piątek, 15 sierpnia 2025

HAMMER KING -Make metal royal again (2025)


 Nie trzeba mnie dwa razy namawiać, by sięgnąć po nowy krążek niemieckiej formacji Hammer King. Ich albumy biorę w ciemno – trafiają w mój muzyczny gust niemal bez pudła, a stylistycznie przypominają mi HammerFall, Majesty czy Stormwarrior. Do tej pory każdy ich materiał oceniałem wysoko, jednak siódmy studyjny album, Make Metal Royal Again, choć bardzo dobry, nie dorównuje najlepszym dokonaniom kapeli. Premiera odbyła się 15 sierpnia.


W składzie nastąpiła drobna roszada – za perkusją zasiadł Ivo Shandor, obecny w zespole od 2024 roku. Hammer King to wciąż przede wszystkim perfekcyjnie zgrane, pełne wigoru i melodyjnego polotu gitarowe dialogi duetu Gino Wilde / Titan Vox V. Sporo tu chwytliwych riffów i energetycznych aranżacji, ale momentami brakuje błysku prawdziwego geniuszu. Mam jednak niezmienną słabość do głosu Tytana – ta fascynacja zaczęła się już przy pierwszym kontakcie z płytą Rossa The Bossa. Wokalista ma manierę, która miejscami przywodzi na myśl Kaia Hansena czy Joacima Cansa.


Oprawa graficzna tym razem nie wywołuje większych emocji, a produkcja utrzymana jest w kanonach niemieckiego power metalu – solidna, lecz przewidywalna. Materiał jest zdecydowanie udany, ale nie jest to szczyt możliwości Hammer King.


Album otwiera petarda w postaci King for a Day – utworu porywającego, przystępnego i zagranego z prawdziwym rozmachem. Chwilę później nadchodzi tytułowy Make Metal Royal Again, w którym pobrzmiewają echa Gamma Ray, HammerFall czy Powerwolf. Skądinąd to skojarzenie jest w pełni uzasadnione – nad produkcją czuwał Charles Greywolf z Powerwolf. To bezdyskusyjny hit i jeden z filarów płyty.


Nieco bledsze wrażenie pozostawia Hammerschlacht, w którym zabrakło zarówno mocy, jak i wyrazistej koncepcji. Na przeciwległym biegunie plasuje się For Crown and Kingdom – przebojowy, melodyjny, wyraźnie inspirowany klasyką gatunku heavy/power.


Prym w moim osobistym rankingu wiedzie Kneel Before the Throne – kawałek kipiący pasją i energią, z refrenem, który zostaje w głowie na długo. Podniosły i lekko epicki Major Domus również może śmiało konkurować o miano jednego z najmocniejszych fragmentów płyty. Ostra jazda w Hell Awaits the King oraz monumentalny, rycerski The Last Kingdom zamykają album w wielkim stylu.


Choć zdarzają się momenty mniej porywające, Hammer King wciąż dostarczają solidną porcję hymnów, które potrafią na długo zagościć w pamięci. To wydawnictwo usatysfakcjonuje wiernych fanów, choć może nie oczaruje każdego. Jedno jest pewne – warto posłuchać, bo Hammer King wciąż potrafią trzymać wysoki poziom.


Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz