czwartek, 11 lutego 2016

STEELWING - Reset, Reboot, Redeem (2015)

Rok 2015 to udany rok dla szwedzkiego heavy metalu. Wystarczy przyjrzeć się ostatnim płytom takich kapel jak Enforcer, Ram, Ambush czy właśnie Steelwing by o tym się przekonać. Szwecja jeśli chodzi o tradycyjny heavy metal nigdy nie zawodziła i w roku 2015 też nas nie rozczarowała. Każda z tych kapel przytoczonych przeze mnie nagrała album na miarę swoich możliwości i każdy z nich jest warto znać. Steelwing kazał czekać swoim fanom 3 lata na nowy materiał. „Reset, reboot, redeem” to ich trzeci album i w sumie nie jest żadnym reset czy nowym startem. Zespół bowiem w zaparte idzie w stronę tradycyjnego heavy metalu przesiąkniętego twórczością Iron Maiden czy Judas Priest. Z jednej strony to jest pułapka i pewne ograniczenie samego zespołu, bo trzymają się pewnie określonego stylu, z kolei z drugiej strony przynosi im to sukces i dzięki temu powstają naprawdę miłe dla ucha płyty, tak więc są plusy i minusy. Nic nowego nie dostajemy na najnowszej płycie szwedów. Jest to dalej ten sam heavy metal w stylu lat 80 co na poprzednich wydawnictwach i tutaj nie ma niespodzianki. Troszkę jest to monotonne i przewidywalne, ale niestety w przypadku takich kapel jak Enforcer czy Steelwing jest to nie do uniknięcia. Jednak urok Steelwing i ich stylu tkwi w tym, że grają zadziornie i potrafią stworzyć hity, które zostają w pamięci. Na najnowszym albumie jest pełno atrakcyjnych melodii i ostrych riffów. Wokalista Riley brzmi wciąż przekonujący i jego forma nie osłabła ani przez moment. Kto się rozwinął na nowym krążku to duet Alex/ Robby. Wciąż zachwycają, wciąż potrafią zaskoczyć swoją pomysłowością i zgraniem. To właśnie ich partie gitarowe napędzają ten album. Pierwszym takim wyraźnym hitem z tej płyty jest tytułowy „Reset, Reboot, redeem”, który pokazuje na co zespół stać i że speed metal to ich żywioł. Ciekawym zabiegiem jest wtrącenie w to wszystko ojczystego języka. Nie przeszkadza to w odbiorze, a tylko podkreśla autentyczność zespołu. Energiczny” Ozymandias” czy pomysłowy i urozmaicony „Och varladen Gav Vika” są tego dobrym przykładem, że ten patent się sprawdza. Co może się podobać to przybrudzone brzmienie i nutka mrocznego, nieco tajemniczego klimatu. Dobrze to zostaje uchwycone w „Architects of Destructions” czy złowieszczym „Like Shadows, like Ghosts”. Pod względem stylistycznym wyróżnia się nieco doom metalowy „Hardwired”, który potrafi poruszyć swoją formułą i wykonaniem. Kawałek o zupełnie innym klimacie, ale wpasowuje się w całość. Na sam koniec mamy petardę „We are left here to die”, który idealnie wieńczy ten album i podsumowuje to co się działo. Nieco myląca jest okładka, która nasuwa mroczny thrash metal. Na szczęście jest to tradycyjny heavy metal w stylu lat 80 i to zagrany z miłością do tej muzyki. Bardzo dobry hołd dla twórczości Iron maiden czy Judas Priest. Steelwing póki co nie zawodzi.

Ocena:8/10

3 komentarze:

  1. A mnie po bardzo dobrym debiucie i świetnej dwójeczce ten najnowszy straszliwie rozczarował. Nie to brzmienie, nie ten pomysł, zupełnie jakby stali się randomową kapelą grajacą w garażu i która nie nagrała tego, co było na poprzednich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda. Trzecia płyta to jakieś nieporozumienie. Pytanie czy sami na to wpadli czy ktoś im pomysł podsunął. Jak to się skończyło wiadomo, a szkoda bo wbrew opiniom na konkurencyjnym blogu kapela dwie ciekawe płyty nagrała.

      Usuń
  2. Ostatnio rozmawiałam na temat ich nowej płyty ze znajomym z Akademii Menedżerów Muzycznych - mi bardzo się podoba, dałabym jej 9,5/10, zaś on uważa, że mu się zdecydowanie nie podoba, szczególnie aranżacją utworów - można ich kochać lub nienawidzić ;)

    OdpowiedzUsuń