poniedziałek, 1 lutego 2016

DEADLY NIGHTS - Descend into madness (2016)

Jestem fanem horrorów i wychowałem się na takich klasykach jak „Powrót żywych trupów”, „Coś” czy „Martwe Zło”. Kiedy zobaczyłem okładkę debiutanckiego albumu amerykańskiej formacji Deadly Nights to już wiedziałem, że sięgam po płytę, która trafi w mój gust. „Descend Into Madness” to bardzo treściwy album młodej kapeli, która zapatrzona jest w lata 80. Gdzie nie spojrzymy tam widać i słychać klimat tamtych lat. Prosta, klimatyczna i zarazem nieco kiczowata okładka czy zadziorne i nieco przybrudzone brzmienie to tylko pierwsze symptomy lat 80. Nad samą produkcją czuwał Joe Demaio z Manowar. Sama muzyka zawarta na tym krążku jest prosta i łatwo w padająca w ucho. Recepta Deadly Nights jest prosta i na pewno nie odkrywcza. Grać prosto z serca, z dużą dawką energii i przebojowości. Chwytliwe refreny i melodyjne riffy sprawdzają się i napędzają album. Można czuć niedosyt, że na pierwszy krążek trafia tylko 30 minut czystej muzyki heavy/speed metalowej, ale są tego plusy. Album w żaden sposób nie nuży i potrafi nas zabawiać przez pół godziny i to bez większego problemu. Sweet Daddy Bones i Robzilla to dwaj gitarzyści, którzy stoją na straży chwytliwych solówek, ciekawych pojedynków. To właśnie oni napędzają Deadly Nights i to za ich sprawą muzyka jest atrakcyjna dla słuchacza. Styl głównie uderza w speed metal czy NWOBHM i nie powinny dziwić wpływy Iron Maiden, Saxon, czy Mercyful fate. Płyta prosta, wtórna, ale za to jak dopracowana i jak rozegrana. To budzi podziw, nawet jeśli takich płyt w ostatnim czasie coraz więcej. Zaczyna się fenomenalnie bo od klimatycznego intra „Descend” i dawno nie słyszałem tak pomysłowego i trafionego intra. Dalej mamy „Into The Further” czyli podróż do lat 80 i Iron maiden. Właściwie album wypchany jest prawdziwymi petardami i wystarczy wsłuchać się w rozpędzony „slaughter” czy thrash metalowy „Heart of mine”. Bardzo lubię „Martwę Ciszę” i horrory Jamesa Wana to też ucieszył mnie hołd dla niego w postaci „The Ballad of Mary Shaw”, który jest kolejnym killer. Z kawałka kipi energia i pomysłowość. Lekkość i rytmiczność przewija się w pozytywnym „Behind The Mask”. Na samym końcu pojawia się „forever” przesiąknięty NWOBHM i outro w postaci „Madness”, który mógłby zdobić album Kinga Diamonda. Mało znany band z New Jersay pokazał jak grać prosty heavy/speed metal w stylu lat 80 i z dodatkiem klimatu grozy. Korzystają z sprawdzonych patentów, ale to się sprawdza i chętnie przypatrzę się bliżej ich karierze w przyszłości. Album godny uwagi maniaków heavy metalu lat 80.

ocena:7.5/10

1 komentarz:

  1. www.encyklopediametalu.net16.net7 lutego 2016 10:36:00 CET

    Żaden heavy/speed tylko Bad Religion na koksie.

    OdpowiedzUsuń