piątek, 7 lutego 2020

LOST LEGACY - In the name of Freedom (2020)

To już 11 lat minęło od kiedy światło dzienne ujrzał debiutancki album amerykańskiej formacji Lost Legacy. Najwyższa pora na nowy materiał, bo ileż można czekać?  Band wraca w zasadzie w nie zmieniony składzie. Pojawia się Aj Spinelli w roli perkusisty i to jest jedyna zmiana. Stylistycznie band dalej trzyma się heavy/power metalowej formuły. Muzycznie można ich porównać do Metal Church czy Vicious Rumors. "In the Name of Freedom" to drugie wydawnictwo Lost Legacy i jest to bez wątpienia płyta godna uwagi.

Benett i Pulido to dwaj gitarzyści, którzy stawiają na proste rozwiązania, ale dbają o mocne, zadziorne riffy. Od razu można poczuć klimat klasycznych power metalowych wydawnictw wykreowanych przez amerykanów. David Franco to kolejny mocny punkt tej kapeli. Jego wokal jest charyzmatyczny i od razu zapada w pamięci. Bez niego ciężko sobie wyobrazić funkcjonowanie Lost Legacy. Znakomicie wszystko spina mocne, zadziorne i takie typowe amerykańskie brzmienie. Słychać nawiązania do płyt Vicious Rumors.

Płyta zawiera 8 utworów i każdy z nich jest wart uwagi. Album otwiera klimatyczne intro w postaci "Rise to Glory". Dalej mamy rozbudowany "My faith" i tutaj band pokazuje pazur. Kawałek wyróżnia duża dawka pomysłowych riffów i nieco mroczny klimat. Brzmi to całkiem dobrze.  Mocny riff, stonowane tempo to atuty heavy metalowego "Front Line". 8 minutowy "In the name of freedom"  to wycieczka w power metalowy rejony i tutaj dostarcza nam sporo intrygujących melodii. Tym razem utwór może zachwycić swoim epickim charakterem. "Take me Away" brzmi troszkę jak "Lightning Strike" Judas Priest. To z pewnością dobre rekomendacja tego utworu. Band przyspiesza w "Will You remember" i tutaj można poczuć prawdziwą moc power metalu. Całość zamyka niezwykle agresywny "Rules of Engagement".

Lost Legacy wrócił z nowym albumem i to kawał solidnego power metalu w amerykańskim wydaniu. Band stawia na mocne riffy i ostre brzmienie, a to wszystko znakomicie ze sobą współgra. Warto było czekać 11 lat na nowe wydawnictwo. Płyta godna uwagi.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz