Dla fanów starego
Helloween czy Gamma Ray, taka ukraińska marka jak Conquest powinna
być znana. Jest to band z doświadczeniem i pozycją, która
zapewnia im status wśród tych znanych i lubianych zespołów.
Sam zespół został założony w 1996 r z inicjatywy
gitarzysty W. Angela. Początkowo był to solowy projekt, który
miał być czymś na miarę dawnego def Leppard. Jednak z czasem,
kiedy skład się zmienił to i priorytet się zmienił. Teraz po
upływie 19 lat zespół ma na swoim koncie 5 albumów, z
czego najnowszy „Taste of Life” to jeden z ich najciekawszych
albumów. 4 lata przyszło poczekać fanom power metalowej
grupy z Ukrainy na nowe dzieło, ale nie jest to czas zmarnowany.
Dzięki temu udało się dopracować materiał pod każdym względem
dając fanom prawdziwą ucztę. Nie ma może tutaj czegoś nowego i
zaskakującego, ale jak na taki wtórny i oklepany power metal
to i tak Conquest daje sobie radę i potrafi nas oczarować. Ich urok
tkwi w tym, że nie kombinują, grają to co potrafią najlepiej i to
co miało wpływ na ich gust. Grają metal prosto z serca i to
słychać. Płyta jest równa i wypchana po brzegi hitami, co z
kolei sprawia że słucha się ja przyjemnie i dzięki niej
przypominają się power metalowe albumy z lat 90. Co jest też dobre
w przypadku Conquest, że nie boi się urozmaicać swoje kompozycje i
bawić się motywami. Nic więc dziwnego, że w muzyce ukraińskiej
formacji mamy też wtrącenia bardziej progresywne. Zresztą już sam
otwieracz „Revolution” nam to dobitnie sygnalizuje.
Nieco futurystyczne klawisze i mocny riff mają wiele wspólnego
ze starym Masterplan co zresztą bardzo cieszy. „Mirror of
Truth” jest równie energiczny i progresywny co
otwieracz. Tutaj słychać energię i przebojowość, która
nasuwa właśnie Gamma Ray czy Helloween. Jest moc i zespół
nie odpuszcza ani na chwilę. Z kolei taki pozytywny i nieco słodki
„Sunrise” zabiera nas do krainy Edguy i twórczości
Tobiasa Sammeta. Trzeba przyznać, że Naumenko w roli wokalisty
sprawdza się i właściwie w każdy utworze daje niezły popis
umiejętności. Najlepiej to słychać w takich power metalowych
petardach jak „Martian Gods”. Śpiewa czysto,
bardzo techniczne, ale nie brakuje pazura w tym wszystkim. Sporo
napracowali się sami gitarzyści, bowiem to co wygrywa W.Angel z
Agnarrem zasługuje na brawa. Panowie stawiają na klimat, na
agresję, szybkość i przebojowość. Partie gitarowe są
urozmaicone, zaskakujące i wciągające. Tak być powinno. Dobrze to
prezentuje nieco nowoczesny „Fellowship” czy
progresywny „Taste of Life”. Moim ulubionym
kawałkiem został szybki i złowieszczy „Don't live like a
slave”, który przypomniał mi stare dobre czasy
Gamma Ray. Płyta jest zróżnicowana bo obok takich petard
mamy spokojne i klimatyczne kawałki w stylu „The Road”, który
wieńczy płytę. To wszystko już było na płytach Masterplan,
edguy czy gamma Ray, ale to nie oznacza że płytę należy spisać
na straty. Bardzo fajna wycieczka po moich ulubionych kapelach.
Muzyka dobrze zagrana i słychać że zespół zna się na
rzeczy, a najnowsze dzieło tylko umacnia pozycję Conquest na rynku
power metalowym. Polecam !
Ocena: 8.5/10
W.Angel's Conquest:)
OdpowiedzUsuńNa pewno przesłucham, bo to kolejna pozytywna recenzja tej płyty.
OdpowiedzUsuńmuzyka bardzo przewidywalna vel nudna (zresztą jak cały power metal), po drugim słuchaniu wręcz niestrawna - wysłuchane i zapomniane.... niestety
OdpowiedzUsuń