wtorek, 17 grudnia 2019

MAGNUM - The Serpent Rings (2020)

Lata lecą, trendy przemijają i wracają, a brytyjski Magnum wciąż istnieje i tworzy nową muzykę. Ich zapał i waleczność jest godna podziwu. Na styczeń 2020 przewidziana jest premiera ich 21 albumu zatytułowanego "The Serpent Rings", który jest swoistą kontynuacją tego co mieliśmy na poprzednich albumach. Jest to bez wątpienia, który zasługuje na uwagę fanów Magnum, ale też fanów hard rocka czy melodyjnego metalu. Jest dobrze, nawet bardzo dobrze, ale jak dla mnie album jest słabszy od swoich poprzedników. Tym razem jest więcej rocka, niż metalu.

"The serpent king" to pierwszy album z Dennisem Wardem w roli basisty. Jest to doświadczony i utalentowany muzyk i producent. Wnosi do zespołu troszkę świeżości i hard rockowej finezji. Magnum gra swoje i tutaj nie ma niespodzianki. Rick Benton swoim partiom klawiszowym nadaje całości lekkości i romantycznego klimatu. Mam wrażenie jednak, że cały czas band napędza wciąż świetnie brzmiący wokalista Bob Catley i gitarzysta Tony Clarkin, który odpowiada cały materiał. Nie brakuje chwytliwych melodii, hard rockowego piękna, zadziornych riffów, czy przebojów. To wszystko jest, tylko że to nie robi już takiego efektu "wow".

"Where Are You Eden" to mocny i wyrazisty otwieracz. Prosty i podniosły riff od razu zapadają w pamięci. Typowy Magnum na jaki się czeka. Lekkość i rockowy feeling atakuje nas w "Madman Or Messsiah" i tutaj Bob wyśpiewuje chwytliwy refren, który jest uroczy.Brytyjski charakter daje o sobie znać od pierwszych minut. Ciekawa kompozycja, aczkolwiek brakuje tutaj trochę mocy. Nutka progresywności pojawia się w melodyjnym "The Archway of tears" czy nastrojowym "The serpent Rings". Ta druga kompozycja rozbudza wyobraźnię marszowym tempem i nieco ponurym klimatem. Dzieje się tutaj sporo i nawiązania do Whitesnake czy axel Rudi Pell są imponujące. Płytę promował równie udany rockowy kawałek w postaci "Not Forgiven". Metalowy pazur i duch Deep Purple przewija się w "House of Kings". Mamy też spokojną balladę w postaci "The last one on earth". Nie wiele wnosi do całości stonowany i lekki "Crimson on the wind sand".

Do tej pory Magnum wydał świetne krążki, w których była magia i piękno rockowej muzyki. Niestety "The serpent rings" troszkę odstaje od swoich poprzedników. Niby dalej ta sama technika, pomysł i wykonanie, a jednak czegoś brakuje. Może ciekawych kompozycji? Może troszkę mocy?
Płyta zasługuje na uwagę, ale na kolana nie powala.

Ocena: 7/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz