Japońskie bandy już
nawet nie patrzą na to co nagrywają tylko można odnieść wrażenie
że stawiają tylko na ilość. Jak spojrzymy na taki Galneryus to
można się przerazić jak pracowity jest to zespół. W
przeciągu 14 lat udało im się wydać 12 albumów i to tylko
świadczy jak twórczy jest to band. Przez te wszystkie lata
udało im się wykreować własny styl, który jest pochodną
tych wypracowanych przez Concerto Moon, Yngwie Malmsteena czy Iron
Mask. Tak neoklasyczny power metal, to jest to w czym dobrze czuje
się japoński band. Choć najnowsze dzieło „Under The Force of
Courage” brzmi jak klon wcześniejszych dzieł i daleki jest od
odkrywczego czy oryginalnego, to jednak jest to wciąż wysokiej
klasy heavy metal. Zespół jest doświadczony, wie jak tworzyć
dobry materiał, jak zaskakiwać swoich fanów, jak tworzyć
atrakcyjne i pełne zawirowań solówki. To wszystko pojawia
się na najnowszym albumie i tutaj nie ma niespodzianki. Co ciekawe
jest to już któryś z kolei album Japończyków, a mimo
to udaje im się uciec od monotonii i wpadki w rutynę. Nie można
narzekać na nudę, bo na płycie znajdzie sporo ciekawych melodii,
prawdziwych power metalowych petard, które ukazują piękno
neoklasycznego power metalu. „The Time Before Dawn”
to jeden z pierwszych kawałków na płycie, który
dobrze wciąga słuchacza w ten świat Galneryus. Gitarzysta Syu tak
jak zawsze nie oszczędza się i wygrywa sporo finezyjnych partii
gitarowych. Dobrze to wybrzmiewa w takich petardach jak „Raise
my Sword” czy w „The Voice of Grevious Cry”.
Nie jest może to najlepsze dzieło Galneryus, ale z pewnością
album broni się. Troszkę zespół przesadza w 8 minutowym
„Rain of Tears” czy z formą „Soul of the
Field”. Kluczową rolę odgrywa klawiszowiec Yukhi, dzięki
któremu niektóre utwory brzmią jak kalka Rhapsody.
Zespół postawił na epickość, na podniosłość, na nieco
symfoniczny charakter, dlatego tak wiele tutaj skojarzenie z
Rhapsody. Szkoda tylko, że cały materiał jest tak na siłę
wydłużony. Taki tytułowy „Under the Force of Courage”
dałoby radę skrócić o kilka minut. Ponad 14 minut to trochę
za długo jak na Galneryus, choć sam utwór broni się sam. Z
pewnością jest to utwór na który trzeba zwrócić
uwagę. Całościowo jest to dobry album, który nie zawodzi.
Jednak tą japońską formację stać na więcej. Troszkę się
rozczarowałem tym co usłyszałem, a może po prostu nadaną chwilę
przejadłem się muzyką Galneryus.
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz