Nie dawno Lemmy Kilmister odszedł i to daje jasno do zrozumienia, że
wszyscy wielcy kiedyś odejdą. Oni już mają zagwarantowane miejsce
wśród żyjących pośród nas i tak naprawdę ich
muzyka na zawsze będzie z nami. Pytanie tylko, kto będzie dla nas
grał i tworzył nową muzykę? Czy wśród młodych bandów
są takie, które będą wstanie podołać temu zadaniu? Jak
się dobrze poszuka to znajdzie się odpowiednich kandydatów.
Taki australijski Silent knight ma spore szanse, by przejąć
pałeczkę po Helloween czy Gamma Ray. Odpowiedni ładunek emocji,
energii, podobny styl, podobna jakość i umiejętność tworzenia
hitów. Silent Knight to prawdziwy wojownik, który dąży
do perfekcji, a ich ostatni album w postaci „Conquer and Command”
to prawdziwa uczta dla fanów gatunku.
Od takiej płyty oczekuje się prawdziwych przebojów, które
porwą słuchacza i przypomną klasykę gatunku. Taki hity mają
sprawić, że płyta będzie łatwiejsza w odbiorze i bardziej
zapadająca w pamięci. Nowe zespoły jednak mają jakby problem z
tym czynnikiem bo nie tak łatwo stworzyć dobry przebój.
Australijski Silent Knight wie jak to robić i słychać, że
wzorowali się dużo na Helloween, a to przenosi pożądany rezultat.
Mcgill i Nicholas stworzyli zgrany i dobrze rozumiejący się duet,
który wie jak porwać słuchaczy. Jest sporo przejść, spora
dawka energii, a najlepsze są te pojedynki na solówki, które
w takim graniu odgrywają ważną rolę. Jesse Onur Oz to nowy
nabytek, ale jego wokal świetnie się wpasował w styl grupy. Teraz
gdy w zespole jest wokalista o manierze Kiske to można działać
cuda.
Okładka może i kiczowata, ale ma w sobie pewien urok. Podobnie jak
to rasowe europejskie brzmienie, które ma nam przybliżyć erę
power metalowych płyt z lat 90. „A call to arms”
ma nas wprowadzić w ten świat i przypomnieć jednocześnie „The
Keeper of The seven Kyes”. Po minucie do akcji wkracza pierwsza
petarda czyli tytułowy „Conquer and Command”.
Mocny riff, dobre, szybkie tempo, dobrze rozegrane partie gitarowe i
pędząca sekcja rytmiczna sprawiają, że mamy pierwszy killer na
płycie. „Empty threat” to kolejny żywioły
kawałek, który pokazuje co to znaczy europejski power metal.
Nutka heavy metalu i nieco rycerski klimat pojawia się dynamicznym
„The Call of the crow”, który też tylko
podkreśla atuty tego zespołu jakim jest odnajdywanie się w
szybkich i melodyjnych kawałkach. Jednym z agresywniejszych utworów
na płycie jest „The Strike of the Sword”, który
przybliża nam twórczość Gamma Ray. Silent Knight potrafi
stworzyć hit o którym nie tak łatwo zapomnieć. Właśnie
taki jest „The Raven's Return”, który jest
kwintesencją power metalu. Nie ma miejsca dla ballad, czy nie
potrzebnych eksperymentów. Panowie od samego początku do
samego końca serwują nam petardy i nic dziwnego, że na koniec mamy
energiczny „One by one” w rycerskiej odsłonie, czy
dynamiczny „power metal supreme”. Nawet cover
Europe w postaci „The final countdown” ma w sobie sporo power
metalu w wykonaniu Silent Knight.
Silent knight wyrósł na bardzo dobry zespół, który
wie jak grać power metal na wysokich obrotach. Niby nic nowego a
bardzo cieszy, zwłaszcza co raz ciężej o taki właśnie europejski
power metal osadzony w latach 90. Fani Helloween czy Gamma ray nie
będą zawiedzeni.
Ocena: 8.5/10
Jest power,płyta warta uwagi.
OdpowiedzUsuń