Dla wielu z nas świat thrash metalowy kończy się na takich
kapelach jak Exodus, Slayer, Overkill, Metallica, Megadeth czy
Kreator. Starczy nam to co stworzyli Ci wielcy. Jednak każdego roku
pojawiają się młode kapele, które starają się nas
zaskoczyć i zaimponować. W końcu obecnie coraz ciężko dostać
thrash metal w tradycyjnie formie. Wszystko idzie w kierunku
nowoczesności, agresywniejszego brzmienia i z wykorzystaniem
patentów bardziej wyszukanych. Dobrze, że są takie zespoły
jak Maze Of Terror, które sprawiają, że wspomnienia znów
powracają i znów chce się nam słuchać thrash metalu, a
wszystko za sprawą „Road to kill”. Młody band z Peru, który
powstał w 2011r pokazuje, że warto śledzić na bieżąco thrash
metalowy świat. Grają klasyczny thrash metal osadzony w latach 80
czy też 90, wykorzystując twórczość Kreator, Slayer, czy
Megadeth. Najciekawsze jest to, że nie ma mowy tutaj o nudnej kopii,
lecz panowie starają się tworzyć coś własnego. Co ich wyróżnia
to bez wątpienia surowość, która przewija się w brzmieniu,
a także w wokalu Leviathana. Dodatkowo wyróżniają się
niezwykłą melodyjnością, czy też przebojowością. Laviathan to
lider grupy i jego głos nadaje całości agresji, zaś jego partie
basowe nadają odpowiedniej dynamiki. By dobrze się bawić przy
takiej muzyce i czerpać radość trzeba czegoś więcej niż agresji
i szybkich riffów. Trzeba dobrze wykreowanych riffów,
przemyślanych aranżacji i naprawdę atrakcyjnych melodii. Na
debiutanckim albumie Maze of Terror dostajemy to wszystko i to
jeszcze z nawiązką. Zaczyna się wybornie bo od agresywnego
„Rotting Force” i to jest taka klasyka gatunku. W
„There will be blood” słychać wpływy Exodus czy
Testament. Spotykamy się tutaj z bardziej technicznym thrash
metalem. Dobra partia basu, mocny riff, zgrany duet gitarzystów
to motor napędowy chwytliwego „Violent mind of Hate”
czy złowieszczego „World's Dead Side”. W „bringer
of Torture” pojawia się nutka progresywności, a także
patentów wyjętych z twórczości Megadeth.
Encyklopedycznym przykładem jak grać power metal jest rozpędzony
„Protectors”, który przypomina mi wczesny
Kreator. Nie zawsze ma też się do czynienia z 10 minutowym
kolosem, będącym prawdziwą podróżą w głąb thrash
metalu. W „Gilles de rais” dzieje się sporo i o
dziwo ten utwór nie nudzi w żaden sposób. Zespół
pokazał na co ich stać i że drzemie w nich ogromny potencjał.
Ciężko mówić tutaj o debiucie i pierwszym ataku Maze of
Terror, a jednak. Płyta ma szanse na ogromne zainteresowanie bo
oddaje to co najlepsze w gatunku, zabiera nas do korzeni gatunku, do
najlepszych lat thrash metalu. Z jednej strony lata 80 i Kreator czy
Megadeth, a z drugiej strony lata 90 i taki Slayer czy Tastement.
Brać w ciemno!
Ocena: 8.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz