wtorek, 28 lipca 2020

JUDICATOR - Let there be nothing (2020)

Tylko 8 lat i 5 albumów wystarczyło by amerykański Judicator stał się jednym z najlepszych bandów młodego pokolenia, które wypełniają pustkę w amerykańskim heavy/power metalu. "Let there be nothing" to najnowsze dzieło tego utalentowanego zespołu. Mamy zmiany personalne, ale nie zmienia to jakoś drastycznie stylu tej ekipy z Salt Lake City. Band w dalszym ciągu stawia na klasyczne rozwiązania i rozwija pomysły z poprzednich płyt. Jednak pierwszy raz Judicator tak rozwinął swoje zmysły do tworzenia epickich i bardziej rozbudowanych utworów. Pierwszy raz band tak ociera się o progresywny metal i to czyni "Let there be nothing" miłą niespodzianką roku.

Tak jak i na poprzednich płytach, tak i tutaj nie obyło się bez mocne, klasycznego brzmienia, które bierze to co najlepsze z lat 80 i to co najlepsze z współczesnego brzmienia. Bardzo dobry sound to znak rozpoznawczy tej kapeli.  Z starego składu został gitarzysta Tony Cordisco i wokalista John Yelland. Bez wątpienia to właśnie John swoim specyficznym wokalem buduje klimat i nadaje całości charakteru. Na nowym albumie również zaskakuje wysoką formą.

Jeśli chodzi o materiał to dominują rozbudowane, epickie i pokręcone kawałki, które mają nas porwać przede wszystkim klimatem. Tutaj troszkę momentami wdziera się nuda i chyba bardziej do mnie przemawia proste i treściwe granie Judicator z poprzednich płyt. Nie mówię, że jest to złe, bo jest w tym urok, ale na dłuższą metę potrafi to nieco męczyć. "Let there be light" zaskakuje klimatycznym intrem i pomysłowymi partiami gitarowymi. Jeśli o mnie chodzi, to skróciłbym ten kawałek.  Pierwszy pozytywne emocje wzbudza agresywnym i bardziej treściwym "Tommorows Sun".  Utwór w pełni oddaje stylistykę amerykańskiego heavy/power metalu. Taki Judicator to ja uwielbiam. Kolejny killer na płycie to rozpędzony i zadziorny "Autumn of Souls". Jest moc i pazur, a band stać na takie hity. Podniosłość i epickość to atuty dynamicznego "Gloria". Końcówka płyty to 3 rozbudowane kolosy. "Amber Dusk" może zachwycić mrocznym klimatem i patentami wyjętymi z twórczości Visigoth czy Manilla Road. Kawałek rozwija się w drugiej połowie. "The Way of Pilgrim" wyróżnia się pomysłowymi partiami gitarowymi i niezwykłą finezją. Znów odczuwam, że utwór jest za długi. Całość zamyka złożony i bardziej energiczny "Let there be nothing".

Judicator po raz kolejny potwierdza, że jest zespołem doświadczonym i pełen pomysłów. Grają od 8 lat, ale już udało im się wypracować swój styl i wysoką jakość heavy/power metalu. "Let there be nothing" to kolejny bardzo dobry album Judicator, ale tym razem jest jak dla mnie przerost formy nad treścią. Momentami album potrafi nużyć i w ostatecznym rozrachunku wolę poprzednie dzieła Judicator.

Ocena: 8/10

1 komentarz:

  1. O właśnie i to jest recenzja dobra. Nie szarżuje z ocenami i przedstawia to co jest w materiale. oczywiście maniak poweru:) (czyli ja:)daję wyżej ale ja mam nieco zwichrowane poglądy na temat muzyki. Słucham innej muzy ale power i to taki mocno przejaskrawiony jest moim gralem.STEFAN

    OdpowiedzUsuń