebojowość i ta muzyka już nie wzbudza takich emocji jak kiedyś. Wraz z odejściem gitarzysty uleciało jakby wszystko co składało się na sukces Rebellion. Została toporność, brzmienie wzorowane na twórczości Grave Digger, a także zadziorny wokal Micheala. Niby wszystko jest tak jak być powinno, ale jednak drugi album po odejściu Uwe tj „Wyrd Bid Ful Araed – the history of The Saxons” pokazuje że to już nie to co kiedyś. Niby słychać poprawę względem ostatnich wydawnictw, ale i tak przegrywają starcie z Grave Digger.

Rebellion tak jak zawsze stara się połączyć epickość, rycerskie motywy, dużą dawkę toporności utrzymując przy tym pozory melodyjności. Tak udało im się zachować swój styl mimo przetasowań personalnych. Jednak gdzieś uleciała magia i umiejętność tworzenia wartościowego materiału, który wywołał by pozytywne emocje. Niestety ale ostatnie dokonania tego zespołu to nic dobrego i właściwie są to średniej klasy wydawnictwa. Nowy ma się o tyle lepiej, bowiem miewa przebłyski. Tak są tutaj ciekawe momenty, ale to nie ratuje całości. Sporo nie potrzebnych motywów się tutaj pojawia, wiele jest nie dopracowanych i ostatecznie mamy średniej klasy heavy/power metal, który nie zagości długo w naszych sercach. Problem w tym, że materiał jest jakby obdarty z melodii, z energii i tylko echa czasami słychać. Dobrze wypada otwieracz „Irminsul” w którym jest agresja, przejaw pomysłowości i chęci do grania heavy/power metalu i to na jakiś przyzwoitym poziomie. Brzmi to trochę jak Hazy Hamlet czy nowy Dragonheart, ale nie jest to coś złego. Pierwszym zgrzytem na płycie jest nijaki „God of Mercy”, który nie ma niczego ciekawego w swojej strukturze. Na pewno dobrze wypadają takie petardy jak „Take to the sea”, które napędzają cały krążek i ratują przed klęską. Godny uwagi jest też marszowy i mroczniejszy „Hangvist”, który ma coś z twórczości Accept. Najostrzejszy na płycie jest „Runes of Victory”, który oddaje to co najlepsze w niemieckim heavy/power metalu. Mocnym kąskiem jest też stonowanym i przesiąknięty Black Sabbath „Slave Religgion”. Gitary brzmią znacznie ostrzej niż na ostatnich płytach i to jest pewien progres. Takie kawałki jak „Hail Donar” czy energiczny „Blood Court” przywracają dobre imię zespołu i dają wiarę że zespół wraca na właściwe tory. Duet gitarowy w postaci Stephan / Oliver rozwinął w końcu skrzydła i słychać że panowie znaleźli wspólny język. Ich zagrywki są bardziej przemyślane i bardziej atrakcyjne dla potencjalnego słuchacza. Dobitnie to pokazuje dynamiczny „The Killing goes on”.

To jeszcze nie jest Rebellion w szczytowej formie. Brakuje większej dawki energii, ciekawszych melodii i przebojów, które zostają na długo w pamięci. Nie jest to też najgorsze dzieło Niemców, a najważniejsze jest to że zespół wraca na właściwe tory. Jest na pewno lepiej niż na ostatnich płytach i słychać postęp. Dostaliśmy w końcu równy album, w którym pełno jest ostrych riffów i dynamiki. To jest właśni taki typowy toporny niemiecki heavy/power metal. Z czasem powinno być teraz tylko lepiej jeśli chodzi o Rebellion. Przynajmniej tak można wnioskować po nowym dziele. Warto poświęcić uwagę tej płycie zwłaszcza jeśli cenimy sobie epickość w muzyce metalowej.

Ocena: 7/10

1 komentarz:

  1. Jeśli porównać płyty Rebellion w minionym i obecnym składzie oraz Seiferta i Dirkschneidera jako wokalistów, to po złożeniu tego wszystkiego do kupy wniosek jest jeden: Lulis i Seifert marnują się w tym, co obecnie robią.

    OdpowiedzUsuń