sobota, 6 lutego 2016

LAST DAYS OF EDEN - Ride the World (2015)

Czas na kolejny debiut roku 2015 tym razem padło na hiszpański Last Days of eden. Jest to młoda formacja, która działa sukcesywnie od 2011 roku. Mają na swoim koncie liczne koncerty, dema, singiel, mini albumu, a także debiutancki album „Ride The world”, który ukazał się stosunkowo nie tak dawno. Ani M fojaco ma nieco komercyjny wokal, ale z pewnością przypasuje tym co lubią nieco popowe oblicze symfonicznego metalu. To ona jest najsłabszym ogniwem kapeli. Nie ma operowego głosu, ani też mocy by przekonać do siebie. Niemniej jednak pasuje do tego co zespół gra. A co grają? Symfoniczny heavy/power metal, który jest wzorowany na ostatnich dokonaniach Nigtwish czy Within Temptation. Zwłaszcza do tych pierwszych łatwo ich porównać. Wokalistka brzmi jak Anette, a same melodie i konstrukcja utworów nasuwa na myśl Nightwish. Jest podniośle, są proste i chwytliwe melodie, jest nutka komercji, tak właśnie brzmi hiszpański band. Jeśli to was przekonuje, to śmiało możecie sięgnąć po ich debiutancki album czyli „Ride The World”. Płyta brzmi jakby nagrał jakiś klon Nightwish i w sumie sporo tutaj nawiązań do dwóch ostatnich dokonań Nightwish. Podniosłe chórki, klimatyczna otoczka, komercyjny wokal Ani czy wreszcie sporo urozmaicenie w sferze kompozycyjnej. Klawiszowiec Juan i gitarzysta Dani G dobrze się rozumieją i to oni dostarczają nam prawdziwej rozrywki. Ich partie zostały zagrane z pomysłem. Jest melodyjnie, jest różnorodnie i słychać, że mamy do czynienia z metalem, a nie jakimś popem dla nastolatek. Dobre brzmienie, dobre przygotowanie wróży dobry album. Czy rzeczywiście tak jest? Otwieracz „Invicible” jest solidny, trafia w to co gra Nightwish, ale brakuje nieco mocy i pazura. Na szczęście jest ciekawa melodia i spora ilość przebojowości. Nieco folkowy Queen of The North” brzmi jak kalka „I want my tears back” Nightwish. Warto jeszcze wspomnieć o przebojowym „The Last Stand”, który pokazuje co to znaczy symfoniczny heavy/power metal w stylu Nightwish. Brzmi to imponująco. Bardzo fajnie też wypada przesiąknięty wpływami celtyckimi „Ride The World”. W podobnym klimacie utrzymany jest melodyjny „Here Come The Wolves” i zaczyna powoli wdzierać się monotonia. Można odnieść wrażenie, że zespół chce stworzyć album na jednym motywie. „Moonlight” znów ma identyczną melodię celtycką co poprzednie kawałki i to raczej nie jest zabawne. Najostrzejszy riff w sumie zdobi „Paradise”, który jest już w innym stylu utrzymany. Warto jeszcze wspomnieć o 16 minutowym kolosie w postaci „Game of war”, który najlepiej pokazuje potencjał i pomysłowość zespołu. Niby nic nowego, niby rasowy klon Nightwish, ale ja to kupuje. Bardzo dobry debiut, bardzo dobrze zgrany materiał i sporo chwytliwych kawałków które zabierają nas do świata symfonicznego metalu stworzonego przez Nightwish.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz