wtorek, 15 grudnia 2020

GAIA EPICUS - Seventh Rising (2020)

Gdyby tak przyjrzeć się ostatnim płytom Gaia Epicus, to można dojść do wniosku że "Alpha & omega" był za bardzo eksperymentalny i za mało power metalowy, a "Dark Secrets" poza kilkoma genialnymi momentami wydawał się nie równy. Nie dawałem szans na powrót Thomasa Chr. Hansena w wielkim stylu, a tutaj niespodziewanie ukazuje się nowe wydawnictwo zatytułowane "Seventh Rising". Jak nazwa wskazuje, to już 7 wydawnictwo norweskiego Gaia Epicus, który obecnie wygląda bardziej jako solowy projekt Hansena. Nie zmienia to faktu, że to wciąż nie lada gratka dla fanów melodyjnego, europejskiego power metalu w stylu Helloween, czy Gamma Ray. Tym razem dostajemy najlepszy album od czasów "damnation" czy "Victory".

Tak to jest solowy projekt Thomasa, ale cieszy fakt, że zaprosił znakomitych gości do pomocy. Miło jest widzieć, że za bębnami jest niezniszczalny Mike Terrana, który dodaje całości niezwykłej mocy. Pod tym względem to jeden z najlepszych albumów tej grupy. Jest energia i pazur, ale to już jest znak rozpoznawczy Hansena. Thomasa w sferze gitarowej wspiera Lukky Sparxx i panowie stworzyli ciekawy duet i przypominają mi się wczesne wydawnictwa Gaia Epicus. Tym razem nie ma kombinowania, a jest do bólu klasycznie i w tym tkwi piękno tej płyty. Gościnnie pojawił się Tim Ripper Owens, co jeszcze bardziej dodaje uroku tej płyty.

Okładka jest taka nastrojowa i miła dla oka, a najlepsze że oddaje klimat power metalu lat 90. Co ciekawe nawet brzmienie jest dopracowane i bardziej mocarne niż na poprzednich płytach. Jednym słowem Hansen tym razem wszystko bardziej dopracował, a to oczywiście bardzo cieszy.

55 minut muzyki to dużo i cieszy że dostajemy tak dobrze skrojony i poukładany album. O dziwo płyta zaczyna się spokojnie, nieco balladowo, ale nie dajcie się zwieść. Otwieracz "Like a Phoenix" to power metal w czystej postaci. Przypominają mi się pierwsze albumy Gaia Epicus i czasy "damnation", a to dobry kierunek jeśli chodzi o Gaia Epicus. Mike Terrana nadaje mocy i szybkości, a Hansen wygrywa mocny riff i dostajemy już na starcie rasowy killer. W podobnych klimatach utrzymany jest rozpędzony "Rising" i tutaj znów Hansen zaskakuje mocnym i wyrazistym riffem. Fani Helloween i Gamma ray będą zachwyceni. Na taki Gaia Epicus warto było czekać. Elementy Megadeth można wyłapać w mroczniejszym "Nothing to Lose". Niby prosty kawałek w swojej konwencji, ale bez wątpienia równie przebojowy i zadziorny co pozostałe kompozycje.  To co wyprawia Terrana w dynamicznym "From the ashes to Fire" przyprawia o dreszcze. Co za agresja i technika, a sam kawałek to jeden z najlepszych utworów Gaia Epicus ostatnich lat. Właśnie w takim kierunku mają iść i właśnie taki power metal grać. Prawdziwa perełka. Zwalniamy w mroczniejszym "The dream" i sam utwór nie jest zły, ale brakuje mu nieco ostatecznego szlifu, a także nieco bardziej chwytliwych melodii. Mroczny klimat wraca w heavy metalowym "Ivisible enemy". Kolejny killer na płycie to utrzymany w klimatach Gamma ray "Dr Madman" i to jest taki Gaia Epicus z czasów "Victory". Niby nic oryginalnego w tym nie ma, a zachwyca swoim stylem i jakością. Troszkę odstaje stonowany i nieco nijaki "Number One". Na znanych tytułach heavy metalowych zbudowano warstwę liryczną "Gods of Metal" it u muzyka, która przypomina twórczość Judas Priest, Dio, ale też Primal Fear. No i jest oczywiście niezniszczalny Tim Ripper Owens. jest pazur i chwalenie heavy metalu, tak więc duży plus dla Gaia Epicus. Zachwyca też prosty i melodyjny "We are the ones" i znów znakomity hołd dla Gamma ray czy Helloween. Całość wieńczy rozbudowany i energiczny "Eye of Ra" i mimo mrocznego wstępu, band tu oferuje sporo klasycznego power metalu, który nasuwa ich pierwsza wydawnictwa.

Nie czekałem na nowy album Gaia Epicus, bo szczerze skreśliłem ich za sprawą kiepskiego "Alpha and Omega", jednak to był błąd. Thomas Chr. Hansena gra to za co pokochałem Gaia Epicus, za te ich całkiem udane granie w stylu Helloween czy Gamma Ray. Nie jest to ani oryginalne, ani też perfekcyjne, ale to naprawdę udana uczta dla maniaków power metalu. Jest energia, jest szybkość i przebojowość, a goście tylko poprawili jakość muzyki Gaia Epicus. Najlepszy album od czasów "Damnation", a to już ogromny wyczyn Hansena z Norwegii.

Ocena: 8.5/10
 

1 komentarz:

  1. Stefan. Czekałem niepotrzebnie na tę płytę. Okładka jest najlepsza z całości. Co z tego że szybko jak niestety wieje nudą i powrót do klepania na jedną nutę. Nie ma nawet haczyków by się zaczepić. Utwory klepane na zmianę szybki-kroczący. Po drugim wysłuchaniu wyłączyłem i skreśliłem z biblioteki by już nie wracać do tematu.Nuda i mielizna. 20 lat temu pewno byłbym zachwycony, dziś marne 5/10 i to mocno wyciągnięte. Polecam w tym klimacie nowy SKELETOON oooo to jest to. Gaia mnie kolejny raz zawiodła i już raczej nie wrócę do ich płyt

    OdpowiedzUsuń